PolskaTego nie pokazali w telewizji

Tego nie pokazali w telewizji

Jedynym objawieniem 42. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu okazała się grupa Zakopower. Za największego skandalistę, a właściwie ostatniego rockandrollowca wśród naszych artystów trzeba uznać Roberta Gawlińskiego, lidera grupy Wilki. Najbardziej niezadowolony był Krzysztof Krawczyk.

Tego nie pokazali w telewizji

17.06.2005 | aktual.: 17.06.2005 16:31

Tegoroczną edycję opolskiego festiwalu można by skwitować w zasadzie krótko: Nuda jak w polskim filmie. Imprezę zorganizowano bez pomysłu i na żenująco niskim poziomie.

- To już nie jest festiwal, lecz zlepek występów mniej lub bardziej przypadkowych wykonawców – komentowali sami artyści.

Dodajmy jeszcze, że prawie wszyscy śpiewali z playbacku. Koncerty zostały podporządkowane wyłącznie obrazkowi telewizyjnemu. Dziennikarzy niechętnie wpuszczano za kulisy amfiteatru, mówiąc wprost, że media polują tylko na „zdjęcia gwiazd wychodzących z toalety“, jak to w wyjątkowo żenujący sposób określił Piotr Klatt, nowy dyrektor festiwalu.

Artyści wpadali zresztą do amfiteatru jak po ogień. Najpierw na próbę, po której natychmiast odjeżdżali do swoich hoteli. Po koncertach też ulatniali się po angielsku. Z dawnej atmosfery opolskich festiwali nie zostało już nic. Honoru gwiazd bronił jedynie Robert Gawliński i jego koledzy z Wilków. Tylko oni pokazali, co to znaczy prawdziwa zabawa do białego rana. Słowem, ostatni rockandrollowcy.

Większość wykonawców koncertu „Premiery“ była nikomu nieznana i sądząc po tym, co zaprezentowali, tak już pozostanie. Furorę, poza laureatami jury, czyli wyjątkowo spontaniczną grupą Zakopower z zabójczo przystojnym Sebastianem Karpielem-Bułecką na czele, robiła Monika Brodka, zwyciężczyni plebiscytu publiczności. Młodziutka wokalistka z Twardorzeczki pochwaliła się, że promocję do III klasy liceum ma już zapewnioną, ale, niestety, nie chciała zdradzić, jaką średnią ocen uzyskała. - Nie ma czym się chwalić – skwitowała.

Nikt jej do łóżka nie ciągnął

Co by jednak nie powiedzieć, nie dość, że bozia nie poskąpiła 17-letniej Monice Brodce talentu, to jeszcze obdarowała ją osobowością i charyzmą. Zadziorna góralka potrafi tak odpalić, że każdemu w pięty pójdzie. Mimo młodego wieku, nie da sobą manipulować. Ma pełną świadomość pułapek, jakie czyhają na nią w show-biznesie, ale ze śmiechem przyznaje, że nikt jej – przynajmniej jak do tej pory – do łóżka nie ciągnął.

Klasą wykazał się także Krzysztof Kiljański, który o swój sukces walczył 10 lat z okładem. Zwrot w jego karierze nastąpił dopiero po tym, jak poznał Kayah. Znakomita wokalistka wykazała się czujnym nosem, zresztą nie tylko w stosunku do Kiljańskiego. To ona odkryła także dla szerokiej widowni podhalańską kapelę Zakopower. W ramach stworzonej przez siebie firmy Kayah Company wydała albumy i Krzysztofowi Kiljańskiemu, i Sebastianowi Karpielowi-Bułecce. Mówi się, że z tym drugim artystkę łączą nie tylko interesy.

Kora Jackowska udowodniła w Opolu, że można żyć w przyjaźni z byłym mężem po rozwodzie. Przechadzała się po amfiteatrze ze swoim cudnej urody pudelkiem, za nią kroczył jej mąż Kamil Sipowicz, za nimi zaś eksmąż wciąż znakomicie wyglądającej wokalistki, Marek Jackowski. Maanam, grupa Kory i Jackowskiego, zdobyła zresztą Nagrodę Grand Prix.

Organizatorzy tegorocznego festiwalu wyraźnie bali się ryzyka i postanowili oprzeć się na „odgrzewanych kotletach“. Zaryzykowali tylko w przypadku konferansjerów, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Świetnie wypadli aktorzy Magdalena Różczka i Borys Szyc, oboje znani z serialu „Oficer“ w TVP 1. To samo można powiedzieć o Tatianie Okupnik, która znakomicie „grała“ w duecie z Maciejem Orłosiem. Sprawdził się także Maciej Stuhr, prowadzący Kabareton. Jego dowcipy były lepsze od skeczy satyryków, których zapowiadał. Przede wszystkim słyszeliśmy je po raz pierwszy, bo kabareciarze z reguły wystąpili ze starymi programami. Od skowytu do euforii

Najbardziej niezadowolony był Krzysztof Krawczyk. Nie mógł uwierzyć, że żaden z jego przebojów nie zostanie zagrany w koncercie na 80-lecie Polskiego Radia.

