Telewizja Dworaka

W TVP wszystkie standardy powinny być punktem odniesienia dla reszty rynku. Tzn. jeśli mówimy o dziennikarstwie i publicystyce, to powinna być rzeczywiście publicystyka wysokich lotów – prowadzący wiedzą, o czym mówią, i nie są to omnibusy, czyli dziennikarze, którzy wiedzą podobno wszystko, a tak naprawdę niewiele - powiedział "Przeglądowi" Jan Dworak, prezes TVP.

05.07.2004 | aktual.: 05.07.2004 13:16

- Panie prezesie, różne środowiska czegoś od pana oczekują. Zrobił pan już stosowną listę?

– Nie zrobiłem, ale mniej więcej wiem, kto czego ode mnie oczekuje, bo przecież od 1989 r. zajmuję się telewizją. Od tego czasu oczekiwania zbytnio się nie zmieniły. Wiadomo, że politycy oczekują głównie swojej obecności na ekranie. Natomiast środowiska dziennikarskie zachowują się zgodnie z podziałem, chociaż słabnącym, z okresu stanu wojennego.

- Żeby jedni byli, a drugich nie było? Żeby jednych przyjąć, a drugich wyrzucić?

– Wyrażają to inaczej... W roku 1990 ta przepaść była o wiele głębsza. Mówiło się o konieczności zmian, demokratyzacji, lustracji, dekomunizacji. Teraz takie słowa nie padają. Ale jeżeli chodzi o TVP, istnieje poczucie, że przez ostatnie sześć lat w telewizji publicznej była faworyzowana tylko jedna opcja, powiązana z lewicowym widzeniem świata. I teraz ma być inaczej. Przyjmuję tu dziennikarzy, oni rzeczywiście mówią o pewnych nazwiskach...

- I?

– I raczej mniej mówią o dekomunizacji, częściej stawiają dwa argumenty. Pierwszy o braku obiektywizmu TVP. On pada ze strony tych, którzy krytycznie obserwowali telewizję przez ostatnie sześć lat. Drugi dotyczy pewnej niesprawiedliwości wewnątrz firmy, chodzi o to, że jedna grupa eliminowała drugą grupę, nie pozwalała uprawiać zawodu.

Dekalog Dworaka

- Co pan na to?

– W zależności od tego, kto co mówi i w jaki sposób, różnie na to reaguję. Tak naprawdę w telewizji publicznej chodzi o to, by funkcjonowały tu rzeczywiste zasady deontologiczne.

- Czyli etyki zawodowej...

– To się sprowadza do rzeczy znanych: rzetelności zawodowej, obiektywizmu, wewnętrznej uczciwości itd. Ale w telewizji publicznej trzeba czegoś więcej – odporności na pokusy, na obietnice, a czasami na groźby świata zewnętrznego. Trzeba umieć im się nie poddawać. W TVP to nie jest łatwe, bo pokusy są silne i istnieje mnóstwo łatwych okazji.

- Porozmawiajmy o tych okazjach.

– Dziennikarz może jednych polityków zapraszać do audycji, drugich nie, stawiać różne pytania... Czasami widz to czuje, czasami nie. Najłatwiej wyczuwa te niuanse środowisko dziennikarskie, które bardzo uważnie obserwuje takie rzeczy. Dziennikarz powinien wiedzieć, że nie jest właścicielem prawdy ostatecznej, że rzeczywistość jest wielowymiarowa, że społeczeństwo jest zróżnicowane. Wszystko to trzeba obserwować i nie mierzyć jedną ideologiczną prawdą. To może być prawda liberalna, socjalistyczna czy chadecka, nieważne jaka, ważne, że patrzenie przez ideologiczne okulary wypacza obraz świata. Owszem, dobrze mieć swoje przekonania, i dobry dziennikarz je ma. Ale te przekonania nie mogą mu przeszkadzać w obserwowaniu rzeczywistości.

- Powiedział pan, że przez sześć lat w TVP dominowała opcja faworyzująca lewicę. Rozumiemy, że nie chciałby pan, żeby teraz wahadło poszło w drugą stronę, żeby w TVP zaczęła dominować opcja faworyzująca PO czy PiS.

