Terror przyjemności
Żyjemy w czasach dyktatury relaksu. Dążenie do dobrego samopoczucia zdominowało nas jak nigdy przedtem. Tyle że, paradoksalnie, maksymalizacja przyjemności nie uszczęśliwia.
25.03.2008 | aktual.: 25.03.2008 12:31
Jak można się zrelaksować w warunkach terroru komfortu? W holu jednego z typowych austriackich drewnianych hoteli, w których człowiek się zaszywa, gdy chce spędzić zimowy urlop w Alpach, recepcjonistka z promiennym uśmiechem przeprosiła nas „za ewentualne niedogodności”. Hotel był właśnie przebudowywany, tak by bardziej odpowiadał duchowi czasu. Wyjaśniła, że gotowy jest dopiero parter, gdzie znajdują się recepcja, jadalnia, bar i restauracja. Wyższe piętra są jeszcze utrzymane w starym stylu. Czym się charakteryzuje nowy styl?
– Cóż, hotel ma zyskać cieplejszy i przytulniejszy wystrój – wyjaśniła recepcjonistka. Na łóżkach leżą już cztery poduszki zamiast dwóch, a tam, gdzie wcześniej znajdował się kryty basen, dziś jest spa. – Wcześniej byliśmy hotelem sportowym, teraz natomiast będziemy hotelem komfortowym! – powiedziała z dumą.
Wygoda ponad wszystko
Chyba nikt równie trafnie nie scharakteryzował procesu, który zachodzi właśnie w naszym społeczeństwie. W tym „hotelu komfortowym” grube, białe świece o mocnym zapachu oświetlały miękkie dywany i poduszki, w których ktoś kantem dłoni uformował zagłębienia. Wszechobecne kompozycje z szyszek, złote serca i słomiane sarny miały przypominać, że w zacisznym Tyrolu jest nadzwyczaj przytulnie i że panuje tu „tyrolizm” w najlepszym wydaniu. Wylądowaliśmy w piekle komfortu.
Nie trzeba oczywiście jechać do Tyrolu, by usłyszeć, że żyjemy dziś w epoce dyktatury przytulności i miękkości. Wystarczy się rozejrzeć. Dążenie do dobrego samopoczucia zdominowało nasze czasy jak nigdy przedtem, przy czym oznacza ono dziś coś zupełnie innego niż wcześniej. Nie chodzi już o sport czy kulturę albo o zimne piwo z przyjaciółmi, a więc o to, co łatwo może wywołać uczucie zadowolenia. Dzisiaj liczy się esencja przyjemności w czystej postaci: regeneracja, odprężenie, rozkoszowanie się przytulnością, bezczynność. W myśl tej filozofii urządzane są hotele i lokale, co prowadzi niekiedy do tragicznej pretensjonalności stylu. W codziennym życiu mamy do czynienia z mnóstwem miejsc, materiałów i produktów, które zdają się histerycznie wzywać nas, żebyśmy natychmiast poczuli się komfortowo.
Firmy w rodzaju Die Wohlfühler sprzedają mieszankę, na którą składają się masaże, joga, zabiegi kosmetyczne i manikiur. Branżowe magazyny publikują oferty mieszczące się gdzieś pomiędzy odnową biologiczną i ekologią. Na skalę przemysłową wytwarza się zapewniające komfort produkty – mającą przywracać równowagę ducha wodę mineralną z wyciągiem z żeń-szenia, zieloną herbatę wywołującą dobre samopoczucie czy napoje orzeźwiające mające poprawiać humor. Niemal wszystkie wielkie marki ze świata mody wzbogaciły już ofertę o miękkie kapcie, termofory obszyte futrem z norek, miękkie pledy czy bieliznę domową. Niezliczeni politycy niemieccy i austriaccy twierdzą, że ich kraj związkowy – np. Badenia-Wirtembergia, Dolna Saksonia, Bawaria, Karyntia czy Styria – jest „krajem komfortu”. Rzadko kto wychodzi dziś z domu bez szykownie przewiązanego na szyi miłego w dotyku szala, niezależnie od tego, czy jest architektem czy trenerem piłkarskim. Nie ma też znaczenia, czy jest akurat lato czy zima. Sprzedaż kominków w ciągu
ubiegłych sześciu lat wzrosła pięciokrotnie – nie tylko ze względu na rosnące koszty energii, lecz także, jak można się dowiedzieć w Zrzeszeniu Producentów Instalacji Sanitarnych, Grzewczych i Chłodniczych, z „przyczyn lifestylowych”.