– Listę utworów stworzyliśmy w oparciu o plebiscyt naszych słuchaczy – wyjaśnia Maria Szabłowska, dziennikarka muzyczna I Programu Polskiego Radia. – Poza tym nie da się w jednym koncercie zawrzeć wszystkich przebojów wylansowanych przez 80 lat! Na dodatek jego formuła była taka, że słuchaliśmy najpopularniejszych piosenek w nowych aranżacjach i w nowym wykonaniu. Jedynie Maryla Rodowicz, bezapelacyjna zwyciężczyni naszego konkursu, śpiewała swoje piosenki, m.in. „Niech żyje bal“. Krzysztof nie chciał się na to zgodzić.

– Jak wy przestaniecie kupować moje płyty, to ja przestanę robić sobie balejaż i zacznę śpiewać romanse mojej żonie – miał podobno powiedzieć Krawczyk do publiczności. Edyta Górniak, w przeciwieństwie do utyskującego Krawczyka, była w euforii. W ogóle ona i jej partner, Dariusz Krupa, to całkiem sympatyczna, uśmiechnięta parka. Swoich uczuć nie kryli też Monika Kuszyńska, wokalistka grupy Varius Mans, i Paweł Rurak-Sokal, lider Blue Cafe. Anna Maria Jopek i Marcin Kydryński, jak przystało na stare małżeństwo, byli bardziej powściągliwi. Nikt nie dostarczył powodów do plotek. Po festiwalu pozostał jednak niesmak. Impreza osiągnęła dno.

Opole wychodzi ze zgnilizny

Rozmowa z Doniem

Z Opola przywiózł pan "Superjedynkę" za najlepszą płytę hip-hopową. Czy to dla pana nobilitacja? - Odbieram to jako nagrodę od moich fanów, od fanów ,,Ascetoholix“. To rodzaj wsparcia i za to im dziękuję. Lepiej, że ta nagroda wzięła się z ich głosów, a nie przyznało jej jakieś kółko wzajemnej adoracji.

Jako jedyny śpiewał pan na żywo, a inni z playbacku.

- Lubię grać i śpiewać naturalnie. Nie rozumiem playbacku, nie czuję go. Nie wiem dlaczego tylu znanych wykonawców podpierało się playbackiem.

Czy festiwal w Opolu jest pana zdaniem potrzebny, skoro już nie lansuje prawdziwych przebojów?

- Wydaje mnie się, że wprowadzenie trzech nowych kategorii w "Superjedynkach", a więc muzyka alternatywna, poezja śpiewana i hip-hop, nagrody dla Janerki, Turnaua i dla mnie, świadczą o przełamywaniu schematów, o wychodzeniu ze zgnilizny.

Co panu dało Opole, oczywiście poza nagrodami?

- Nic. Napiłem się z przyjaciółmi. Spotkałem ze znajomymi, których dawno nie widziałem.

Rozmawiał: Marek Zaradniak Festiwalowy tygiel

Rozmowa z Mezo

Mówi się, że tegoroczny festiwal w Opolu był zlepkiem występów mniej lub bardziej przypadkowych wykonawców?

- A czym to się różniło od festiwalu w poprzednich latach? W Opolu prezentowali się artyści szeroko rozumianej sceny pop. Każdy wywodzi się z innego nurtu. Festiwal stanowi swoisty tygiel.

Jaka była atmosfera wewnątrz tego tygla?

- Bardzo sympatyczna. Na dwa dni przed koncertem mieliśmy próby. Od większości wykonawców, z którymi rywalizowaliśmy, zyskaliśmy pochlebne recenzje. Mówili, że ,,Ważne“ to fajny kawałek. Wyrażali się tak nawet ludzie, których szczególnie szanuję jak Mietek Szcześniak.

Czy to prawda, że wszyscy z wyjątkiem Donia śpiewali z playbacku?

- W koncercie "Superjedynek" tak. W koncercie "Premier", w którym ja wystąpiłem, dałem "całkowity żywiec" zarówno pod względem instrumentalnym jak i wokalnym, choć wiem, że niektórzy wykonawcy wykorzystywali podkłady muzyczne.

Czy festiwal w Opolu jest pana zdaniem potrzebny, skoro już nie lansuje prawdziwych przebojów?

- To impreza z kilkudziesięcioletnią tradycją. Myślę, że tegorocznym przebojem była piosenka Moniki Brodki. No chyba, że ktoś z sentymentem wspomina przeboje z lat 70. Ale przecież czasy się zmieniają i charakter festiwalu też.

Co panu dało Opole, oczywiście poza nagrodami?

- To była wielka przygoda, zmierzenie się z wielką sceną pop, bo wcześniej byliśmy outsiderami. Mamy utwór, który przyniósł nam sukces. Otworzyłem sobie furtkę do koncertów, a także szerszego rozwoju. To dla mnie wyzwanie, ale zawsze będziemy grać na żywo.

