Testosteron pod Monte Cassino

Najpierw trzeba komediami zarazić ludzi kinomanią – uważa reżyser „Lejdis” Andrzej Saramonowicz – żeby potem chodzili także na filmy ambitniejsze

31.01.2008 | aktual.: 04.02.2008 14:43

Chciał pan robić film o bohaterach spod Monte Cassino. Tymczasem odcina pan kupony od „Testosteronu”.

– Nie odcinam kuponów. „Testosteron” podobał się widzom, świetnie się na nim bawili, co ja uznaję za służebną rolę filmowca wobec ludzi. Liczę jednak na to, że kiedyś będę robił filmy, o których marzę w głębi duszy

A Monte Cassino?

– Ten film ciągle we mnie tkwi. Może sukces „Katynia” mi pomoże. Nikt się chyba nie spodziewał, że to będzie również sukces finansowy. A inwestorzy lubią liczyć potencjalne zyski.

Nikt nie był zainteresowany Monte Cassino?

– Za IV RP byłem u wiceministra kultury. Nic nie wynikło z tych rozmów. Jednak scenariusz, który napisałem, wydaje mi się interesujący i ważny, a jak się okazało, dobrze opowiedziana historia Polski może się dobrze sprzedać. Scenariusz jest w rękach ITI i do nich należy decyzja.

Mówił pan kiedyś: „Nie powinno się robić filmu o Katyniu, bo Polacy nie chcą słuchać dłużej o klęskach. Jak rzadko kiedy potrzebne nam są zwycięstwa”. Mylił się pan?

– Nie, nie do końca. Andrzej Wajda zrobił ten film jako elementarz historyczny. Bardzo cenię ten pomysł i jestem zbulwersowany krytykami, którzy kręcą nosem, domagając się wybitnego dzieła. Taki elementarz był niezwykle potrzebny. Trzeba było po latach przemilczeń opowiedzieć prostymi nutami, co tam się wydarzyło. Wajda miał intuicję.

Intuicję na Oscara?

– Oby!

A gdzie pan miał rację?

– Wydawało mi się, że atrakcyjniejsza dla widza byłaby historia zbudowana na legendzie Monte Cassino, jednym z nielicznych symboli naszego zwycięstwa. I nadal głęboko wierzę, że chcemy zobaczyć siebie – jako naród – nie tylko w gronie przegranych.

Jeszcze jeden cytat z pana: „Nie można pozwolić, aby film stał się wyłącznie rozrywką. Kino to misja”. A pan robi wyłącznie komedie, gdzie misja?

– Oczywiście „Lejdis” nie wpisują się w misję. Komedia to dla mnie sposób komunikowania się z ludźmi. Zwłaszcza że Polacy nie chodzą do kina. Mamy 36 milionów potencjalnych widzów, 32 miliony poszły do kina w zeszłym roku. W podobnej Hiszpanii – 180 milionów.

Chce pan ściągnąć ludzi do kina?

– Tak. Zaczną chodzić na komedie, przyzwyczają się i będą też chodzić na poważniejsze filmy. Trzeba nakręcić koniunkturę, ale ten proces wymaga czasu. Za 10 lat będzie można robić filmy dużo ambitniejsze.

Ale nie odcina się pan od „Lejdis”?

– Absolutnie nie!

Dlaczego reklamuje się ten film jako historię amoralną? Ja go odebrałam jako współczesną baśń ze szczęśliwym zakończeniem.

– „Testosteron” był historią hormonalną, więc wymyśliliśmy, że „Lejdis” będą amoralną. Ale to jest gra słów. Historia „Lejdis” jest trochę amoralna, a trochę romantyczna, od słowa „Amor”. W słowie „amoralny” wyraz „Amor” jest pisany innym kolorem. Podtytuł jest dwuznaczny, mrugamy do widza: idźcie do kina, bo może coś tam znajdziecie pieprznego. Ale „Lejdis” to przede wszystkim opowieść o miłości i przyjaźni.

rozmawiała Katarzyna Kolenda-Zaleska, TVN

Andrzej Saramonowicz: 43 lata, dziennikarz, który zamiast krytykować cudze filmy (recenzje publikował między innymi na łamach „Przekroju”), postanowił robić własne. Razem z Tomaszem Koneckim zrealizowali komedie „Pół serio”, „Ciało”, „Testosteron”. Ten ostatni widziało ponad milion widzów.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)