Teatr ciała

Żadna religia nie zakazywała ciekawskim patrzenia w gwiazdy. Ale kto chciał zajrzeć w głąb ludzkiego ciała, narażał się na potępienie.



Przez stulecia sekcjom poddawać można było tylko ciała skazańców. Publiczne lekcje anatomii cieszyły się wielkim powodzeniem. Budowano specjalne sale do takich pokazów. Zakazy wydawane przez władze świeckie i kościelne skutkowały wykradaniem zwłok z cmentarzy i czarnym rynkiem ludzkich szczątków. Za nie- właściwą interpretację ludzkiej anatomii można było trafić na stos. Anatomowie, niczym podróżnicy, nazywali odkryte przez siebie części ciała własnymi nazwiskami (trąbka Eustachiusza - na cześć XVI-wiecznego włoskiego badacza). Odkąd mamy aparaturę rentgenowską i tomografy, to, co ukrywa się pod skórą, już nas tak nie emocjonuje. Za to dawne wizerunki anatomiczne nie przestają fascynować.

Niestraszna bulla

W 1300 roku na dworze papieża Bonifacego VIII bawi książę Władysław Łokietek. Zabiega o wsparcie swych planów wstąpienia na polski tron. Skutecznie. W tym samym roku Bonifacy VIII wydaje bullę De Sepulturis, która ma przypomnieć krzyżowcom o zakazie wprowadzonym już w 1163 roku: „Kto kroi ciała zmarłych, barbarzyńsko gotuje je w celu oddzielenia kości, by potem posłać kości na pochówek do ojczystego kraju, ten będzie ekskomunikowany z powodu czynu, który popełnił". Krzyżowcy masowo ginący podczas wypraw nie chcą leżeć w obcej ziemi. Ludzie średniowiecza znajdują więc sposób, by przynajmniej kości poległych trafiały tam, dokąd oni sami chcieli powrócić. Ale gotowanie ciał nie mogło podobać się Kościołowi. Stąd bulla. Tylko kto na początku XIV wieku doczytywał papieskie bulle do samego końca, aż do pieczęci? Powszechnie znany był tylko początek: „Kto kroi ciała zmarłych...". Paradoks sprawił, że papież Bonifacy, założyciel rzymskiego uniwersytetu Sapienza i miłośnik sztuki, stał się biczem na uczonych.

Zmarł w 1303 roku, a jego bullę wykorzystywano jeszcze długo przeciwko tym, którzy przeprowadzali sekcje zwłok. Ale rozwoju nauki nie dało się już powstrzymać. Pierwszą publiczną autopsję Mondino de Luzzi, boloński lekarz i anatom, przeprowadza już kilka lat po śmierci Bonifacego. Zachowała się rycina przedstawiająca Mondina podczas sekcji. On, siedząc wysoko na profesorskiej katedrze, odczytuje starożytny traktat o anatomii, poniżej cyrulik brzytwą rozkrawa trupa. Dookoła studenci. W 1316 roku Mondino publikuje też pierwszy średniowieczny podręcznik anatomii z rycinami. Naukowa metoda postępowania przyjęta przez mistrza to wykrawanie najpierw wnętrzności, bo się szybko psują.

Co widział Homer

Spośród wielu norm tylko dwie są wspólne dla niemal wszystkich kultur ludzkich na ziemi. Pierwsza to zakaz kazirodztwa, druga - nakaz chowania zmarłych. Zostawmy kazirodztwo, ono w żaden sposób nie wiąże się z anatomią człowieka. Tymczasem drugie uniwersalne ludzkie prawo z anatomią od początku jest w konflikcie. Anatomią rozumianą oczywiście jako nauka o budowie ludzkiego ciała. Bowiem nim Roentgen prześwietlił w 1895 roku dłoń żony, jedyną drogą, by zobaczyć to, co mamy w środku, było cięcie. Tak to już zostało urządzone, że nie możemy poznać tajemnicy życia, nie tracąc go - i chodzi tu akurat o życie czysto fizyczne. Dopóki nie posiedliśmy wyrafinowanej techniki, serce, płuca, mózg, wątrobę, jelita - to wszystko można było zobaczyć tylko u trupa. Zatem jak wykorzystać szansę na zajrzenie do tego worka pełnego zagadek, który przed chwilą był żyjącym człowiekiem, skoro po śmierci wymaga on szczególnej czci? Zanim w XVII wieku nauka nie rozstała się z religią, nie było na to pytanie dobrej odpowiedzi.