Kaszmiryzacja codzienności
Symbolem tego procesu jest też kariera szlachetnych gatunków czekolady i różnych rodzajów kawy. Nasze społeczeństwo dobrobytu staje się właśnie społeczeństwem komfortu. Gdyby przenieść się myślą w lata 70., przypomną nam się jeże z koreczków serowych, poliester, lakier i dywany z długim włosem, a także ówczesna kolorystyka – czerwień, pomarańcz, czerń. Krzykliwe i wyraziste, symbolizowały nowoczesność. Ludzie, których ktoś za 20 lat zapyta, co odcisnęło piętno na naszych czasach, pomyślą natomiast o przytłumionych kremowych odcieniach, miękkich substancjach w rodzaju pianki z kawy, ciepłych czy parujących spa oraz oczywiście o wszechobecnym kaszmirze, czyli – jak napisano w czasopiśmie branżowym „Architectural Digest” – „tkaninie zapewniającej komfort”. Słowo „kaszmir” nie oznacza dziś jedynie włókna pozyskiwanego z wełny kóz kaszmirskich, wykorzystywanego do produkcji swetrów, poduszek i skarpet. Kaszmir uchodzi za symbol komfortu jako takiego. Nic więc dziwnego, że żele pod prysznic, które wcześniej miały
w nazwie kojarzący się ze sportem przymiotnik „activ” i były reklamowane przez mężczyzn skaczących do zimnej wody, dziś nazywają się Cashmere Moments. Tęsknota za tą substancją stała się tak powszechna, że można niemal mówić o „kaszmiryzacji” codzienności.
Nawet towary, które nie mają nic wspólnego z miękkością i delikatnością, są tworzone z myślą o zapewnieniu poczucia komfortu. Można już kupić kaszmirowe dżinsy, a w barach coraz częściej serwuje się wódkę wellness z kombuchą, czyli grzybem herbacianym.
Jak wytłumaczyć ten pęd do nieustannego relaksu? Tam, gdzie pełną parą pracuje się nad dobrym samopoczuciem, wcześniej musiał panować dyskomfort. Powszechne w naszych czasach napięcia zdają się nas zmuszać, byśmy natychmiast i w każdej chwili – najlepiej za opłatą – zażywali relaksu.
Większości ludzi praca zawodowa pochłania więcej niż 35 godzin tygodniowo. Rośnie presja wydajności, daje się też we znaki strach przed utratą pozycji społecznej. Próbujemy więc – profesjonalnie, bo tacy jesteśmy – zniwelować napięcia i rozdrażnienie za pomocą perfekcyjnego programu przywracającego dobre samopoczucie. Ktoś, kto ciężko pracuje, musi równie szybko i intensywnie odpoczywać, a poza tym potrzebuje wzmocnienia sił fizycznych i psychicznych. Tym sposobem pragnienie komfortu stanowi dopełnienie pracy, służąc jako środek, dzięki któremu można natychmiast rzucić się w wir obowiązków. Wcześniejsze pokolenia w inny sposób rozładowywały stres spowodowany problemami w pracy i trybem życia – ludzie zmieniali świat albo wycofywali się do sfery przeżyć duchowych. Dziś idziemy drogą samotnego rozkoszowania się. Zamiast zmieniać świat, zmieniamy swoje życie. Staramy się wykonać sprytny manewr, który pozwoli nam się wyłamać, a jednocześnie pozostać w zgodzie ze społeczeństwem. Mamy wrażenie, że nasze życie
determinują wpływy z zewnątrz i że nie możemy go zmienić, wycofujemy się więc do ograniczonej strefy niezależności, decydując się na masaż lub ćwiczenia duchowe w postaci jogi.
Czy jednak relaks na wysokich obrotach rzeczywiście daje nam to, czego potrzebujemy? W książce „Glück” (Szczęście) filozof Wilhelm Schmid drobiazgowo analizuje rozmaite odmiany tego stanu, np. niespodziewane szczęście będące dziełem przypadku, które ma to do siebie, że człowiek nie może na nie wpływać. Szczęście, którego źródłem jest subiektywne dobre samopoczucie, autor nazywa „szczęściem płynącym z komfortu”. To o nim najczęściej myślą dziś ludzie, gdy mówią o szczęściu.
