Te ptaki to życie
Ledwie się obudzą, wrócą z pracy - już po chybotliwej drabinie wdrapują się do gołębników. W nierzadko ciasnym pomieszczeniu zapominają o obiedzie, pilnych sprawach, czy bólu kręgosłupa. Dla ptaków są opiekunami, żywicielami, lekarzami. Gołębie to ich życie.
03.02.2006 | aktual.: 03.02.2006 08:26
Duchowni, policjanci, robotnicy, naukowcy, lekarze, urzędnicy – wszyscy połączeni jedną pasją. Przeważnie od dziecka. – Pierwsze gołębie miałem już w wieku siedmiu lat. Dostałem je w zamian za królika, bo nie miałem jeszcze własnych pieniędzy. Niestety, po dwóch tygodniach mi uciekły. I zostałem z niczym. Nie miałem ani gołębi, ani królika – z żalem wspomina Stanisław Domański, hodowca gołębi pocztowych z Leszna. Ale nie zniechęcił się tak łatwo. Chodził do wuja i podglądał ptaki. Podziwiał je, poznawał ich obyczaje, zasady hodowli. Zaczął odkładać pieniądze. – Czasem została jakaś reszta jak mama posłała do sklepu. Czasem się coś podebrało. Nie było innego wyjścia. Wreszcie kupiłem parę gołębi – przyznaje.
Bo nie są zwykłe
Potem przyszedł czas na pierwszy, niewielki gołębnik. Tuż pod klatkami stał samochód. Dziś mieści się tam sklep z akcesoriami niezbędnymi do hodowli. W rogu niewielki stolik. – Zawsze staram się poczęstować chociaż kawą, jak ktoś przyjdzie na zakupy. Sam piję bezkofeinową, bo ile dziennie można tych kaw wypić. Siadamy tu i rozmawiamy, oczywiście o gołębiach. Można to robić godzinami. Bo to nie są zwykłe ptaki – przekonuje Domański.
Loty i selekcja
Sezon lotów zaczyna się wiosną i trwa przez całe lato. Ptaki w specjalnych, klimatyzowanych kabinach są wywożone setki kilometrów od własnych gniazd. Często za granicę. – Najdłuższy lot mieliśmy z Calais nad kanałem La Manche. To ponad tysiąc kilometrów. W tym roku planujemy trzy loty z Holandii. Ale na ogół ptaki wypuszczamy w Niemczech – wyjaśnia Józef Poniecki, były wojewoda leszczyński i wielki miłośnik gołębi. Intensywne loty odbywają się w maju, czerwcu i lipcu. W sierpniu puszczane są zazwyczaj młode ptaki. Niektóre mają tylko półtora miesiąca. Lecą 10-20 kilometrów. Potem wracają. Następne trasy to już kilkadziesiąt kilometrów. Z tych wracają najwytrwalsze. W ten sposób rozpoczyna się selekcja w stadzie. – Zeszły rok był bardzo trudny. Średnio wróciło nam zaledwie 25 procent gołębi – z żalem relacjonuje Poniecki.
Ptasi dramat
Taka sytuacja zawsze przynosi straty i smutek. To dramat nie tylko dla hodowców, ale i ptaków. – Mocna ulewa przydusza gołębie do ziemi. Jeśli wyczerpany ptak wpadnie w zboże, to właściwie nie ma szans na przeżycie. Zdycha przez kilka dni. Ocalenie uniemożliwiają mu zwierzęta i choroby – wyjaśnia Stanisław Domański. Tak powstają coraz lepsze hodowle. Właśnie na tym polega to zajęcie. Najpierw hodowca kupuje ptaki, potem kojarzy je w pary, wreszcie przychodzą na świat młode. W końcu nadchodzi czas na upragnione loty i jednocześnie na naturalną selekcję. Im dłuższa trasa i większy trud, tym więcej gołębi odpada. To jak w sporcie. Który zawodnik jest w czołówce, ten staje na podium. I przynosi radość trenerowi.
Jak matka…
Nie sztuką jest mieć gołębie. Sztuką jest je pokochać i wychować. – Pozornie gołębie nie różnią się od siebie. Ale ja rozpoznam każdego. Tak jak matka rozpoznaje swoje dzieci. Trzeba je ciągle obserwować: ile zjedzą, wypiją, w jakiej są kondycji, jaki kał oddają. Teraz jest mi trudniej je doglądać, bo zdrowie już nie to. Mój lekarz z powodu silnego uczulenia zalecił mi zlikwidowanie hodowli. A ja mu wtedy powiedziałem: "Jak gołębi nie będzie, to i mnie nie będzie" – opowiada hodowca z Leszna. Doktor zrozumiał. Sam też jest miłośnikiem gołębi. Odtąd częściej przesiadywał na łóżku pacjenta, by porozmawiać o... ptakach.
Tłumne wystawy
Poza sezonem lotów hodowcy widują się na wystawach okręgowych i krajowych. To rodzaj towarzyskiego spotkania. – Tam można nie tylko wymienić doświadczenia. To wspaniała okazja, żeby pochwalić się swoimi gołębiami – przyznaje Roman Nowak z Gostynia, który sędziuje na wystawach. Ptaki ocenia się przede wszystkim wizualnie. Liczy się ich piękno. Ale żeby przyjechać na krajową wystawę, trzeba mieć wyniki w lotach. Wielu jedzie tam wyłącznie oglądać ptaki. – Te wystawy cieszą się zainteresowaniem nie tylko hodowców. Całe rodziny z dziećmi przychodzą, aby z bliska zobaczyć, jak to wszystko wygląda – opowiada Józef Poniecki.
