PolskaTeatr i kaczyzm

Teatr i kaczyzm

Warszawska plotka głosi, że jedynym artystą, którego zmartwił wynik ostatnich wyborów, był Jan Klata. Jego „Szewcy u bram” są trzy tygodnie po wyborach emocjonalnie spóźnieni. Opisują świat i polityków, którzy dostali właśnie niezłe manto. I tak oto runęła na pysk cała koncepcja nowego polskiego teatru politycznego. Skończyła się epoka teatralnej wojny z PiS

26.11.2007 | aktual.: 26.11.2007 11:13

Od kiedy to polski teatr zaczął kaczkami straszyć? Przed każdą komisją zaświadczę, że od samego początku! Pamiętam, była przedwyborcza sobota jesienią dwa lata temu. Siedziałem na premierze spektaklu Michała Borczucha „Wielki człowiek do małych interesów”. Tytuł nie ostrzegł przed grozą tego, co miało nastąpić nazajutrz w wyniku suwerennej decyzji narodu. Gdzieś w połowie przedstawienia w jednej z improwizowanych scen młody, sympatyczny aktor zaczął czytać gazetę z listą zwycięzców kolejnych społecznych plebiscytów. 1997 – AWS, 2001 – SLD. Gdy doszedł do 2005 roku, bez namysłu wypalił – kaczory! Najpierw bardzo się zdenerwowałem, że to zakamuflowana agitacja w ciszy wyborczej. Potem miesiącami zachodziłem w głowę: skąd on to wiedział? No skąd? Od tego dnia przestałem go lubić.

Polubiłem za to Teatr Wiczy. Mały teatr offowy z Torunia, Rydzykowej twierdzy, i jego happeningowomuzyczną wariację na temat „Cesarza” Kapuścińskiego. Z książki ocalało wprawdzie tylko pojedyncze zdanie, ale i tak najważniejsza była scena, w której za zaklejonymi taśmą samoprzylepną ustami aktora coś się kotłowało, jakby chcąc wydostać się przez knebel. Po jakimś czasie z wywrotowej gęby niepokornego artysty wykluwała się mała, żółta kąpielowa kaczuszka. A potem jeszcze jedna. Zabawny i przewrotny kaczy womit Teatru Wiczy był złośliwym podsumowaniem pisowskoelpeerowskiej kampanii przeciwko obscenom w sztuce i, jak wtedy myśleliśmy, o całkiem realnej groźbie powrotu cenzury. W końcu to w tym samym czasie propisowski „Fakt” szczuł władzę i opinię publiczną na Teatr Suka Off (pamiętacie przesławny fotoreportaż „Nazwali to ohydztwo sztuką!”?). Niewiele brakowało, a zmartwychwstałby walczący z reżimem teatr politycznej aluzji. Teatr drwiny z głupoty rządzących, taki, do którego chodzimy po syntezę, hiperbolę,
parodię i tak już koślawej rzeczywistości. Nie ulega wątpliwości, że aberracje PiS, podział społeczeństwa na dwa obrzucające się inwektywami obozy zaktywizował twórców polskiego teatru. Głos zabrali Piotr Cieplak („Albośmy to jacy, tacy”) i Marek Fiedor („Wyszedł z domu”) dotąd unikający agitek i łatwych diagnoz. Cieplak bronił Doliny Rospudy, kopiował na scenie zaklęty krąg polskiej głupoty i nienawiści. Fiedor stworzył spektakl politycznie obrotowy. Niektórzy odbierali jego interpretację sztuki Różewicza jako wyraz zbrzydzenia zadekretowanym przez PiS wertowaniem ubeckich archiwów. Inni, chyba bliżsi intencjom reżysera, dopatrywali się ataku na „Gazetę Wyborczą”, która swoją postawą z przeszłości sprowokowała reaktywację skrajnie prawicowej hydry.

Podobno wbrew intencjom Wojciecha Tomczyka jego „Norymberga” funkcjonowała jako artystyczna emanacja tezy PiS o wszechwładzy służb w PRL i III RP. Pomimo podejrzeń, że telewizyjny spektakl jest wykorzystywany propagandowo, odniósł spory sukces wśród widzów TVP.

Cóż, dwa ostatnie lata dowiodły, że teatr nie zwykł przepuszczać okazji do komentowania rzeczywistości. Zwłaszcza tej jawnie patologicznej. Tylko że najsłabiej wypadały komentarz doraźny, diagnoza społeczna sklecona ad hoc.

Teczki, szajby, sweterki

Zadaniem teatru jest szukanie drugiego dna, wydobywanie nieoczywistości, stawianie na wątpliwość. Ten postulat idealnie wypełniały „Teczki” poznańskich Ósemek, kpina z powszechnej wiary w nieomylność IPN i bezdyskusyjną prawdziwość milicyjnych świadectw. Aktorzy czytali pochodzące z lat 70. esbeckie notatki na swój temat jak kroniki absurdu.

Także w niezależnej krakowskiej produkcji „Tempora Travel” odwołano się do lustracji. Jeden z aktorów rysował kredą linię na chodniku – nie wolno jej było przekroczyć widzom urodzonym przed 1972 rokiem, czyli wszystkim objętym obowiązkiem lustracyjnym. Z tłumu młodych ludzi wyłuskiwano tych starszych, po czym piętnowano ich oraz popychano podczas oprowadzania widzów po świecie tajnych służb, magazynów akt i dylematów moralnych. Nigdy dotąd w teatrze nie czułem się tak upokorzony jak w tamtej krótkiej scenie.

