"To przerażające" - polski pilot oburzony błędami
- Rzuca się w oczy przerażający bałagan organizacyjny. Wynika to zarówno z polskiego raportu jak i MAK - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr inż. pilot Juliusz Werenicz, były szef zespołu wojskowych pilotów doświadczalnych i były szef komisji badania wypadków lotniczych w lotnictwie cywilnym. W ten sposób komentuje prezentację polskiej komisji badającej katastrofę smoleńską, która ujawniła nagrania kontrolerów ze Smoleńska. Zaznacza jednak, że decyzja o przerwaniu podejścia zawsze zależy od pilota. - To przerażające, że przestawiono wysokościomierz na ciśnienie standardowe - podkreśla.
19.01.2011 | aktual.: 27.01.2011 14:38
Werenicz sceptycznie odnosi się do raportu MAK. – Jest niekompletny, w ogóle pominął sprawę lotniska i działania wieży w Smoleńsku. Większość informacji odtworzonych na podstawie rejestratora lotu jest jednak kompletna – mówi. Tłumaczy, że to, o czym powiedzieli Polacy jest jedną z przyczyn, które doprowadziły do katastrofy prezydenckiego Tu-154M. Jednak na pewno nie bezpośrednią a pośrednią.
- Dla mnie jako pilota przerażające było to, że przestawiono wysokościomierz na ciśnienie standardowe. To aż w głowie się nie mieści – mówi Werenicz, odnosząc się w ten sposób do raportu MAK. Wynikało z niego, że od wysokości 300 metrów załoga polskiego Tu-154M posługiwała się radiowysokościomierzem. W ocenie MAK stanowiło to naruszenie technologii jej pracy i mylnie informowało ją o wysokości lotu w warunkach złożonego ukształtowania terenu.
Międzypaństwowy Komitet Lotniczy podał też w raporcie końcowym, że załoga, zgodnie z tym, co przekazał jej kontroler, ustawiła na wysokościomierzu barometrycznym ciśnienie lotniska 745 mm, jednak "w odległości 4700 metrów od progu pasa i na wysokości około 300 metrów na wysokościomierzu WBE-SWS (barometrycznym) dowódcy statku powietrznego ustawiono standardowe ciśnienie 760 mm, co doprowadziło do zawyżenia wskazania wysokościomierza WBE-SWS o około 165 metrów i wyłączenia sygnalizacji dźwiękowej systemu (ostrzegania przed przeszkodami) TAWS".
- Przestawiać podczas podejścia do lądowania wysokościomierz, kiedy trzeba wybitnie pilnować, żeby było na nim ustawione ciśnienie odpowiadające poziomowi lotniska, gdyż daje dokładność wskazań nad poziomem płyty lotniska nawet z dokładnością dziesięciu metrów, jest niedopuszczalne – mówi Werenicz. Zaznacza, że decyzja o przerwaniu podejścia zawsze zależy od pilota.
Polska wersja wyjaśniania przyczyn katastrofy budzi jednak wątpliwości. Jak wyjaśniali we wtorek nasi eksperci, na nagraniu z lotniska Smoleńsk widać, że warunki atmosferyczne były bardzo trudne. Z zapisu wynika też, że również Ił, podczas nieudanej próby lądowania (odszedł ostatecznie na drugi krąg) zszedł poniżej minimum - 100 metrów. Mimo to nie padła komenda kontrolera - horyzont.
- To jest system bierny. Ma charakter wyłącznie orientacyjny. Są uchylenia ścieżek, są odbicia. To tak jakbym chciał heblować deskę za pomocą siekiery – mówi Werenicz. Zaznacza, że przy takiej pogodzie jaka panowała, polscy piloci w ogóle nie powinni lądować.
Anna Kalocińska, Wirtualna Polska; PAP