Rozmawiał Marek Zaradniak

Tylko górna półka
Rozmowa z Kasią Wilk, laureatką II nagrody w koncercie "Debiuty" Opole 2005

Ze swoim zespołem "Kto to" brała pani udział w "Debiutach". W "Premierach" zaśpiewała pani z Mezo i z Tabbem. Tak naprawdę nie była pani pierwszy raz w Opolu.

- Rok temu towarzyszyłam Elwirze Dąbrowskiej. Poznałam też kilka ważnych osób, a potem udało mi się nagrać płytę z Mezo i Tabbem. Oni zaprosili mnie do koncertu "Premier".

Jaka była atmosfera wśród festiwalowych wykonawców?

- Przyjmowano nas z ogromnym entuzjazmem. Wszyscy byli mili, serdeczni. Wszyscy mówią, że jest to grono ściśle zamknięte. I choć hip-hopowcy nie są mile widziani w polskim show businessie, mnie i Mezo przyjęto ku naszemu zaskoczeniu bardzo miło.

Czy debiutantów, którzy po raz pierwszy występowali w amfiteatrze też tak mile przyjmowano?

- Mieszkaliśmy daleko, około 20 kilometrów od Opola. Pani reżyser przeżywała ogromne stresy, bo nie wiedziała, czego się po nas spodziewać. Byliśmy młodzi i zachłyśnięci tym, że wystąpimy w amfiteatrze. Traktowano nas z lekką niepewnością, aczkolwiek szanowano.

Studiuje pani kulturoznawstwo na UAM. Czy śpiewanie to pani życiowy wybór czy wielka przygoda?

- Kiedy pierwszy raz stanęłam w kościele i zaśpiewałam psalm, stwierdziłam, że jednak się do tego nadaję. Postanowiłam, że będę się kształcić, a kulturoznawstwo to kierunek zastępczy. Chciałabym w przyszłości utrzymywać się ze śpiewania i funkcjonować na górnych półkach.

Rozmawiał: Marek Zaradniak Góral jest wierny

Rozmowa z Sebastianem Karpielem-Bułecką, liderem grupy Zakopower, laureatem nagrody jury w konkursie „Premiery“ na 42. Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu.

Spodziewałeś się takiego sukcesu w Opolu?

- Każdy choćby z grzeczności by zaprzeczył. Jednak mnie naprawdę nawet do głowy nie przyszło, że możemy zwyciężyć w „Premierach“. W czasie koncertu byłem tak stremowany, że niczego nie widziałem. Tak, jakbym miał klapki na oczach. Ale czułem, że podobamy się publiczności, co jeszcze bardziej nas nakręciło.

Ty zapewne urodziłeś się z muzyką we krwi?

- Muzykowanie już od pokoleń jest naszą tradycją rodzinną. Mój tata gra na skrzypcach, mój brat i ja siłą rzeczy też. Słowem, muzykę wyssałem wraz z mlekiem ojca. Tu muszę uprzedzić kolejne pytanie i od razu powiem, że nigdy w życiu nie chodziłem do żadnej szkoły muzycznej. Mama chciała mnie posłać na profesjonalne lekcje, ale ja zawsze się przeciwko temu strasznie buntowałem. Pragnąłem grać po góralsku. Nie chciałem być skażony klasycznym brzmieniem. Teraz troszkę tego żałuję. Gdybym słuchał mamy, dziś przynajmniej znałbym nuty i byłoby mi zdecydowanie łatwiej.

Ciekawe, czy jesteś ucieleśnieniem cech, które w świadomości ludzi uchodzą za stricte góralskie?

- A jakie cechy są góralskie? Co góral pije - wódkę…

To też…

- … może jeszcze w ilościach przemysłowych?... To kompletna bzdura. Wszędzie są ludzie i ludziska. Wśród górali też zdarzają się słabe persony. Jestem przeciwny wszelkim stereotypom. Bawią mnie ci, którzy z górali robią pępek świata. Owszem, nie brak wśród nas wielu wspaniałych i naprawdę zdolnych ludzi, ale generalnie niczym nie różnimy się od mieszkańców innych regionów.

Młode dziewczyny zgodnie orzekły, że wreszcie na polskiej scenie pojawił się przystojny wokalista. Z tak białymi i równymi zębami, jakich nie ma żaden hollywoodzki aktor.

- Nie wiem, nie znam się na tym, a poza tym jestem zajęty. To oczywiście cytat z filmu. Generalnie jestem przeciwnikiem wywnętrzania się i opowiadania o swoim życiu prywatnym. Dzielenie się z ludnością moimi intymnymi sprawami w ogóle mnie nie interesuje. To zupełnie nie w moim stylu.

A czy górale są kochliwi? Żeby nie burzyć mitu, powinni tacy być…

- Powiem tak: górale są w porządku. Jesteśmy wierni. Górom i naszym dziewczynom.

Rozmawiała: Anna Wiejowska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)