To się nie sprzeda!
Biust Dody, rozwód Mandaryny i nowy chłopak Kylie Minogue – być może sądzą Państwo, że powyższe tematy nadają się jedynie do wulgarnych plotek? Otóż nie, jeden z największych polskich portali internetowych takie właśnie nowinki opatruje szyldem „kultura”.
Powiedzą Państwo, że nie ma o co kruszyć kopii. Jeśli ktoś naprawdę interesuje się kulturą, nie będzie szukał informacji o nich na Onecie czy w Wirtualnej Polsce. A ja chciałem spytać: dlaczego nie? Dlaczego media o szerokim zasięgu społecznym tak bardzo boją się promować nie tylko kulturę wysoką, ale jakąkolwiek kulturę?
Sztuka i jarmark
Przykłady, które przywołałem na początku, są jaskrawe, myślę jednak, że dobrze ilustrują smutne zjawisko naszych czasów: ambitna sztuka na wolnym rynku przegrywa z jarmarczną tandetą. Sfrustrowani tą sytuacją artyści obnażają się w galeriach, byle tylko zwrócić na siebie uwagę. W multikinach w całej Polsce ogląda się te same komercyjne filmy, a dzieła takie jak „Wielka cisza” krążą po kinach studyjnych w zaledwie kilku kopiach. Nakłady tomików poetyckich wahają się zazwyczaj od dwustu do tysiąca egzemplarzy. Nawet na targach książki katolickiej najlepiej sprzedają się książki kucharskie. Jest więc jak w piosence Edyty Geppert: „Chciałam zaśpiewać o czymś ważnym/ O samotności, braku nieba/ Lecz powiedzieli – Pani Geppert – co Pani/ To się nie sprzeda”.
A jednak to przekonanie wielu wydawców, redaktorów i innych osób, od których w dużym stopniu zależy nasz ogląd życia kulturalnego, nie zawsze się sprawdza. Czym bowiem wytłumaczyć niesłabnącą popularność dzieł ks. Jana Twardowskiego, których nakłady przekraczają 100 tysięcy egzemplarzy? Dlaczego oratoria Piotra Rubika, balansujące co prawda na granicy kiczu, ale przywołujące tradycje muzyki klasycznej, szczelnie wypełniają kościoły i sale koncertowe? Być może dlatego, że potrzeba obcowania z kulturą jest w narodzie większa, niż to się wydaje różnym decydentom. Jeśli tak, to rola mediów we wskazywaniu tego, co naprawdę wartościowe, może okazać się nie do przecenienia.
Wystarczy pomysł?
Problem w tym, że większości mediów specjalnie na tym nie zależy. Nawet media publiczne, które krzewienie kultury mają wpisane w swoją misję, obawiając się konkurencji, upodabniają się do stacji komercyjnych. Stąd rosnąca liczba telenowel, teleturniejów i tym podobnych programów w naszej telewizji. Ambitna TVP Kultura dociera do zaledwie 4 milionów abonentów. Została jeszcze radiowa Dwójka, emitująca muzykę klasyczną i audycje literackie, ale i ona przeżywa ostatnio niemałe trudności. Na przełomie lutego i marca tysiące słuchaczy protestowało przeciwko projektowi, który zakładał odebranie Dwójce części nadajników i przekazanie je Programowi I.
A może na promowanie kultury wysokiej potrzebny jest po prostu dobry pomysł? Wydaje się to potwierdzać przykład Teatru Telewizji, który przez ostatni rok zdecydowanie zwiększył swoją widownię.
Poniedziałkowe spektakle Sceny Jedynki przyciągają średnio 1308 tys. osób, co oznacza, że każde widowisko ogląda dziesięć spośród stu osób mających w tym czasie włączony telewizor. W czym upatrywane jest źródło tego sukcesu? Przede wszystkim we współczesnej tematyce większości spektakli, ich silnym osadzeniu w polskiej rzeczywistości. Oprócz przedstawień inspirowanych najnowszą historią Polski pojawiają się też oczywiście dzieła klasyczne. Strategia wirusa
Znacznie większy problem z dotarciem do szerszego odbiorcy mają wydawcy pism literackich. Ich nakłady rzadko przekraczają liczbę tysiąca egzemplarzy. W nieco tylko większych ilościach sprzedają się te tytuły, które zdecydowały się na mariaż z popkulturą, ale przemycają także ambitniejsze treści, zakładając, że granica między kulturą wysoką a masową jest w gruncie rzeczy płynna. Taki pomysł na swoje istnienie miała „Lampa”, redagowana przez Pawła Dunina-Wąsowicza. Pismo było początkowo opatrzone podtytułem: „Literatura – Muzyka – Komiks”, później zrezygnowano z umieszczania tych określeń na okładce. Pierwszy numer został wydrukowany w ilości 7000 egzemplarzy. Po trzech latach ta liczba spadła do 2800 i chyba tylko sukces ostatniej książki Doroty Masłowskiej powstrzymał wydawnictwo „Lampa i Iskra Boża” od zamknięcia miesięcznika.