Podejrzewam, że było to odczucie powszechne. We wrocławskim „Terrordromie Breslau” Rubina i Frąckowiaka twórcy pozwalali aktorowi w wybranym momencie improwizować na dowolny temat. I podobno każda taka próba kończyła się wylewaniem politycznych frustracji. Bo PiS, bo Giertych, bo Lepper... Bardzo ważnym motywem nieudanego Mrożkowego „Krawca” Artura Tyszkiewicza (teatr w Wałbrzychu) był problem cywilizowania Samoobrony. W najlepszej scenie trójka wąsatych watażków z blokady uzbrojona w podpięte do pleców megafony i wzmacniacze wdzierała się na salony. Onucy i jego wataha szybko przestawali śmieszyć, demonstrując łatwość adaptacji do realiów władzy.

Pisowska polityka stałego zwarcia wszystkich ze wszystkimi znalazła absurdalne odbicie w sztuce Małgorzaty SikorskiejMiszczuk zatytułowanej „Szajba”, wystawionej w warszawskim Laboratorium Dramatu. Oto zrewoltowane województwo kujawskopomorskie wypowiadało posłuszeństwo IV RP i podejmowało nierówną walkę o Wielkie Kujawy. Szachidzi znad Brdy zapraszali do swojej enklawy ekstremistów wszelkiej maści, a rozpadająca się na autonomiczne regiony Polska zmieniała się w quasikaukaską republikę. Jednym z bohaterów był pierdołowaty Premier w Tureckim Swetrze, czyli Mister Ble. Skojarzenie z Jarosławem Kaczyńskim było oczywiste, bo w dniach poprzedzających premierę tematem numer jeden w mediach była złamana ręka szefa rządu, co spowodowało jego czasową rezygnację z marynarek na rzecz sweterka ļ la Kononowicz.

„KononoKaczyński” z Laboratorium bełkotał do znudzenia jedną frazę, odmieniając słowo „Polska” przez wszystkie przypadki. W końcu ukochana ojczyzna odzywała się zza sceny ze złością: „A daj ty mi wreszcie święty spokój!”. Optymizm zamiast absurdu pojawiał się tylko w pierwszej scenie „Wlotki.pl” Pawła Kamzy z teatru w Legnicy. Oszukani przez polityków studenci wykrzykiwali do mikrofonów swoje prawdy wiary: „No RP, teraz PL!”. Nie chcieli państwa z kolejnym numerkiem, odmawiali emigracji ekonomicznej.

„Przyłączcie się do nas! – wołali do widzów. – Tylko z nami Polska ma szansę, my jesteśmy jej przyszłością, dajcie nam władzę! Zbieramy głosy, podpisy, sprzedajemy cegiełki Szukajcie nas w Internecie”. Spóźniony refleks Klaty

Najnowszy spektakl Jana Klaty zbiera te wszystkie głosy obrzydzenia wobec Polski PiS. Dodaje nowy ton – wskazuje winowajcę i nazywa mechanizmy, które uruchomił. Wujkiem Samo Zło okazuje się Zbigniew Ziobro. Jego machinacje, nadużywanie siły oraz wykorzystywanie mediów zostają odpowiednio napiętnowane. Widzimy najbardziej skompromitowane symbole IV RP: prokuratorski film z hotelowymi korytarzami Kaczmarka i Krauzego, mamy agentów w kominiarkach, podsłuchy, dyktafony, sejmową komisję bankową. Zaplanowana już w czerwcu premiera miała się odbyć w Rozmaitościach 11 listopada. I odbyła się. Tylko że zamiast politycznej agitki, krzyku sfrustrowanych elit, jak to nas dręczą, kompromitują i obrażają, na widowni słychać było śmiech. Ale inny śmiech niż ten, który mógł zabrzmieć, gdyby to PiS wygrało wybory. Zamiast śmiechu nielegalnego, śmiechu buntu słyszeliśmy śmiech ulgi, śmiech bezkarny, że paranoja wokół nas już się skończyła.

Spektaklowi przydarzyło się dokładnie to, co swego czasu „Rewizorowi” Jerzego Jarockiego z 1980 roku. Wymyślony w epoce gierkowskiej, inspirowany wizytami Breżniewa, będący oskarżeniem zastraszonego społeczeństwa miał swoją premierę już po porozumieniach sierpniowych. Rzeczywistość, o której opowiadał, została zdemaskowana przez ruch Solidarności i teatr nie był już do tego potrzebny. Dlatego „Szewców u bram”, świadomie eksploatujących formę kabaretu politycznego, ogląda się bez słusznej wściekłości. Najwyżej z satysfakcją, jak stary plakat wyborczy, na przykład Mirosława Paciorka z LPR, który wypisał sobie na nim hasło „Bóg, Honor, Ojczyzna”.

Nie cieszmy się ze spóźnionego refleksu Klaty i próżni, w którą trafił jego błyskotliwy skądinąd spektakl. Reżyser na pewno ma świadomość, że przedstawienie domyka raczej pewną epokę w polskim teatrze, niż otwiera nową. Myślę, że Schadenfreude mogą czuć także inni twórcy zainteresowani uprawianiem teatru politycznego. Bo radość z triumfu normalności to jedno, a ich artystyczne interesy to drugie. Klapa PiS to zniknięcie stosunkowo łatwego do punktowania przeciwnika. O wiele trudniej będzie się boksować z Platformą. A boksować, tak czy siak, będzie trzeba. Bo przecież teatr musi być zawsze przeciw.

Łukasz Drewniak

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (0)