Żadna z wielkich cywilizacji starożytnych nie uznawała krojenia ludzkiego ciała dla zaspokojenia ciekawości. Choćby z tej ciekawości miały wypływać pożyteczne medyczne wnioski. Ludzkie ciało nie było bowiem tylko przedmiotem materialnym - było miejscem, gdzie tli się życie ofiarowane przez bogów. Egipcjanie osiągnęli mistrzostwo w chirurgii, ale ważniejsza była wiedza niezbędna do mumifikacji niż do trafnego zdiagnozowania choroby. Nawet cywilizacje, z których zaczerpnęliśmy między innymi nasze rozumienie racjonalności - Grecja i Rzym - surowo zakazywały sekcji ludzkich zwłok.

Jednak Grecy, najmniej ograniczeni przez sztywne ramy myślenia religijnego, zadawali pytania. Ciekawość była silniejsza od zawartych w tradycyjnych przekazach odpowiedzi. Zadawali pytania o naturę świata, czemu więc nie mieliby zapytać o człowieka. Przynajmniej część wątpliwości dało się wyjaśnić empirycznie, krojąc obiekt zainteresowania i sprawdzając, co ma w środku.

Już w eposach Homera znajdują się opisy ludzkich wnętrzności. Od zarania dziejów, walcząc, ludzie dostarczali sobie materiału do obserwacji. Broń przecież służy właśnie do otwierania ciał. Także obróbka ubitej zwierzyny daje szansę na wejrzenie w głąb. Ale w „Iliadzie" opisy ran są zaskakująco rzeczowe. Tak samo rzeczowe są opisy anatomii zawarte w pismach Hipokratesa, ojca medycyny. Okazało się jednak, że większość tego, co uznawaliśmy za pisma Hipokratesa, napisał o wiele później ktoś inny, a on sam słabo znał się na ludzkiej anatomii. Oczywiście nie licząc osteologii, czyli znajomości budowy kostnej. W „Iliadzie" zaś ludzkie ciało uznano za tożsame z ciałem zwierząt. Dopiero Arystoteles ogłosił, że poznanie funkcji narządów możliwe jest dzięki porównywaniu różnic w budowie odmiennych gatunków zwierząt. Żaden Grek nie podjął się sekcji na człowieku aż do czasów, gdy rządzona przez Ptolemeuszy Aleksandria stała się najważniejszym ośrodkiem greckiej medycyny (w III wieku p.n.e.). Aleksandryjczycy odkryją
między innymi zastawki serca, wyodrębnią dwunastnicę, poznają funkcję nerwów.

Kulminacją starożytnej wiedzy o anatomii są dzieła Galena, nadwornego lekarza Marka Aureliusza. Służąc wcześniej jako chirurg gladiatorów w Pergamonie, miał szczególnie wiele okazji, by przyjrzeć się budowie ludzkiego ciała. Żyjący w II wieku naszej ery Galen nie tylko prowadził szeroko zakrojone badania, lecz także kodyfikował wiedzę o anatomii przekazaną przez wielkich poprzedników. Spuścizna po Galenie stała się obowiązującym kodeksem medycznym i anatomicznym na następne 1400 lat. Jedyną dopuszczalną wersją wiedzy o człowieku. Taki reżim narzuciło średniowiecze.

Zadanie dla inkwizycji

Z anatomią jest kilka zasadniczych problemów: Co się stanie, jeśli badacz przypadkiem zacznie szukać duszy albo chociaż miejsca, gdzie dusza się znajdowała, póki badany żył? Co będzie, jeśli okaże się, że ciało człowieka funkcjonuje wedle tych samych zasad co ciała zwierząt? Zgroza. Może też dojść do tego, że badacz przeprowadzający sekcję zobaczy przed sobą co innego, niż przekazał potomności Galen. A Galen - uznany przez Kościół za jedyne źródło prawdy medycznej - mylić się nie może. Wszystkie te zasadnicze problemy jakby się umówiły i wspólnie wskoczyły na arenę dziejów u schyłku średniowiecza.

Do tego dołączyła jeszcze sztuka, która zaczęła się zajmować bardziej człowiekiem, a mniej Bogiem. By zajmować się człowiekiem należycie, potrzebne były studia nad anatomią. I to pogłębione. Dotychczas Kościół zezwalał wyłącznie na sekcje publiczne - kilka rocznie, zawsze w obecności swoich przedstawicieli i zawsze na głos odczytywano Galena. Wartość poznawcza takich pokazów była niewielka, bo i tak liczyło się to, co wyczytano z księgi, a nie to, co zobaczono na stole.

I Mondino, i jego następcy, a od XV wieku pojawiło się ich mnóstwo, mieli problem z Galenem. Andreas Vesalius, autor wydanej w 1543 roku (miał wówczas 28 lat) epokowej siedmiotomowej anatomii De humani corporis fabrica znalazł aż 200 błędów u starożytnego mistrza. Dziś wiadomo, że Galen opierał się na anatomii kotów, małp i świń. Vesalius zaś, Flandryjczyk pracujący na dworze cesarza Karola V, wykładowca uniwersytetów włoskich, uznawany jest za ojca nowożytnej medycyny. Jego De corporis..., zawierające ilustracje wykonane przez ucznia Tycjana Jana van Calcara, na 200 lat wyznaczyło sposób przedstawiania ludzkiej anatomii. Ale praca Vesaliusa spotkała się z ogromnym sprzeciwem ówczesnych teologów i uczonych.