– W żadnej mierze. Spójrzmy na historię TVP, już tej demokratycznej. Był okres na początku lat 90., gdy dominowały bardzo różne opcje, ale można powiedzieć, że solidarnościowe, chrześcijańsko-demokratyczne. Potem był okres Wiesława Walendziaka, bardzo wyrazisty, nastąpiło wówczas dużo rozwiązań radykalnych. Ale weszło wtedy do telewizji sporo nowych twarzy, ludzi ciekawych. Zatem bilans telewizji Walendziaka nie jest jednoznaczny, lecz bez wątpienia jest w nim element tego, o czym państwo mówią – chęci pewnego ideologicznego traktowania telewizji, przekonania, że do tej pory była lewicowa, nie dość zdekomunizowana, więc teraz trzeba to przeorać. Ale sześć ostatnich lat to okres przechyłu lewicowego. Mogę podać kilka przykładów. Np. festiwal Leszka Millera. Widać było, że lubi występować, i nie stawiano mu w tym żadnych barier. W samobójczy sposób, bo szkodziło to i TVP, i jemu samemu. Pamiętam te wszystkie audycje, które tutaj nadawano. Np. ciąg informacji dotyczący sprawy Rywina. Byłem w Radzie Programowej
TVP, gdy Komisja Etyki Mediów analizowała „Dramat w trzech aktach”. Pamiętam inne programy: występ Piotrowskiego w łódzkiej telewizji, wywiad Gembarowskiego z Krzaklewskim, który był widowiskiem skandalicznym wcale nie pod względem politycznym, lecz dziennikarskim. To, co słyszałem o instrumentalnym stosunku kadry zarządzającej do ludzi, o zaniku kolegiów, o ocenach pracy dziennikarzy wyłącznie za drzwiami gabinetu... To wymaga zmian.

- To, co było za Kwiatkowskiego, odejdzie na bok. To, co było za Walendziaka, do pańskiej telewizji nie wejdzie. Więc co będzie?

– Każdy z tych okresów miał swoje złe rzeczy, ale miał też swój dorobek. Chciałbym te dobre rzeczy zachować. Np. mowa jest ostatnio o programie Pospieszalskiego „Warto rozmawiać”. To program o wyraźnie zarysowanych kategoriach prawicowych. Mówiąc szczerze, nie chciałbym, żeby tam było tak wiele jednostronnych namiętności. Ale jednocześnie chciałbym, żeby ten program został na antenie telewizji. Tylko żeby miał w sobie to, co powinny mieć programy telewizji publicznej – ciekawość świata, i nie miał narzucanych z góry tez.

- A jak się nie uda Pospieszalskiemu?

– Wtedy zobaczymy. Na razie jest na ekranie dwa miesiące i jest pierwszą jaskółką drugiej strony. Do tej pory w TVP były programy, które promowały określonych dziennikarzy o określonym zespole poglądów. Np. „Tygodnik Polityczny Jedynki” teraz jest inny, ale trzy, cztery lata temu był jednostronny, łatwo ferował wyroki. Dobrze to pamiętam.

- A spójrzmy na sprawę z drugiej strony – naginając program do własnych wyobrażeń, może pan łamać ludziom kręgosłupy. Program Pospieszalskiego jest prawicowy, Kwiatkowski miał swoje sympatie, ale dzięki temu to wszystko było wyraziste.

– To mi nie przeszkadza. Dobrze, że ktoś wyraża swoje poglądy. Ale wszystko musi być uczciwie prowadzone. Powinna być zachowana – niekoniecznie w granicach jednej audycji, ale w całym programie – równowaga wyrażania racji. Goście programu nie mogą być traktowani instrumentalnie, muszą być uprzedzani, o czym będzie mowa.

Kierownik zakładu pracy

- Kamil Durczok był mocno atakowany jako „twarz telewizji Kwiatkowskiego”. Pan za nim specjalnie się nie ujął. Czy będzie pan bronił ludzi ze swojej firmy?

– Jestem pracodawcą, kierownikiem zakładu pracy. Moje narzędzia są trochę inne niż narzędzia publicystyczne. Dlatego z wielką niechęcią mówię publicznie o swoich pracownikach. Staram się zostawiać te wszystkie ataki, pytania i sugestie bez komentarza.

