Tej szkoły już nie będzie
Z księdzem Januszem Blautem, proboszczem katolickiej parafii
we Władykaukazie i Biesłanie, rozmawia Krzysztof Zyzik.
- Co się dzieje w ostatnich dniach w Biesłanie?
- Codziennie są pogrzeby.
- To nie są takie pogrzeby, do jakich ksiądz przywykł.
- To, co widzę tutaj, przekracza wszelkie wyobrażenie. Tylko jednego dnia, 6 września, w 30-tysięcznym Biesłanie było 118 pogrzebów. Przez miasteczko jechała kawalkada samochodów, takich odkrytych ?gazeli?. Na przednich szybach zdjęcia zabitych dzieci, obok przywieszone ich zabawki.
Na przyczepie trumienki i rozpaczający najbliżsi. I taki sznur samochodów, ciągnący się wiele metrów. Rozpacz tych, którzy ocaleli... Ciężko wytrzymać takie przeżycie, choć niby jestem ?zawodowo? uodporniony.
- Czy wszystkie zaginione dzieci już się odnalazły?
- Nie, w dalszym ciągu trwają poszukiwania. Zdjęcia dzieci są porozwieszane wszędzie, i na tamtej szkole, i na domu kultury, i na drzewach, w parkach. Fotografie pokazują też w regionalnej telewizji.
- Jest jeszcze nadzieja, że te dzieci żyją?
- Tak, bo do wczoraj zostało jeszcze jakieś 90 nierozpoznanych ciał, a zaginionych dzieci, jak mówiłem, jest około 200. Najprawdopodobniej chodzi o przypadki, kiedy krewni, którzy stali pod szkołą, zabrali wybiegające dziecko ze sobą i wywieźli je do innego miasta, albo nawet innej republiki - oby dalej. Tak mogło być w sytuacji, kiedy w szkole zginęli wszyscy bliscy tych dzieci.
- Kto szuka zaginionych?
- I rodziny, i władze. Pani wiceminister zdrowia opowiadała mi, że wielu rodziców, którzy przychodzą rozpoznać do kostnicy ciała, odpędza od siebie myśli, że to może być ich dziecko. Została sprzączka z paska, a oni mówią: nasz syn prawie taką samą miał, ale nie, chyba jednak podobną, to na pewno nie jest sprzączka naszego syna. Spodnie też niby te same, ale chyba raczej podobne... To są takie odruchy obronne, rodzice odpędzają od siebie tę najgorszą myśl.
- Ksiądz z tymi ludźmi rozmawia?
- Tak, nawet na cmentarzu. Oni jeszcze nie dopuszczają do siebie myśli, że ich dzieci już nie ma, nawet kiedy stoją nad trumnami. Wczoraj rozmawiałem na pogrzebie z dwiema kobietami, matkami dwóch dziewczynek, najlepszych przyjaciółek. Jedna dziewczynka została ranna, druga zginęła. Kobiety są sąsiadkami w bloku. Za każdym razem, kiedy się widzą, obie wybuchają płaczem.
- Ksiądz chodzi po domach, odwiedza ofiary?
- Odwiedzam, to są wstrząsające rozmowy. Wczoraj jeden mieszkańców zaprowadził mnie pod drzwi sąsiadów. Pokazuje: tutaj żyła rodzina: rodzice i dwoje dzieci. Wszyscy zginęli w szkole. Jednego dnia cała rodzina przestała istnieć. Naczelnik miasta mówi mi, że kilka dni temu był pogrzeb szóstego członka jednej z rodzin. Żadna wojna nie dokonała tutaj takiego spustoszenia.
- Ile razy ksiądz już powiedział ofierze zamachu w Biesłanie: wyzbądź się nienawiści?
- Niewiele razy.
- Jeszcze za wcześnie?
- Tak. Choć to zależy, z kim rozmawiam. Trudno mi np. pouczać mężczyznę, którego żona i czwórka dzieci zginęli w szkole. A z takim też rozmawiałem. On w jednej chwili został na świecie sam. Rozmawiam z nim delikatnie, bez prawienia morałów. Jego żona, pamiętam nazwisko - pani Cogojewa, zginęła po bohatersku. Kiedy zaczął się szturm, wbiegła do szkoły i najpierw uratowała z tego piekła cudze dziecko, bo nie mogła znaleźć swoich. Ona tam miała trzech chłopaków i dziewczynkę. Wyprowadziła więc to obce dziecko na plac przed szkołę i jeszcze raz wbiegła do środka, pod kule. Zginęła razem z czwórką swoich dzieci.
- Obserwując tę falę rozpaczy, ksiądz widzi narastającą atmosferę zemsty?
- Tak, to było widać już podczas samej akcji w Biesłanie. Tutaj niemal wszyscy mężczyźni mają broń, oni strzelali z tej broni pod szkołą. Słyszałem od tych ludzi nie raz, że zemsta nastąpi. Oni nie chcą się mścić anonimowo. Mówili, że zemszczą się wprost na rodzinach zamachowców. Poznają ich nazwiska a potem odnajdą ich rodziny i się z nimi rozprawią. Atmosferę podsycają też mityngi, które od kilku dni trwają we Władykaukazie.
- Kto je organizuje, władze?
- Nie, spontanicznie sami ludzie. Wchodzą na podwyższenie i wypowiadają się, grożą. Władza lokalna została niemal przymuszona, żeby też w tym wziąć udział, ostatnio wypowiadał się na takim mityngu prezydent Północnej Osetii. Ten ogień nienawiści już płonie. Proszę pamiętać, że to są narody kaukaskie, to jest inna krew. Widzę tu wielkie zadanie dla wszystkich, aby nie było kolejnych tragedii. Trzeba tym ludziom ciągle lać na głowy zimną wodę. Żeby nie nakręcić spirali śmierci.