Problem w tym, że tego rodzaju szczęście nigdy nie trwa długo. Neurobiolodzy mierzą je na podstawie poziomu endorfin – wytwarzanych przez organizm hormonów dających poczucie samozadowolenia, które powodują podobne problemy jak wszystkie inne środki odurzające. Wystarczy nieco doświadczenia, by człowiek mógł poznać czynniki wprawiające go w błogostan, a co za tym idzie – usilnie o nie zabiegać. Mogą to być szczęśliwe chwile, takie jak weekend w komfortowym hotelu, masaż, filiżanka kawy, szlachetna czekolada. Jednak zbyt częste korzystanie z takich przyjemności osłabia ich działanie, a regularność sprzyja uzależnieniu. Maksymalizacja przyjemności odnosi skutek odwrotny do zamierzonego. „Nieustanna pogoń za szczęściem tożsamym z poczuciem komfortu na dłuższą metę unieszczęśliwia” – podkreśla Schmid. Zwraca też uwagę na inne rodzaje szczęścia – np. szczęście wynikające z obfitości, na którą składają się również sytuacje nieprzyjemne i bolesne, bądź szczęście płynące z bycia nieszczęśliwym. „Życie składa się z
przeciwieństw, a szczęście jest doświadczeniem kontrastu” – podkreśla Schmid.
W dziecięcym świecie
Wartościowe jest tylko to, co rzadkie, czego nie można mieć nieprzerwanie i bez wysiłku. Szczęście nie może trwać bez przerwy. W przemyśle produkującym artykuły, które mają zapewniać poczucie komfortu, uwagi takie puszcza się mimo uszu. W samej tylko branży wellness roczne obroty sięgają obecnie 80 miliardów euro, to więcej niż w przemyśle odzieżowym. Do roku 2020 ma powstać milion nowych miejsc pracy w tej sferze. Z trudem można ogarnąć mnogość zabiegów i masaży, trudno też zrozumieć ich sens. Nie dziwi więc fakt, że pojawili się już pierwsi uzależnieni od komfortu, którzy potrzebują coraz silniejszych środków, by móc się odprężyć. Dla takich ludzi przygotowano podwójną dawkę wrażeń wprawiających w błogie samopoczucie, np. zabiegi odnowy biologicznej z użyciem czekolady albo „latte massagio” – masaż zakończony filiżanką latte macchiato. Błogostan w skumulowanej formie.
Czy fakt, że nagle całe pokolenie chce być masowane i otulone miękkością, nie powinien dać nam do myślenia? Co sądzić o społeczeństwie, w którym nieustanny komfort stał się normą? Zanim kaszmir rozpoczął triumfalny pochód w naszych czasach, pojawił się już w latach 1815–1848, w krótkim okresie biedermeierowskim, kiedy to po klęsce Napoleona miała nastąpić w Europie restauracja ładu politycznego sprzed rewolucji francuskiej. Nadąsane mieszczaństwo wycofało się wówczas do idylli życia prywatnego, kultywowanego na zupełnie niespotykaną wcześniej skalę. Historycy przyjmują, że właśnie w tej epoce wymyślono określenie „przytulność”. Ówczesne damy najbardziej lubiły swoje kaszmirowe szale. Miękka tkanina dobrze pasowała do tamtej epoki. – Gdyby kaszmir potrafił mówić, szeptałby – twierdzi Diana Weis, wykładowczyni estetyki na uniwersytecie w Hamburgu.
My również życzymy sobie, by w naszym komfortowym świecie było cicho i przytulnie. Miękkie rzeczy zapowiadają harmonię, chociaż trzeba zarazem pogodzić się z tym, że są bardziej plastyczne, łatwiej się deformują i niszczą. Ludzie cierpiący na depresję tęsknią za harmonią i najchętniej jedzą miękkie potrawy. Małe dzieci lubią miękkie przedmioty i czekoladę, chętnie pluskają się w wodzie i chcą być głaskane. Typowy dla naszych czasów przymus odczuwania komfortu psycholodzy interpretują niekiedy jako krok wstecz do dziecięcego świata, traktując dobre samopoczucie jako formę odrodzenia. Potrzeba harmonii, miękkości i ciepła ma w sobie pewien haczyk. Nieprzerwany pęd ku nim wywołuje dokładne przeciwieństwo tego, czego szukamy – stres. Biegniemy na kolejny zabieg spa, a przytulne hoteliki wypełnione rupieciami, które mają wywoływać błogie uczucie, sprawiają, że się dusimy.
Każdy, kto w końcu wleje w siebie wystarczającą ilość pianki z mleka, wyzwoli ducha, ćwicząc jogę, pozwoli rozmasować każdy mięsień i otulić miękką tkaniną każdy skrawek ciała – musi zrozumieć, że presja na zachowywanie bez ustanku dobrego samopoczucia prowadzi na dłuższą metę do jawnego terroru komfortu. Ciepło, piana i para tak skutecznie przesłoniły nam widok, że trudno coś jeszcze dostrzec.
Kerstin Greiner © Süddeutsche Zeitung, 31.01.2008