- Ataki na pracowników TVP to także forma nacisku. Na nich, na ich szefów, na pana. Ustawiają panu meble w gabinecie. – Ustawiają mi meble, ale wirtualnie.

- I szarpią pańską firmę.

– Powtarzam: nie uważam, że to, co się działo w TVP w ostatnich sześciu latach, jest godne konserwowania. Mam swoje oceny, także oceny ludzi. Ale nie będę ich prezentował w mediach.

- Z pańskich deklaracji wynika, że chciałby pan budować coś, czego tak naprawdę nigdy nie było w tej instytucji.

– Tak bym chciał.

- Da się?

– Na pewno nigdy nie osiągniemy w mediach, tak jak w życiu społecznym, szczęścia ostatecznego. Ale możemy poprawiać pewne standardy. Że już nie będzie można ręcznie sterować pewnymi rzeczami. Że dziennikarz będzie miał pewien system ochrony wewnętrznej, że będzie mógł odmówić i nie ulec jakimś naciskom, które będą płynąć z zewnątrz albo nawet z wewnątrz. Że będzie mógł powiedzieć: „Ja tego nie zrobię, bo uważam, że tak nie powinno się robić” i za to nie wyleci z pracy. Jeżeli ludzie będą mieli poczucie, że są tu mechanizmy, które chronią ich etyczne postępowanie, to już będzie krok do przodu.

- W dyskusji, która się toczy na temat mediów i ich roli, jest podnoszony wątek, że roztaczają one czarną wizję rzeczywistości. Pokazują świat inny, niż jest naprawdę.

– Nie uważam, żeby telewizja publiczna miała być rzecznikiem czarnego dziennikarstwa. W TVP powinno być uprawiane trudniejsze dziennikarstwo, które kreśli bardziej złożony obraz świata. Telewizja powinna pokazywać również dobre strony, choć to trudne, bo łatwo wpaść w rodzaj lakiernictwa. Chcemy być pozytywnie nastawieni również do świata polityki. Tylko świat polityki musi nam pomóc. Bo na razie wysłuchujemy np. pretensji, że za mało pokazaliśmy relacji z rocznicy lądowania aliantów w Normandii. Albo że nie pokazaliśmy relacji na żywo z wręczania dyplomów eurodeputowanym. A nie o to w tej branży chodzi.

Firma TVP

- Przyzwyczaił się pan do kierowania firmą prywatną, gdzie wszystko jest łatwe i proste, a tutaj ma pan molocha.

– Tak, to coś zupełnie innego. Kierowanie firmą prywatną jest stresem innego rodzaju. Polskie firmy producenckie mają stosunkowo krótki okres życia, są słabo zakotwiczone w rzeczywistości i często postrzegane jako podejrzany interes. Na pewno są niedofinansowane, bo kapitał zbierały od niedawna. Takim moim stresem była więc odpowiedzialność za pracowników i współpracowników. Nigdy na szczęście, choć były różne ostre zakręty, nie brakowało pieniędzy na wypłaty. Tutaj, w TVP, stresy polegają na czymś innym.

- Na czym?

– Jest to firma bardzo duża, którą kieruje się inaczej, bo za pomocą rozmaitych rozporządzeń i okólników. Stres polega na tym, że chciałoby się załatwić wszystko dość prosto, a tego prosto załatwić się nie da. Tzn. można ukarać jakiegoś pracownika, to jest sygnał dla załogi, że pewne rzeczy są niechciane czy nietolerowane, ale tak firmy się nie zmieni. Firmę zmienia się przez przebudowywanie, a to powolny proces. I zawsze człowiek ma poczucie, że mu coś umyka. Ale ważne, żeby panować nad tymi rzeczami, które są najistotniejsze.

- W takim molochu sprawy załatwia się, uruchamiając odpowiednie mechanizmy. Jakich najbardziej panu brakuje?

