ŚwiatTerroryści uderzają w Blaira

Terroryści uderzają w Blaira

Porywacze dwóch Amerykanów i Brytyjczyka w
Iraku to zręczni politycy, którzy rozgrywają swoje działania tak,
by przysporzyły jak najwięcej szkody politycznej liderom Wielkiej
Brytanii i Stanów Zjednoczonych - ocenia brytyjska prasa.

Obok kolejnej fali krytyki zasadności przystąpienia do wojny w Iraku pojawiają się też opinie, że premier Tony Blair zapłaci za tę sprawę wysoką cenę polityczną i na pewno położy się ona cieniem na rozpoczynającym się za kilka dni dorocznym zjeździe Partii Pracy.

W czwartek o łaskę dla porwanego błagały porywaczy jego żona i matka, która po konferencji prasowej zasłabła i została odwieziona do szpitala; jej stan jest stabilny i wróciła już do domu. Postawę rządu, który odmawia negocjacji z terrorystami, poparł m.in. lider opozycyjnej Partii Konserwatywnej Michael Howard. Premier Blair po raz drugi zadzwonił w czwartek do rodziny porwanego Brytyjczyka Kena Bigleya, nie ujawniono jednak przebiegu rozmowy.

"Byłoby dziwne, gdyby ugrupowanie al-Zarkawiego nie było całkowicie świadome, że zjazd Partii Pracy rozpoczyna się w niedzielę. Kryzys związany z zakładnikami sprawi, że Irak zdominuje konferencję, mimo wysiłków premiera, by zmienić temat. Brat porwanego Paul Bigley zasugerował, że terroryści mogą zabić jego brata w przededniu rozpoczęcia zjazdu. Zauważył, że Jack Hensley, porwany razem z Kenem Amerykanin, został zabity w dniu, kiedy prezydent Bush przemawiał w Zgromadzeniu Ogólnym Narodów Zjednoczonych" - pisze "The Times".

"Terrorystom udało się wywołać zamieszanie w koalicji. Grali swój spektakl inteligentnie, by zasugerować, że Blair przyjął najbardziej nieczułą postawę, podczas gdy tak naprawdę prawie nie miał wyboru" - ocenia publicystka "The Times".

"Liderzy po obu stronach Atlantyku szybko potępili jordańskiego ekstremistę i jego ugrupowanie Jedność i Święta Wojna jako barbarzyńców. Wszyscy w coraz większym stopniu zdają sobie jednak sprawę, że ludzie Zarkawiego są też zręcznymi taktykami, którzy potrafią przyciągnąć uwagę niechętnej sobie, ale zaangażowanej opinii publicznej na całym świecie, do swojej sprawy. Podczas gdy politycy kontynuują zakulisowe wysiłki, los Bigleya wydaje się zależeć od efektywności dwóch kampanii medialnych - jednej prowadzonej przez jego porywaczy, obliczonej na maksymalizację ich wpływu i drugiej - jego rodziny, której Ministerstwo Spraw Zagranicznych doradziło, by przekonała ich do okazania choćby odrobiny ludzkiej przyzwoitości" - pisze "The Independent".

Głos w dyskusji zabrał też na łamach "The Independent" były minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Robin Cook, znany jako przeciwnik wojny w Iraku. Spektakularna konfuzja związana z kwestią uwolnienia z więzień irackich kobiet pokazała przynajmniej jasno, kto rządzi Irakiem. To nie iracki rząd. Administracja Busha właśnie bez ogródek przypomniała mu, że to siły okupacyjne Stanów Zjednoczonych będą decydować o tym, którzy iraccy obywatele będą uwolnieni i kiedy. Wczoraj pan Alawi i jego gabinet mogli tylko udawać, że to była ich decyzja, jako że zgadzają się ze stanowiskiem USA, kiedy zostało im wytłumaczone - napisał Cook.

Cook nie zgodził się też z próbami przedstawienia przez premiera Blaira drugiego konfliktu w Iraku jako tytanicznej walki z międzynarodowym terroryzmem. Napisał, że premier Blair myli się sądząc, że jest tylko w konflikcie z garstką psychopatycznych terrorystów. Nie było międzynarodowego terroryzmu w Iraku, kiedy dokonaliśmy inwazji. Okupacja Iraku, osądzana z punktu widzenia wkładu w walkę z międzynarodowym terroryzmem, okazała się być spektakularnym, groteskowym golem, strzelonym do własnej bramki - dodał.

"Irakijczycy czują się upokorzeni i ubezwłasnowolnieni. Z jednej strony mają do czynienia z barbarzyństwem islamistów spoza własnego kraju, którzy używają Iraku jako najnowszego i najwygodniejszego poligonu świętej wojny przeciwko Ameryce. Z drugiej widzą upór Busha i arogancję Blaira, którzy nie chcą przyznać, że ich przygoda była błędem, stała się klęską i musi się skończyć. Każdy Irakijczyk jest teraz zakładnikiem" - pisze z kolei "The Guardian".

"The Daily Telegraph" podkreśla, że Blair nie chce negocjować z terrorystami z al-Kaidy, ale zasiada do stołu z ekstremistami z Irlandii Północnej, stojąc na stanowisku, że nie można porównywać tych dwóch spraw. "Większość ludzi zgadza się z nim prawdopodobnie i dlatego, mimo jego odmowy odpowiedzi na apele rodziny Bigleyów nie ma na razie dowodów, że wyborcy zwrócą się z tego powodu przeciwko niemu. Tym niemniej to, co przydarzyło się panu Bigleyowi, podważyło autorytet Blaira w innych aspektach - okazało się, że to Waszyngton decyduje w Bagdadzie i uwypukliło, jak wiele jeszcze premier Blair musi zrobić dla pokoju i stabilności Iraku" - ocenia "The Daily Telegraph".

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)