To piekło przechodzą tylko najlepsi w Polsce
- Czy ktoś z was chce się wycofać? - pyta dowódca. Są potwornie zmęczeni i wyziębieni. Jest noc i wieje silny wiatr. Tego dnia przeszli już ponad 40 km z ciężkimi plecakami. Jest ich kilkunastu. Chcą zostać żołnierzami najbardziej elitarnej polskiej jednostki specjalnej - GROM-u. Przechodzą selekcję.
24.11.2010 20:10
Do drugiego etapu - tygodniowego marszu w górach - przeszło 40 młodych mężczyzn. Wcześniej zaliczyli sprawdzian sprawności fizycznej oraz kilkugodzinne testy psychologiczne. Każdy z nich otrzymał numer porządkowy - teraz to ich "imiona". Kandydaci mają ze sobą śpiwór, kompas, nóż, saperkę, zegarek i jakieś ubrania na zmianę. Niewielkie porcje żywieniowe dostają na każdy dzień marszu. Śpią po kilka godzin w ciągu doby. Czasem siedem, czasem tylko dwie.
Nie szkoda tak było?
Po dwóch dniach liczba uczestników skurczyła się do zaledwie kilkunastu. Pytam instruktorów, czy mieli swoje typy. Jeden z nich, "Krycha" opowiada: - Pierwszego dnia po kilku godzinach widziałem, że trzech gości odpadnie jeszcze dzisiaj. Pytam jednego, skąd przyjechał. Odpowiada: "Ze Szczecina". Ja na to: nie szkoda tak było na jeden dzień na drugi koniec Polski. Bronił się: "jak to na jeden dzień?", a niedługo potem sam zrezygnował.
Górski etap selekcji do GROM-u trwa zazwyczaj około tygodnia. Program jest ustalony. Nigdy nie jest jednak sztywny. Instruktorzy nie lubią się dzielić szczegółami. - Nie chcemy zdradzać narzędzi, jakimi sprawdzamy kandydatów - ostrzega mnie szef selekcji, kapitan cieszący się uznaniem żołnierzy jednostki. Wszystko dopasowywane jest do warunków, jakie panują w górach oraz do posunięć "postulantów".
Czytaj również "Razem są jak pięść"!
Trzeciego dnia uczestnicy selekcji zgubili drogę. Wichury, jakie od kilku dni szalały w Bieszczadach, połamały tabliczkę wskazującą kierunek szlaku. Na skrzyżowaniu wybrali niewłaściwą trasę. Tego dnia, zgodnie z zamierzeniem, nie mieli map. Po ok. 10 km okazało się, że poszli w złą stronę. Na punkt kontrolny, po interwencji instruktorów, dotarli z kilkugodzinnym opóźnieniem już po zmroku. Tam czeka na nich szef selekcji. Mimo wysokiej, jak na jesień w górach, temperatury na szczycie panuje przenikliwy chłód.
- Ci, którzy doszli, ustawić się w szeregu i zgasić latarki - pada rozkaz.
Kandydaci, wszyscy powyżej 25. roku życia, przekazują sobie komendę dowódcy. Któryś ze zmęczenia i niewyspania zapomniał zgasić światła - poprzedniej nocy mieli mało czasu na sen. Dowódca podchodzi.
- Numer.
- 15. - Jesteś przytomny? Słyszałeś komendę? Latarka! - spokojnym i zdecydowanym głosem nakazuje szef selekcji.
- Dziś nie ruszaliście intelektem, więc musieliście ruszać nogami - zwraca się do wszystkich. - Kto podjął decyzję?
- Kolegialnie - odpowiada kilka głosów.
- Kolegialnie? Hm? Ciekawa metoda jak na wojsko - odpowiada dowódca. Kandydaci próbują się tłumaczyć. Szef ucina wymówki.
- Oficerowie wystąp!
W selekcji wszyscy biorą udział na jednakowych prawach - szeregowi, podoficerowie i oficerowie. Doświadczeni żołnierze z różnych jednostek, absolwenci wyższych szkół oficerskich oraz funkcjonariusze innych służb mundurowych.
