To pilot uratował mi życie - opowiada premier Leszek Miller
Panie premierze, bał się pan?
- W helikopterze nie miałem na to czasu. Spałem i w ostatniej chwili przed katastrofą obudził mnie głos pilota, wołającego do nas, żebyśmy zapięli pasy. Nie zdażyłem, zaraz był huk, potężny wstrząs, w chwilę potem cisza. Przerwały ją jęki rannych osób. Ktoś, potem okazało się że był to oficer BOR, wyciągnął mnie z helikoptera i położył na trawie pod drzewami, jak najdalej od maszyny, bo były obawy, że może zaraz wybuchnąć. Zresztą wszystkich tam położono. Nie mieliśmy ze sobą kontaktu, zostało tylko nawoływanie się w ciemności, takie "sprawdzanie listy obecności". Wołałem do Oli Jakubowskiej: Jesteś cała? Przytomna? Poruszaj ręką, poruszaj palcami, poruszaj nogą. Jak Ola mi odpowiedziała, że może ruszać wszystkimi członkami, poczułem ulgę, bo to znaczyło, że nie ma jakiegoś poważnego urazu kręgosłupa.
* Czuł pan ból?*
- Owszem i to spory. Jak tak leżałem na tej trawie, zacząłem nawet rozmyślać o tym, że być może mam tak uszkodzony kręgosłup, że do końca życia będę niepełnosprawny. No cóż, pomyślałem, trzeba się będzie nauczyć z tym żyć.
Jak długo pan leżał na trawie?
- Myślę, że jakieś 20 minut, ale w ciemności traci się poczucie czasu. Nie było łatwo ustalić dokładnie, gdzie jesteśmy, przecież to wszystko stało się w szczerym polu pod lasem, więc karetki musiały mieć czas, żeby nas znaleźć.
Musiało być bardzo zimno?
Tak, jeszcze na dodatek wilgoć. Złapałem więc zapalenie gardła, no ale to drobiazg. Na szczęście zaraz jak przyjechały karetki dostaliśmy środki przeciwbólowe, koce. A badania w szpitalu uspokoiły mnie. Kręgosłup nie jest aż tak uszkodzony, żebym nie mógł chodzić. Będę musiał tylko przez kilka miesięcy nosić specjalny gorset. Wtedy dopiero odetchnąłem.
Jak się pan teraz czuje, bo głos pan ma całkiem radosny?
Tak, bo jest mi dużo lepiej niż rano. Oprócz tego, że lekarze doskonale się mną zajmują, pewnie na moje samopoczucie dobrze wpłynęła wizyta rodziny i pana prezydenta!
Może dobrze sobie tak trochę poleżeć i odpocząć...
Oj nie, ja tego nie lubię. Zwłaszcza, że muszę leżeć zupełnie bez ruchu, jestem podłączony do kroplówek. To nie jest miłe lenistwo. Poza tym strasznie żałuję, że musiałem odwołać piątkową wizytę w Irlandii. Lekarze mi obiecali, że będę mógł wstać w poniedziałek. Mam cichą nadzieję, że jakoś może uda mi się we wtorek spotkać z premierem Wielkiej Brytanii Tonym Blairem, bo właśnie jeszcze w czwartek, tuż przed wypadkiem, umawialiśmy się na godz. 11 na spotkanie w Londynie. Mamy ważne rzeczy do załatwienia przed unijnym szczytem w Brukseli.
A do Brukseli jedzie pan na pewno?
Oczywiście! Nie można zmarnować tylu miesięcy przygotowań, rozmów.
Nie będzie się pan bał wsiąść do samolotu?
- Ja nie mogę się bać, bo przy mojej pracy jestem skazany na latanie. A poza tym miałem już kilka poważnych wypadków samochodowych, raz zapaliły się silniki w samolocie, w którym już siedziałem.
No, ale tak poważnej przygody pan jeszcze nie przeżył?
- Nie. I chcę bardzo podziękować wszystkim, którzy tak sprawnie przeprowadzili akcję ratunkową, a zwłaszcza pilotowi majorowi Markowi Miłoszowi. To naprawdę znakomitość wśród pilotów i to, że wszystko dobrze się skończyło dla mnie i wszystkich, którzy ze mną lecieli, to jego zasługa.
Uratował panu życie. Będzie nagroda?
Będzie na pewno. Zaraz, jak wyjdę ze szpitala, ustalimy jaka.
Rozmawiała Marta Stremecka