To miasto kręci
Nowy Jork to chyba jedyne miasto na świecie tak dobrze znane ludziom, którzy nigdy tam nie byli. A wszystko za sprawą filmów. Co kino daje tej metropolii, a co jej zabiera?
30.06.2008 | aktual.: 30.06.2008 13:40
Po nowym jorku najlepiej poruszać się żółtą taksówką. Jeśli się zgubisz, o drogę - zapytaj gliniarza, o ile akurat nie wcina pączka lub bajgla. Na zakupy idź do sklepów przy Piątej Alei, a jeżeli kochasz modę, to także do butików w West Village. Na spacer do Central Parku, skąd widać panoramę Manhattanu, albo nad brzeg rzeki Hudson, by podziwiać w pełnej krasie Most Brooklyński. Śniadanie zjedz, oglądając wystawę sklepu z biżuterią. Za to lepiej unikaj Bronksu, spelun w okolicach Małej Italii, facetów o imieniu Travis i neurotycznych rudzielców, którzy zagadają cię na ładnych parę godzin, opowiadając absurdalne historyjki. Skąd to wszystko wiemy? Oczywiście z filmów, które w przypadku Nowego Jorku bywają znacznie lepszym źródłem informacji o topografii miasta niż niejedna solidna mapa. To miasto doczekało się niezliczonej liczby kinowych portretów: Nowy Jork bywa romantycznym miejscem z bajki, artystyczną mekką, piekielnym tyglem i niebezpiecznym gniazdem zepsucia. Gdyby był człowiekiem – miałby pewnie
schizofrenię.
Cosmopolitana łyk
– Jeśli w życiu faktycznie trafia się tylko jedna wielka miłość, moją może być Nowy Jork – słowa te padają z ust Carrie Bradshaw, głównej bohaterki serialu oraz debiutującego na naszych ekranach filmu „Seks w wielkim mieście”, tej samej, która przekonywała, że uwielbia chodzić na randki ze swoim miastem.
Emitowany przez sześć lat serial wykreował nie tylko typ seksownej singielki po trzydziestce, ale przede wszystkim kuszący obraz metropolii. Każdy fan serialu wie, że w Nowym Jorku (czyli na Manhattanie) jada się w najlepszych restauracjach, chodzi na najmodniejsze imprezy, a tam sączy różowe drinki. Natomiast drogę na zawodowy i towarzyski szczyt pokonuje się lekko w szpilkach Manolo Blahnika i w designerskich ciuchach. I właśnie tam, gdzieś między łykiem cosmopolitana a polowaniem na kieckę w stylu retro, można znaleźć miłość swojego życia. Serial*, według biura turystycznego NYC and Company, stał się najlepszą reklamówką miasta w historii. A miłosna relacja między fikcyjną Carrie i jej metropolią pokazała też, że kino i telewizja, tworząc miejsce jak z marzeń, mogą całkiem realnie zmienić miejski krajobraz.
