Teatr w Łodzi
Moim zdaniem to SLD podrzucił prezydentowi Kropiwnickiemu kukułcze jajo. Zajęli budkę suflera i stamtąd podpowiadają - pisze na łamach "Rzeczpospolitej" Marek Nowakowski.
05.05.2003 06:52
Zdaniem autora "Felietonu na zaproszenie", to ludzie Sojuszu nie zapomnieli wyborczego obrotu rzeczy w Łodzi. Złością pali ich klęska. Znaleźli podatny grunt emocjonalny. Podatność - w ocenie Nowakowskiego - może tkwić w pewnym niedowartościowaniu tamtejszej trupy teatralnej. Może w pamiętnym bojkocie i proteście w czasach stanu wojennego (1982-1984) mało się zaznaczyli? Niewyżycie patriotyczne pozostawiło w nich poczucie goryczy, wstydu - dywaguje autor.
Powołując się na opinię Tadeusza Słobodzianka, Nowakowski zauważa, że poprzednie władze miasta - wtedy SLD - dbały o teatr i sowicie dotowały z kasy miejskiej inicjatywy sceniczne, pieszcząc i chwaląc artystów. Ale nastały czasy chude, a i nowy prezydent ascetyczny, wręcz purytański i dosyć apodyktyczny. Podatny grunt wybuchowy był, wystarczył tylko zapalnik. Znaleźli przywódcę, może nawet nieświadomego manipulacji, niewyżytego bardziej niż inni, który zapragnął zaistnieć w roli płomiennego trybuna.
Autor felietonu przypomina, że Łódź to była tradycyjna twierdza Millera. Chociaż władzę im diabli wzięli, ale się nie poddają. Biegli w socjotechnice, zaczęli psuć szyki nowemu prezydentowi. Zajęli się teatrem i aktorami. Widowiskowy charakter konfliktu potwierdza trafnośc wyboru - przyznaje Marek Nowakowski. (mk)
Więcej: Teatr w Łodzi