Jeden z anatomów uznał, że skoro aż tyle różnic jest pomiędzy wynikami badań Vesaliusa a tym, co opisał Galen, to widocznie ludzie musieli się tak zmienić przez te półtora tysiąca lat. Inni szli dalej, oskarżając Vesaliusa o herezję. W końcu stanął przed sądem inkwizycji w Hiszpanii - skazano go na śmierć. Za wstawiennictwem króla Filipa II Vesaliusowi zmieniono wyrok na pielgrzymkę do Jerozolimy. Wracając, zginął podczas sztormu.

W peruce, w zbliżeniu, w teatrze

Anatomia w wydaniu Vesaliusa i van Calcara to były całe postaci ludzkie pozujące w plenerach. Stopniowo pozbawiane warstw ciała - na początek skóry, potem mięśni. Najpierw był przód, potem tył. Jedna z figur Vesaliusa wygląda, jakby machała ręką do patrzącego. Inne siedzą na kamiennych studniach, złamanych kolumnach. I tylko mają zdjętą skórę... Po tych ilustracjach widać, że nie miały służyć wyłącznie medycynie. Miały budzić emocje i przemawiać do widza. Podobnie jak miedzioryty Hiszpana Juana Valverde de Amusco, który w 1559 roku wydał swą Anatomia del corpo humano. Natychmiast przetłumaczono ją z hiszpańskiego na kilka języków europejskich. Skąd takie powodzenie? Wystarczy spojrzeć na przerażającą sylwetkę mężczyzny trzymającego całą swą skórę w prawej ręce. W lewej dłoni trzyma nóż, którym dokonano oskórowania. Takie rzeczy zawsze będą robić wrażenie.

Połowa XVI wieku to początek wielkiej popularności spektakli anatomicznych. W tym czasie w Padwie wznoszony jest pierwszy wielki teatr anatomiczny - czyli sala, gdzie w wyznaczonych przez Kościół terminach odbywać się mają publiczne sekcje zwłok. Teatry anatomiczne lawinowo powstają zarówno w krajach katolickich, jak i protestanckich. Władze świeckie i kościelne coraz łaskawiej zezwalają na takie pokazy. Warunki są dwa - ciała mają pochodzić z odległych okolic, by nikt z widzów na trybunach nie mógł rozpoznać zwłok, a cała impreza przynajmniej z pozoru ma wyglądać na dydaktyczną. W ciągu XVII i XVIII wieku nie słabnie zainteresowanie anatomią. Wizerunki wykonywane dla szerszych rzesz odbiorców pozostają teatralne, te robione przez lekarzy i dla lekarzy coraz bardziej się specjalizują. Znikają elementy dekoracyjne. Dziś właśnie te drugie szokują najbardziej. Jest w nich już zapowiedź suchej naukowości XIX wieku.

Naukowości, która graniczy z brakiem wrażliwości. Na wydanie w roku 1774 wielkiego albumu drzeworytów poświęconych wyłącznie anatomii ciąży i płodu zgodził się sam król Anglii Jerzy III. Autor - położnik William Hunter - był jego nadwornym lekarzem, kolekcjonował rysunki i preparaty anatomiczne. To, co odróżnia dzieło Huntera od wszystkich poprzednich anatomii, to rozmiary ilustracji. Są w skali 1:1. Realizacji takiego przedsięwzięcia nikt przedtem się nie podjął.

Mniej więcej w czasach Huntera ostatecznie podupadła moda na lekcje anatomii dla masowej publiczności. Zaczęto je uważać za niegodny nauki przejaw barbarzyństwa. Świat zapomniał o teatrach anatomii. Ale właśnie zaczyna sobie przypominać o starych miedzio- i drzeworytach. Od kilku lat w różnych miejscach świata pojawiają się i ściągają tłumy widzów wystawy poświęcone średniowiecznym, renesansowym i barokowym anatomiom. Przed miesiącem zakończyła się trwająca niemal rok wielka prezentacja dawnych anatomii w Narodowej Bibliotece Medycyny w Bathesda pod Waszyngtonem. Wznowiono album Huntera. Dla wielu widzów to zapewne powrót do świata mniej dosłownego. Ale to też pułapka. W końcu i te drzeworyty, i współczesne media pokazują to samo. Przypominają nam, że składamy się z mięsa, tłuszczu, kości i krwi.

Marcel Andino Velez

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)