To właśnie dla wielbicieli filmowego Nowego Jorku firmy turystyczne organizują wycieczki tematyczne po mieście. Wybierać można spośród wielu ofert, jest na przykład spacer dedykowany konkretnemu filmowi, serialowi albo miejscu (jak dwugodzinny wypad do Central Parku, gdzie powstały „Kevin sam w Nowym Jorku”, „Okup” czy filmy Woody’ego Allena). Niektóre budynki bądź lokale zostały wręcz przejęte przez turystów i odebrane Nowemu Jorkowi, jak choćby piekarnia Magnolia Bakery, która przez pierwsze lata po otwarciu serwowała różne śniadaniowe przysmaki, jak bułeczki i bajgle. Odkąd bohaterki „Seksu w wielkim mieście” zjadły tam babeczkę, fanki serialu ustawiają się w kilometrowych kolejkach, a właściciele lokalu pieką głównie owe popularne ciastka. Sielankowa i ciasna Perry Street (to tam mieści się ganek Carrie) bywa bardziej ruchliwa niż Marszałkowska w godzinach szczytu, natomiast artystyczna dzielnica West Village zamienia się w centrum handlowe na świeżym powietrzu. W końcu na magii kina przyciągającej
turystów do Nowego Jorku można nieźle zarobić. On Location, jedna z firm oferujących wędrówki śladami bohaterek „Seksu...”, wyciąga średnio 40 tysięcy dolarów tygodniowo. Tuż przed amerykańską premierą filmu magazyn „Time Out New York” wypunktował zresztą, co Carrie i jej przyjaciółki zrobiły miastu („West Village oraz część zwaną Meatpacking oddziela od reszty Nowego Jorku fasada przypominająca plan serialu”), i sporządził listę barów oraz kawiarni, do których trzeba się migiem wybrać, bo pojawiają się w filmie, więc wkrótce trafią na trasę „seksownych” wycieczek i z pewnością zatracą swój charakter. Tak było w przypadku innej filmowej miejscówki, słynnej Rosyjskiej Herbaciarni, w której przesiadywali bohaterowie „Manhattanu” Woody’ego Allena, a także sam reżyser. Wkrótce po premierze filmu przerodziła się ona w obciachowe i odpustowe miejsce dla snobów. Ucieczka z Nowego Jorku
Istnieją setki filmowych wariacji na temat Nowego Jorku, na przykład taka: w mieście ląduje młoda kobieta i tu odnajduje miłość lub przeznaczenie. Tytuły? „Niezapomniany romans”, „Sabrina”, a z nowszych: „Diabeł ubiera się u Prady”, „Zaczarowana”, „Niania w Nowym Jorku”, „Pokojówka na Manhattanie”.
Żadna inna metropolia nie ulega też tak malowniczej zagładzie jak właśnie Nowy Jork (patrz ramka). Kolejna wersja tego miasta to neurotyczno‑intelektualna stolica świata, gdzie miłość jest równie idealna, co niedostępna, a życie pełne zbiegów okoliczności i absurdów. Chodzi oczywiście o Nowy Jork według Woody’ego Allena (z filmów takich jak „Manhattan”, „Annie Hall” czy „Życie i cała reszta”), który zwyczajnie nadał miastu swoje cechy. To on jest autorem zdania, że „Nowy Jork to stan umysłu”. Całkiem niedawno przyznał też, że przestrzeń, którą stworzył na celuloidzie, ma niewiele wspólnego z rzeczywistością.
„Manhattan pojawiający się w moich filmach to nie ten, który widzę na co dzień, ale ten, który pokochałem, dorastając, i który znam z hollywoodzkich filmów” – powiedział gazecie „The New York Observer”. Allen wyznał także, że po prostu woli eskapizm, a wyobrażenie Nowego Jorku jest znacznie ciekawsze niż rzeczywistość.