- Panowie, położyć się na ziemi. Na brzuchu. Jesteście zakałą tej armii. Hańbicie mundur - zaczyna mocno szef selekcji - Jak będziecie chcieli dowodzić żołnierzami doświadczonymi w walce, jeśli popełniacie takie błędy? Jesteście zerem. Szkoda mi słów. Żal mi was. Może chcecie zrezygnować?
- Nie - słychać głos znad ziemi.
- Powstań. Wracać do szeregu. A reszta? Jak tak dalej pójdzie, to nikt nie przetrwa tej selekcji, a ja przejdę do historii jednostki - akcentuje dowódca. Nie krzyczy. Nie ma potrzeby. Te słowa są jak precyzyjnie wymierzony cios. Trafiają w czuły punkt. - Może jednak ktoś chce zrezygnować? Może nie przygotowaliście się najlepiej do tej selekcji. Będziecie mogli jeszcze spróbować. Będzie jeszcze szansa - przekonuje. Jego głos brzmi rozsądnie. To pokusa, by zakończyć cierpienie. Wrócić do domowych pieleszy. Odpocząć. Mieć w nosie chore ambicje, GROM, komandosów, zmęczenie i ten cholerny chłód.
Szef pyta jeszcze raz: może ktoś chce zrezygnować?
- Nie - odpowiadają kursanci tak gromko, jak tylko może człowiek padający ze zmęczenia.
- 15 minut przerwy - wydaje komendę dowódca. - Zjedzcie coś, nawodnijcie się. Za kwadrans ruszacie dalej.
W czasie przerwy nie wymieniają między sobą ani słowa. Zapalają latarki, szukają w plecakach jedzenia i czegoś cieplejszego do ubrania. Ktoś wyjmuje folię NRC. Taką, jaką ratownicy okrywają ofiary wypadków, aby nie traciły ciepła. To 17. Tego dnia kilkakrotnie już wymiotował. Czuje się słabiej. Infekcja lub zatrucie. Przez radio dochodzi komunikat z poprzedniego punktu, by sprawdzić mu krążenie. Jest bardziej wyziębiony niż inni. Zmieszanie z błotem oficerów, biorących udział w selekcji było psychologiczną grą. Nie miało nic wspólnego z chęcią wyżycia się na słabszych dla poprawienia humoru sfrustrowanego szefa. Test duszy
W miejscu prowadzenia selekcji zawsze jest lekarz i psycholog. Selekcja nie jest bowiem jedynie testem wytrzymałości fizycznej. To sprawdzian hartu ducha, ale również psychologicznych mechanizmów adaptacji do trudnych warunków.
- Patrzymy na to, czy kandydaci pod wpływem stresu podejmują racjonalne decyzje oraz czy są w stanie się uczyć - opowiada mi Marek, psycholog, który już kilka ładnych lat pracuje w jednostce. - Człowiek jest psychofizyczną jednością - podkreśla. Taki test pozwala zobaczyć, jak ta jedność funkcjonuje. Szef selekcji potwierdza jego słowa. - Nie chodzi o to, by zajechać człowieka. To można zrobić na wiele różnych sposobów. Chodzi o to, by sprawdzić czy w trudnych warunkach jest w stanie uruchomić swój intelekt.
To również test motywacji i determinacji - siły woli. Selekcji nie przejdzie ktoś, kto ma jedynie świetną kondycję fizyczną. Ktoś wyspany, wypoczęty i dobrze odżywiony może pokazać pełnię swoich możliwości fizycznych, tak jak sportowcy na zawodach. Na selekcji sprawdzą, co jesteś w stanie z siebie dać, gdy padasz z głodu i wycieńczenia.
- Na testach osobowości można oszukać. Wyniki klasycznych sprawdzianów psychicznych można zmanipulować. W warunkach ekstremalnych weryfikujemy, jacy naprawdę są kandydaci - wyjaśnia psycholog.
- Minuta do końca - ogłasza instruktor.
Wszyscy czym prędzej pakują rzecz do plecaków i za chwilę są gotowi do dalszej wędrówki. Dowódca sprawdza jeszcze kilku z nich, czy wszystko z nimi w porządku. Wyprawia ich w drogę. Tym razem z instruktorem. Gdyby osłabionemu coś się stało, instruktor - z ukończonym kursem ratownika medycznego - mu pomoże.