- ... żeby wrócić do normalnego życia?
- No tak, to nie brzmi dzisiaj zręcznie. Biesłan już nigdy nie będzie "normalny", nie będzie tym miastem, którym był wcześniej. Na pozór, kiedy nie ma akurat pogrzebów, niby to życie zaczyna tu wracać do normy, np. większość sklepów już jest otwarta. Ale to, co uderza, to cisza. Nawet w tych sklepach ludzie się nie przepychają, nie wykrzykują.
- Jak dotąd żyło się w Biesłanie, nie było napięć?
- W 1992 roku była wojna pomiędzy Osetią Północną a Inguszetią, ale trwała ledwo kilka dni. Od wielu lat nie było tu żadnych zadrażnień. W normalnych, sąsiedzkich relacjach nie było nienawiści, waśni pomiędzy narodowościami. Północna Osetia jest jedyną republiką chrześcijańską w tym rejonie, wokół same muzułmańskie. Ale w szkole zginęli przedstawiciele wszystkich miejscowych wyznań. Byłem na pogrzebie 15-letniego chłopca, który miał na imię Islam. Jego ciocia mi opowiadała, że on krzyczał na tej sali gimnastycznej, że jest muzułmaninem, żeby go puścili. Ale oni i jego z zimną krwią zastrzelili. Charakterystyczne, że władze i same rodziny zdecydowały, że zabici ze szkoły, niezależnie od wyznania, mają być chowani razem. Taka była idea - zginęli razem w szkole, to niech już spoczną na zawsze razem.
- Biesłan powinien stać się symbolem, celem pielgrzymek?
- Biesłan także powinien stać się takim pomnikiem - przestrogą. Bo te wydarzenia, poza gniewem, przerażeniem i litością, wzbudzają też refleksje filozoficzne. Myślimy o tym, w jakim momencie świat się znajduje, dlaczego tak wielu ludzi odchodzi od tych podstawowych dla wszystkich kultur i religii wartości. Skąd taka przeraźliwa pustka w sercach wielu ludzi... Ale tutaj na miejscu jeszcze nikt o tym nie mówi, jeszcze trwają pogrzeby. Wiadomo tylko, że szkoła zostanie zburzona. Tutaj szkoły już nigdy nie będzie.
- Ksiądz poszedł do tej sali gimnastycznej?
- Przemogłem się i poszedłem. Stanąłem pod tym koszem do koszykówki, gdzie były umieszczone ładunki wybuchowe, patrzyłem na osmolone ściany. Obok była sala, cała w krwi, gdzie rozstrzeliwano mężczyzn i wyrzucano przez okno. A kilka kroków dalej od miejsca, gdzie przetrzymywano te dzieci, była sala z nakrytymi stołami. Napoje, ciastka, cukierki i mnóstwo kwiatów dla nauczycieli. Jak w Polsce. Te dzieci siedziały, były obok i nie mogły się napić nawet wody. Stojąc tam, nie mogłem na to patrzeć jak ktoś z zewnątrz. Patrzyłem oczami tych dzieci. Trudno mi o tym mówić...
- Trzeba czasu?
- Tak, dużo czasu. W niedzielę znów to wszystko wróciło, bo na drugim lokalnym programie puścili film z tamtej tragedii, nakręcony przez kogoś na wideo. W serce wbił mi się jeden obraz. Pod murem szkoły leży ranna dziewczynka. Nikt się nią nie zajmuje. I ona nagle wstaje i wraca do tej płonącej szkoły, wspina się na okno i przeskakuje do środka.
Dlaczego?
Bo tam jest jeszcze jej mama. Taki instynkt dziecka. Tylko mama może dać bezpieczeństwo, może uchronić dziecko. To były szokujące zdjęcia. Wszyscy znajomi, którzy to oglądali, płakali.
- Ta dziewczynka i jej mama przeżyły?
- Tak, przeżyły.
- Na świecie ogromne poruszenie wzbudziły nie tylko zdjęcia skrzywdzonych dzieci, ale także ludzi biegnących ich ratować, wprost pod kule...
- Bo wbrew temu, co czasem słyszę w komentarzach na Zachodzie, życie ludzkie tutaj, a szczególnie dziecka, jest bezcenne. Dlatego ci bliscy, kiedy usłyszeli pierwsze wybuchy, wiele nie myśląc, rzucili się pod grad kul, by ratować dzieci. I wielu ich wtedy zginęło. Oni nie wierzyli władzy, byli zdani tylko na siebie.
- A o prezydencie Putinie, który zapowiada krwawe odwety na Czeczeńcach, co dziś mówią w Biesłanie?
- Proszę mnie zwolnić od odpowiedzi na ten temat. Chcę jeszcze tutaj pracować.
- Rodziny ofiar otrzymały już jakąś pomoc?
- Tak, pomoc płynie z całego świata, także z Polski. Ale w tej chwili, od tej materialnej, ważniejsza jest pomoc psychologiczna. I trzeba przyznać, że to akurat nie szwankuje, psychologów jest pod dostatkiem, chodzą po domach, mają wydzielone pokoje na mieście, gdzie każdy może się zgłosić.
Wiele dzieci, które były w szkole, wyjechały z rodzicami, jak najdalej stąd, przechodzą psychologiczną kwarantannę. Rozmawiałem wczoraj z 12-letnim chłopcem, który był w szkole. Nawet nie wyglądał na przybitego. Mówił: "Z naszej klasy zginęło tylko ośmiu". Opowiadał o tym, jak było w środku. I to w taki sposób, jakby chciał się pochwalić, jaką przeżył przygodę. Ale jego mama powiedziała mi, że on boi się sam zasypiać, że krzyczy przez sen: "Mamo, nie mów im, że tutaj jestem!".