Z tym pewnie zgodziliby się dwaj inni twórcy związani z tym miastem, czyli Martin Scorsese i Sidney Lumet, którzy pokazywali głównie mroczne oblicze Nowego Jorku. Obaj wspominają w wywiadach, że taki właśnie obraz miasta wynieśli z dzieciństwa. – Gdy byłem mały, nie śmiałem zbliżać się do przecznicy zamieszkanej przez Irlandczyków lub Włochów, a oni nie chodzili „żydowskimi” ulicami – wspomina Lumet, który sportretował choćby w „Pieskim popołudniu” czy w nowszym „Before the Devil Knows You’re Dead” miasto jako pułapkę i siedlisko zła. Z kolei Scorsese odniósł wielki sukces, pokazując speluny Małej Italii w „Ulicach nędzy”, szumowiny w „Taksówkarzu” oraz zakrwawione fundamenty miasta w „Gangach Nowego Jorku”. Jeszcze inny jest Nowy Jork Jarmuscha, Paula Austera, Johna Cassavetesa, Hala Hartleya... Najtrudniej znaleźć jego realistyczny obraz. Ten pojawia się czasem u twórców niezależnych, kręcących swoje skromne filmy w mniej wyjściowych dzielnicach. Wówczas jednak miasto jest anonimowym, urbanistycznym tłem,
a nie równoprawnym bohaterem filmu. Kino niezależne ma za to inne zasługi dla miasta: to ono tchnęło życie w Nowy Jork, a szczególnie w Dolny Manhattan, który po atakach terrorystycznych z 11 września przypominał bardziej miasto duchów. Mainstreamowi twórcy przez polityczną poprawność wymazywali ze swoich filmów widok dwóch wież WTC. Tymczasem niezależni gromadzili się kilka przecznic od Ground Zero na Tribeca Film Festival. Imprezę pierwszy raz zorganizowali w 2002 roku Robert De Niro i producentka Jane Rosenthal. De Niro został zresztą jedną z gwiazd kampanii nakręconej jesienią zeszłego roku przez burmistrza Michaela Bloomberga „Just Ask The Locals” („Zapytaj miejscowych”), która ma przyciągnąć turystów do Nowego Jorku. Nie jest to może najszczęśliwszy pomysł, bo przecież najsłynniejsze nowojorskie filmy aktora są pełne przemocy. Nie mówiąc o tym, że istnieje ryzyko, iż zapytany o cokolwiek De Niro może odpowiedzieć słynną kwestią z „Taksówkarza”: – „Do mnie mówisz?!”. Za to festiwal aktora skutecznie
przyciągnął do miasta twórców, gwiazdy i przede wszystkim kinomaniaków. W 2008 roku mogli oni obejrzeć 120 filmów pełno‑ i 40 krótkometrażowych.
Dziś Nowy Jork jest drugim po Hollywood miejscem pod względem liczby produkowanych filmów. Miasto dzięki temu ma pełnometrażowe reklamy, a artyści lubią tu pracować, ponieważ cieszą się większą wolnością. – W Nowym Jorku pracuje się tak jak w Europie – mówi nam Abel Ferrara, którego słynny „Zły porucznik” powstawał w Bronksie, miejscu urodzenia reżysera.
Z kolei w Queens rozrasta się studio filmowe Kaufman Astoria Studio*, a miasto obniża podatek ekipom filmowym, jeśli kręcą przynajmniej 75 procent zdjęć na terenie Nowego Jorku. Miejskie biuro oferuje też wsparcie logistyczne, jak choćby pomoc policjantów i strażaków (ze specjalnej filmowo‑telewizyjnej jednostki), na wypadek gdyby filmowcy chcieli zatrzymać ruch lub użyć na planie broni palnej. W mieście powstają setki filmów rocznie, a w 2007 roku, jak podaje Mayor’s Office of Film, Theatre&Broadcasting, w sumie ekipy filmowe przepracowały w Nowym Jorku ponad 28 tysięcy dni zdjęciowych.
Klimat filmowych miejsc trudno jednak uchwycić w ciągle zmieniającym się mieście. – Kobiety przyjeżdżają do Nowego Jorku w poszukiwaniu dwóch M: metek i miłości – tym zdaniem zaczyna się filmowy „Seks w wielkim mieście”. Słowa Bradshaw komentują przy okazji wpływ, jaki serial miał na miasto i młode kobiety, które „szukają Mr. Biga [ukochanego Carrie – przyp. red.] lub przynajmniej doskonałego drinka, ale nie odnajdują raju, który zamieszkiwała Carrie, bo ten zniszczyły pieniądze i technologia” – pisze dziennikarka „The New York Times”. Od początków emisji superpopularnego serialu podrożały nie tylko buty Blahnika, ale także czynsze na Manhattanie i taryfy w taksówkach. Zamiast więc gonić za złudzeniem po Piątej Alei lub alejkach Central Parku, wybierzcie się do kina. Tu najłatwiej poczuć magię Manhattanu albo Chinatown. Bo Nowy Jork w kinie jest jakby... prawdziwszy.
Ola Salwa