Selekcję do GROM-u prowadzą żołnierze, którzy sami wcześniej ją przeszli. Oni również doświadczyli zmagania i cierpienia, jakie jej towarzyszą. Dobrze wiedzą, gdzie przebiega cienka granica, którą wyznacza krańcowe zmęczenie. To pozwala im prawidłowo ocenić "postulantów" do jednostki.
Wracam do bazy z szefem selekcji oraz pułkownikiem z Dowództwa Wojsk Specjalnych. GROM-owcy robią podsumowanie. Psycholog słucha relacji z tego, co się działo w ciągu całego dnia. Dowódca opowiada, jak wpłynął na motywację kandydatów-oficerów. Przy kolacji wszyscy instruktorzy dzielą się komentarzami na temat poszczególnych kandydatów. Panuje luźna atmosfera.
Za chwilę ruszamy na kolejny punkt. Po jakimś czasie dochodzą do nas uczestnicy selekcji. Zbiórka, komendy organizujące nocleg. Każdy ma się stawić do lekarza. W pierwszej kolejności ci, którzy mieli problemy ze zdrowiem. Ambulatorium jest w karetce.
Gdy kandydaci przygotowują posłania, wyjmują śpiwory, karimaty i płachty biwakowe (rodzaj nieprzemakalnej nakładki na śpiwór; żołnierze nazywają je ze względu na podłużny kształt "norkami"), instruktor, który szedł z grupą, zdaje sprawę dowódcy.
- "Osiemnastka" wymiotował w czasie drogi pięć razy. Chyba cały żołądek wyrzygał. Idziemy dalej, "Dwunastka" zostaje w tyle. Pytam go, co się dzieje. On na to, że ma mokro od krwi w butach. Zrobiliśmy chwilę przerwy. "Czwórka" stanął krzywo i chyba lekko skręcił kolano. Trzeba go sprawdzić - opowiada dowódcy. Są na ty.
Nowa rodzina
Pod tym względem GROM jest wyjątkowy. Stopnie są formalnością. Żołnierze są kolegami, przyjaciółmi. Nikt nie przywiązuje większej uwagi do szczebelka w hierarchii. Ważne jest, co umie, co przeszedł i jakie ma doświadczenie. Jakim jest człowiekiem. Po ukończeniu selekcji przechodzisz przez bramę i stajesz się częścią tego zespołu. To inicjacja. Stopnie wojskowe obowiązują, ale liczą się tylko wtedy, kiedy muszą.
Pod tym względem żołnierze z konwencjonalnych jednostek armii mają gorzej. Są uwięzieni w okowach regulaminów i procedur. Trudniej im utożsamić się z oddziałem i jego misją. Przechodząc przez "piekło" selekcji oraz trudy szkoleń, GROM-owcy uzyskują nową tożsamość i nową "rodzinę". Stają się braćmi po broni. Ten proces zaczyna się w górach.
Kursant, który wymiotował dostał od lekarza polecenie, by nic nie jeść. Rozkłada płachtę. Przy nim kolega skarży się, że skończyło mu się jedzenie.
- Trzymaj, nie gadaj. Ja i tak nic nie mogę zjeść - chory dzieli się z tym, któremu już nic nie zostało.
Tak rodzą się żelazne przyjaźnie. Choć ten altruizm może podszyty być oczekiwaniem odwzajemnienia, to i tak porusza. I zostaje w pamięci.
W nocy do lekarza przychodzi chłopak. Puka.
- Panie doktorze, mam drgawki. Coś jest nie tak.
- Numer?
- 601 502… - odpowiada "kursant" podając numer telefonu. Jest z nim źle. Medyk daje mu lekarstwa. Następnego dnia ten chłopak zrezygnuje. Zostaje ich coraz mniej.
Wracamy do bazy na nocleg.
- Może jednak przejdę do historii, jako ten, za którego nikt nie przeszedł selekcji? - rzuca dowódca.
W tym roku się nie udało. Przetrwało kilku. Można ich policzyć na palcach jednej ręki.
Czytaj również artykuł o zawirowaniach wokół GROM-u "Gromem w GROM"!