To ja wyniosłem listę IPN!
Kto naprawdę stoi za wielką burzą wokół lustracji? Fakt dotarł do człowieka,
który mówi wprost: - Dajcie spokój Bronisławowi Wildsteinowi! I nie
czepiajcie się IPN! To ja wyniosłem z Instytutu listę nazwisk, które
przewijają się w aktach komunistycznej bezpieki. I jestem gotów pójść za to
za kraty!
19.02.2005 06:44
Kim jest ten człowiek? To szanowany historyk, prof. Marek Jan Chodakiewic. Dlaczego to zrobił? - Polacy mają prawo znać prawdę o swojej przeszłości. Trzeba otworzyć archiwa IPN dla wszystkich - tłumaczy. Zasypane książkami i stertą dokumentów skromne mieszkanie w centrum Waszyngtonu. Na biurku mnóstwo karteczek zapisanych drobnym maczkiem. Razem z Chodakiewiczem wertujemy listę ponad 160 tys. nazwisk, które są w aktach Instytutu Pamięci Narodowej: pracowników i współpracowników bezpieki oraz tych, którzy byli jej ofiarami. To ten spis, znany jako "lista Wildsteina", wywołał w Polsce olbrzymie emocje, spowodował kolejki po teczki w IPN i sprowokował nowe pomysły na rozszerzenie lustracji.
Prof. Chodakiewicz cały lipiec spędził w warszawskiej siedzibie IPN. Pieczołowicie robił notatki i zbierał odpisy z akt, na podstawie których pisze książkę o antykomunistycznej opozycji. W listopadzie przyjechał z Waszyngtonu ponownie. I to wtedy wyniósł tę listę. W jaki sposób? - Biorę na siebie za to całą odpowiedzialność - ucina pytanie.
- Od samego początku nie kryłem się, że mam taką wiedzę. Przecież ten spis w siedzibie IPN jest jawny! Przekazywałem go więc kolegom - opowiada Chodakiewicz.
Jest zaskoczony, że lista IPN wywołała tyle negatywnych emocji. - Przecież Polska wybrała demokrację, a demokracja wymaga otwartości. To nie do pomyślenia, żeby akta komunistycznego systemu, który został uznany za szkodliwy, nie były powszechnie dostępne! - mówi. - A teczki bezpieki trzeba otworzyć także dlatego, żeby nie wyrządzano krzywdy osobom, które znalazły się w nich, bo były prześladowane przez tajną policję - dodaje z przekonaniem.