W tej sytuacji trudno się dziwić, że wielu wydawców stara się zaistnieć na rynku poprzez skandal. W taki sposób np. krakowskie wydawnictwo „Ha!art” wprowadziło do szerokiego obiegu gejowską prozę Michała Witkowskiego czy ekscentryczną postać Sławomira Shutego. – Posługujemy się poetyką skandalu, czy też świadomym i przewrotnym „uproduktowieniem” dzieła sztuki – przyznaje Piotr Marecki, redaktor naczelny „Ha!artu”. – Stąd postrzegani jesteśmy jako organizacja, która prowadzi grę z mediami masowymi.
Niejednokrotnie oceniani jesteśmy jako ludzie, którzy wpakowali ogromne pieniądze w marketing i promocje, co jest bzdurą. Staramy się działać niestandardowo, niejednokrotnie wywrotowo, trochę jak wirusy, a nie jak prawdziwe korporacje…
Nóż biurokracji na gardle
Taka strategia może pomóc w chwilowym zaistnieniu autora, ale czy wypromuje arcydzieła? Raczej wątpliwe. – Brakuje systemowego myślenia nad tym, co robić, żeby kultura w różnych formach mogła istnieć szerzej – twierdzi Radosław Wiśniewski, krytyk literacki, redaktor naczelny pisma „Red”, organizator festiwalu literackiego „Syfon”. – Rządzi u nas wizja, że państwo ma dawać na kulturę i tę kulturę organizować. Mówiąc „państwo”, mam na myśli nie tylko administrację rządową, ale także samorządy. Na pewno są takie sprawy, w których nikt państwa nie wyręczy, np. organizacja systemu bibliotek. Dobrze też, że praktycznie na każdym szczeblu samorządu są już konkursy ofert na różnego typu działalność kulturalną. Jednak przynajmniej ja byłbym wdzięczny państwu, gdyby zechciało, oprócz dawania ryby, ułatwiać struganie samemu sobie wędki.
Niestety, panujący u nas biurokratyczny system wywołuje skutki wręcz odwrotne: – Ktoś, kto społecznie angażuje się w prowadzenie organizacji pozarządowych, natrafia na mur niemal nie do przebicia. Wymóg prowadzenia arcyskomplikowanego dla przeciętnego humanisty planu kont powoduje, że albo jest się w punkcie wyjścia przestępcą karnoskarbowym, albo trzeba natychmiast płacić honorarium księgowej. Tylko skąd te pieniądze brać w organizacji utrzymującej się ze składek? Wydaje mi się, że znaczna część obostrzeń prawnych, formalnych, finansowych wobec małych organizacji pozarządowych zajmujących się kulturą jest nożem przykładanym mi do gardła – ubolewa Wiśniewski.
Czy doczekamy czasów, kiedy kultura wysoka na dobre rozgości się w radiu, telewizji, portalach internetowych i wysokonakładowej prasie? Zapewne nie. Kultura miała zawsze pod górkę, bo obcowanie z nią wymaga wysiłku, a widownia na ogół spragniona jest nieskomplikowanych igrzysk. A jednak warto docenić działania wszystkich, którzy starają się pokazać szerszemu gronu odbiorców, że istnieje coś więcej niż Doda, Mandaryna i Kylie Minogue. Nawet jeśli te działania obudzą zaledwie kilka osób. Bo, jak śpiewa dalej Edyta Geppert w piosence przywołanej na początku: „Lecz kiedy widzę na koncertach/ W oczach słuchaczy skrawek nieba/ To myślę sobie – Dobry Boże/ A co mi tam – niech się nie sprzeda”.
Szymon Babuchowski