To też szansa na międzynarodowe wymiany. – Ta pasja łączy ludzi z całego świata. Całe dnie przesiadywali u nas np. goście z Kanady i USA. Koniecznie chcieli mieć biało-czerwone obrączki dla gołębi z symbolem PL. Czuliśmy się wtedy jedną wielką rodziną – dodaje Stanisław Domański. O tym, że hodowców gołębi pocztowych wiąże silna więź, świadczą też inne zwyczaje. – Czasem zdarzy się, że gołąb zawita do jakiegoś obcego gołębnika. Pobędzie tam dzień lub dwa, nabierze sił i ruszy w dalszą trasę. Kiedy dolatuje do domu, często za obrączką ma zatkniętą karteczkę z numerem telefonu. Wtedy dzwonię i już wiem, co działo się z nim przez ten czas. Jaką trasą leciał, w jakiej był kondycji. I od razu mam też nowego znajomego – tłumaczy Józef Poniecki.
Jak do domu?
Do dziś dokładnie nie wiadomo, jak gołębie pocztowe znajdują drogę do swoich domów. – To jedne z inteligentniejszych ptaków. Być może kierują się instynktem, może znaczenie ma tu pole magnetyczne. Kiedy im zatykano uszy, nie wracały. To samo działo się, gdy smarowano im nosy i czuły inny zapach. Ta sprawa nie jest do końca zbadana – twierdzi Domański. I zdradza kilka trików, jakie stosuje, by ptaki szybko wracały do domów. – Gołębie prowadzi się we wdowieństwie. Krótko przed lotem do klatki samca wkłada się na kilka minut samiczkę. Nie może dojść do kopulacji. Potem zabiera się samca na lot. W ten sposób ma zakodowane, że czeka na niego partnerka. I na łeb, na szyję wraca – opowiada. Latają też samice. Jeśli zostawiają w gołębniku młode, to równie szybko gnają z powrotem. Zdarza się, że gołębie wracają po kilku latach. – Wtedy czuję taką radość, jakbym milion wygrał w totka – przyznaje Stanisław Domański.
Tragedia, która wydarzyła się w Katowicach, to przede wszystkim ludzki dramat. Ale z pewnością dotknęła też gołębie.
- To prawda. Zginęło bardzo dużo ptaków. I to bardzo dobrych ptaków. Przecież na tej wystawie znalazły się najlepsze gołębie z wystaw okręgowych. To największa doroczna wystawa gołębi pocztowych w kraju.
Co dzieje się teraz z tymi gołębiami, które przetrwały?
- Wszystkie są zarejestrowane. Wiele z nich wyjęto razem z klatkami i oddano hodowcom. Te, które wydostały się z rumowiska, powoli wracają do swoich gołębników. Ale część z nich na pewno zginie. Lot utrudniają między innymi zimowa aura, brak pożywienia i polujące jastrzębie.
Czy katastrofa mogła w jakiś sposób oszołomić ptaki i sprawić, że straciły orientację?
- Raczej nie. Były zamknięte w klatkach. Zresztą krótko przed zawaleniem dachu wszystkie ponoć patrzyły w górę. One dużo lepiej wyczuwają zagrożenie niż ludzie.
Mogły słyszeć, że coś złego zaczyna się dziać?
- Jakoś to odczuwały, ale trudno powiedzieć, którym zmysłem.
Obiektywy kamer pokazywały siedzące na rumowisku gołębie. Dlaczego nie wszystkie od razu zaczęły wracać?
- To nie były gołębie pocztowe. To rasowe gołębie ozdobne. Te już nigdy stamtąd nie odejdą. Chyba, że zostaną zwabione i wyłapane. Ale w tej chwili nikt nie ma głowy o tym myśleć.
Czyli nie zostanie tam żaden gołąb pocztowy.
- Na pewno nie. Kiedy klatka się otwiera, on wylatuje i od razu zaczyna zmierzać w kierunku swojego gniazda.
Czy katowicka tragedia zmieniła coś w środowisku hodowców?
- Powiem tak - ta katastrofa dotyczy jednakowo hodowców gołębi, jak i ludzi, którzy w ogóle nie byli związani z gołębiami i przyszli tylko obejrzeć wystawę. Wszyscy o tym rozmawiają i przede wszystkim współczują.
Czy wśród hodowców pojawiają się głosy, że w obliczu tej tragedii chcieliby zrezygnować ze swojej pasji?
- To jest niemożliwe. Z gołębiem się człowiek rodzi i z gołębiem umiera. Nie da się od tego odejść.
A może ludzie mają żal, że pojechali tam za swoją pasją, która przyniosła śmierć...
- Ja to widzę inaczej. Przecież to był przypadek, że katastrofa wydarzyła się w czasie wystawy gołębi. To duże centrum wystawiennicze i co tydzień odbywa się tam coś innego. To mogło dotknąć wszystkich. Zresztą dotknęło. Cały kraj.
Rozmawiały: Kinga ZYDOROWICZ Karolina STERNAL