– Brakuje paru ważnych rzeczy. Właściwie dopiero teraz budowany jest pion marketingu. Żadnej współczesnej firmy, zwłaszcza dużej, nie można budować bez marketingu. To jest właściwe „opakowywanie” programów, zwracanie uwagi widza, podkreślanie rzeczy ważnych. Nie było również elementu komunikacji wewnętrznej. Zarząd komunikował się z załogą głównie za pomocą gazetki „Nasza Telewizja”, a z kolei załoga komunikowała się przez masówki związkowe albo delegacje, które przychodziły tutaj i wyrażały swoje żale oraz postulaty. Tak w nowoczesnej firmie się nie funkcjonuje. Inna rzecz, która de facto tu nie działa, to cała gospodarka zasobami ludzkimi.

- W telewizji działa ponad 20 związków zawodowych i „od zawsze” były z tym problemy.

– Były z nimi problemy, bo związki zawodowe mają swoje zadania, bronią pracowników, mają swój punkt widzenia. Trzeba go uszanować i jeśli odbywa się to w pewnych granicach i jest zachowany dialog wspólnego poczucia odpowiedzialności za firmę, to wszystko dobrze. Wcale nie jest tak, że kadra ma zawsze rację.

- Może nadejść taki moment, że trzeba będzie odchudzać firmę.

– TVP już została odchudzona. To zasługa poprzedniego zarządu. Było ok. 6,7 tys. osób, teraz jest 4,7 tys. Jednak wciąż się mówi, że ludzi jest za dużo. Tymczasem np. w BBC pracuje ponad 20 tys. osób. Tylko że BBC wypracowała sobie o wiele więcej możliwości pracy. Może warto iść tą drogą? I np. ośrodki regionalne TVP zmienić w centra kultury? Dziś są one bardzo wyizolowane, sterylne. Może stałyby się żywymi miejscami, gdzie mogliby się spotykać ludzie na koncertach albo na pokazach. I wtedy rzeczywiście można większą część załogi wykorzystać do sensownej pracy.

- A kanały tematyczne wciąż są przyszłością telewizji czy już nie?

– To pytanie o dodatkowe sposoby finansowania. Nasz budżet wynosi obecnie ok. 1,7 mld zł. Można gdzieś tam obciąć koszty, zmniejszyć inwestycje, które otrzymaliśmy w spadku, i wtedy byłyby pieniądze na kanały tematyczne. Od początku maja, od czasu małej nowelizacji ustawy medialnej, mamy prawne możliwości ruszenia z nimi. Więc ruszyliśmy. Chcielibyśmy, żeby pierwszy kanał tematyczny wystartował z początkiem przyszłego roku. To będzie kanał związany z kulturą.

- A takie problemy jak abonament, archiwa? Czy to jest do załatwienia?

– Zobaczymy. Reklama uzależnia nas od mechanizmów rynkowych. Nie ma co się oszukiwać. Wolałbym, żeby ta proporcja była inna. Żeby wpływów z abonamentu było dwie trzecie, a z reklamy jedna trzecia, a nie odwrotnie. Abonament m.in. potrzebny jest właśnie do tego, żeby nas uniezależnić od rynku. Bo najważniejsza w telewizji jest jej funkcja społeczna.

Misja Dworaka

- Czyli misja. Jak pan ją rozumie? Bo, zdaje się, każdy rozumie ją inaczej.

– Nie wiążę tego z kulturą elitarną. Raczej z pewnymi standardami jakościowymi. W TVP wszystkie standardy powinny być punktem odniesienia dla reszty rynku. Tzn. jeśli mówimy o dziennikarstwie i publicystyce, to powinna być rzeczywiście publicystyka wysokich lotów – prowadzący wiedzą, o czym mówią, i nie są to omnibusy, czyli dziennikarze, którzy wiedzą podobno wszystko, a tak naprawdę niewiele. Publicystyka musi być dobra, bo jeśli jest zła, nie jest publicystyką, lecz propagandą. Jeśli mowa jest o informacji, powinna być ona ułożona i poparta solidną wiedzą, a nie przypadkowa. Na pewno taka nie będzie informacja, której główną osią jest sensacja dnia albo prasówka porannych gazet. Jeśli mówimy o filmach, to powinny być filmy oryginalne, coś wnoszące, dotyczy to również seriali. Na szczęście telenowele i inne gatunki fikcji emitowane w TVP w większości nie są formatami, lecz oryginalnymi produkcjami polskich twórców. Jeżeli mówimy o misji, uważam, że powinny być zachowane najlepsze standardy realizacyjne,
które również pomagają nadawcom komercyjnym w podnoszeniu swojego poziomu.

- Czy np. serial „M jak miłość” mieści się w pańskiej definicji misji?

– Oczywiście. Tak samo jak mistrzostwa Europy w piłce nożnej, bo są ludziom oddawane za abonament, bez żadnych dodatkowych opłat. Festiwal w Opolu też bym zaliczył do pewnej tradycji, do misji. To festiwal piosenki polskiej.

- A jaki jest program niemisyjny telewizji publicznej?

– Hm... Nie uważam, aby misją telewizji publicznej była gala boksu zawodowego. Nie uważam, żeby misją były takie rodzaje widowisk, gdzie wykorzystywane są dość proste uczucia albo gdzie się szantażuje tymi uczuciami. Np. „Randka w ciemno” nie jest misją. To program nieniosący żadnych specjalnych wartości.

- Ludzie chcą oglądać takie programy, a TVP musi jakoś walczyć z konkurencją.

– Misją TVP jest program powszechny i różnorodny. Ale powinniśmy kłaść nacisk na takie programy, których nie zobaczy się w telewizji komercyjnej. Np. programy regionalne – to jest naprawdę ogromny obowiązek, bo są bardzo kosztowne i obsługują niewielką publiczność – albo programy dla mniejszości narodowych. Ale na to jest abonament. I to jest na pewno misja. A więc i masowość, i różnorodność. I poziom.

- Jak się panu konkuruje z TVN i Polsatem?

– Ciężko. Przez pierwsze miesiące roku TVP traci swoje udziały w rynku. To nie jest tajemnica i nie jest sympatyczne, choć tak naprawdę nie stanowi jeszcze, w znacznej mierze, „owocu” naszej pracy. Lecz już trochę trzeba za to brać odpowiedzialność. Bardzo ważnym zadaniem dla nas jest powstrzymanie tego trendu i odwrócenie go.

- Ma pan świadomość, że będzie pan porównywany do swojego poprzednika?

– Bez wątpienia. Za pół roku czy za rok zobaczymy, jaka będzie sytuacja. W tej chwili musimy przede wszystkim zadbać o program. W telewizji przeciąga się pewien impas, wynikający z konkursu na prezesa zarządu i z innych konkursów – na dyrektorów ośrodków regionalnych i Jedynki. To niedobry stan. Stan zawieszenia. W ogóle nowy zarząd musi wejść w pewną chemię współpracy. Na tym mi zależy. Ludzie muszą się dograć, co nie jest łatwe, bo to przecież ludzie pstrokaci, pochodzący z różnych stron. Poza tym zastaliśmy budżet, który nie pozwalał nam robić jakichś zasadniczych ruchów, bo był w dużej mierze zagospodarowany. Nowe rzeczy będzie widać już we wrześniu, gdy wejdzie nowa ramówka, ale prawdziwe ruchy nastąpią dopiero w przyszłym roku, kiedy uzyskamy swobodę biznesową.

Rozmawiali Idalia Mirecka i Robert Walenciak

Jan Dworak – od 17 lutego br. prezes TVP SA. Z wykształcenia polonista, dziennikarz, działacz społeczny, związany z opozycją demokratyczną. Pracował m.in. w „Przeglądzie Katolickim” i „Tygodniku Solidarność”. Na początku lat 90. był wiceprezesem TVP, zastępcą Andrzeja Drawicza. Po odejściu z TVP został producentem filmowym. Producent m.in. filmów „Weiser”, „Blok.pl”, a także serialu „Kasia i Tomek”. W latach 1998-2002 zasiadał w Radzie Programowej TVP, członek Konfederacji Mediów Polskich, prezes Stowarzyszenia Niezależnych Producentów Filmowych i Telewizyjnych. W roku 2002 kandydował w wyborach samorządowych z listy Platformy Obywatelskiej. Po wyborze na prezesa TVP odsprzedał udziały w firmie producenckiej i złożył legitymację partyjną PO.

Źródło artykułu:Tygodnik Przegląd
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)