Te problemy dotyczą wielu matek. Psycholog Agnieszka Stein radzi, jak sobie z nimi radzić

O problemach związanych z macierzyństwem i o tym, jak je rozwiązywać rozmawiamy z psycholog i autorką książek o rodzicielstwie Agnieszką Stein.

Anna Kalocińska

WP: To zacznijmy od społecznej pułapki: nie wracam do pracy, ale zostaję w domu, bo chcę być z dzieckiem, to słyszę, że jestem mało ambitna; wracam do pracy – jestem wyrodną matką, bo przecież wracam późno do domu; łączę oba i wtedy słyszę komentarze: „kobieto, jak ty wyglądasz? Chcesz przestać podobać się mężowi? Spójrz na inne zadbane kobiety!”.

- W sferze rodzicielsko-wychowawczo-prokreacyjnej jest bardzo dużo oczekiwań kulturowych, a co za tym idzie i społecznej presji. To leży w ludzkiej naturze. Jeżeli ktoś nie spełnia tych norm, zazwyczaj jest wytykany, piętnowany. Społeczeństwo próbuje wrócić go na właściwy tor. To jest uwarunkowane biologicznie. Jako gatunek dbamy o to, żeby nikt danemu dziecku nie szkodził i żeby nasza kultura się swobodnie rozwijała i rozmnażała.

WP: Jest w ogóle jeden prawidłowy tor?

- Nie bardzo. Ale to dotyczy naszego społeczeństwa. Bo we wszystkich bardziej tradycyjnych kulturach ten tor jest, przez co wiadomo, co trzeba robić, żeby być dobrym rodzicem. U nas jest ten problem, że takich torów jest bardzo dużo; nie wszystkie się też ze sobą zgrywają. Zależy więc, czy akurat przebywamy wśród feministek czy na przykład konserwatystów, to usłyszymy dwa zupełnie różne modele wychowania.

Podczas gdy nasi rodzice jeszcze mieli ten jeden tradycyjny model, do którego mogli się odwołać, u nas wszystko się spolaryzowało. Jest jeszcze inna sprawa. Nie jesteśmy w ogóle nauczeni odpowiadać sobie na pytanie: „czego chcemy?”. Bo gdy byliśmy mali to żyliśmy w takim otoczeniu i kulturze, w której pytanie o to, czego małe dziecko chce, nie było najbardziej istotne. Do dziś jest tak, że jak dziadkowie spotykają się z rodzicami, słyszą: „ale po co pytasz, co ono chce założyć czy zjeść?”. Dlatego teraz my nie bardzo potrafimy zastanawiać się nad tym i odpowiadać sobie na pytanie: „co jest dla mnie najważniejsze?”.

WP: Paradoksalnie więc wolność nas gubi?

- Wolność wiąże się z koniecznością wypracowania nowych narzędzi i my je teraz stwarzamy. Amerykańska uczona Brene Brown twierdzi, że żyjemy w kulturze „not enough”, czyli takiej, w której chcielibyśmy mieć wszystko. Świetnie widać to na przykład po liczbie zajęć dodatkowych na jakie rodzice zapisują swoje dzieci. Według nich warto, żeby dziecko i jeździło na koniu, i uczyło się języków obcych, i chodziło na basen, tenis…

Rodzice nie potrafią z jakiegoś zrezygnować w obawie, że ich dziecko coś ominie. Trochę jest tak teraz z nami, kobietami. Nie chcemy, żeby coś nas w życiu ominęło, więc chwytamy się wielu rzeczy. Jest to zjawisko w Polsce nowe. Jak jesteśmy matkami, też mamy kłopot z wyborem. Bo i chciałybyśmy być idealnymi matkami, i super wyglądać, i awansować w pracy.

WP: Otoczenie ten nasz pościg za ideałem jeszcze potęguje. Spotykałam się z sytuacjami, kiedy kobieta urodziła dziecko, a wiele osób komentowało jej brzuch; czy jeszcze jest czy już nie. Chyba najmniej zainteresowaną osobą w tym względzie była ona sama. Trochę to groteskowe.

- W przypadku matek ważne, żeby kobieta przede wszystkim skupiała się na ustaleniach, które podejmuje wspólnie z ojcem dziecka. Kobietom, które mają partnera, który akceptuje ich wybory i prawo do ich dokonywania, jest dużo łatwiej. Druga sprawa to nasze babskie grono. Ważne, żeby mieć wokół siebie garstkę znajomych, przy których dobrze się czujemy. Takich, z którymi, mimo różnic światopoglądowych czy sposobów na wychowanie, dobrze się dogadujemy. Bo matki radzą sobie z trudnościami wychodząc poza relację z dzieckiem. A my rzadko to sobie uświadamiamy.

WP: Jakbyśmy sobie tych relacji rodzinnych nie poukładały, to w ostatecznym bilansie i tak rozliczane jesteśmy my jako matki. Taki przykład: idą dwie kobiety, obok nich przechodzi ojciec z córką. Dziewczynka jest ubrana letnio, choć tego dnia jest dość chłodno. Po tym jak dwie kobiety mijają ojca z córką, jedna mówi do drugiej: „ale matka wypuściła tę małą z domu. Wstyd”. A ja się wtedy zastanawiam: dlaczego u licha nie powiedziały „Kurcze, ale tę małą tata ubrał” albo „Ale ta dziewczynka się ubrała!”.

- Czasem słyszę od rodziców historie, że kiedy do lekarza przychodzi matka i ojciec z dzieckiem, to lekarz rozmawia wyłącznie z matką, traktując ojca jak powietrze. Zdarzyło mi się nawet słyszeć, że przyszedł do lekarza ojciec, a ten lub ta - bo pediatrami są głównie kobiety - poprosił go, żeby przyszła matka. Wpisuje się to trochę w dalszy ciąg walki o wolność i równość kobiet. Jednak ten trend – to, że matka jest bardziej rozliczana - powoli, ale jednak się zmienia. Coraz częściej przychodzą do mojego gabinetu właśnie ojcowie z prośbą o poradę dotyczącą ich dziecka. Również na warsztatach widzę coraz więcej mężczyzn. Ta presja jest bardziej ze strony starszego pokolenia. Generalnie ten trend się zmienia, bo inaczej myśli już młode pokolenie. Może nie szybko się zmienia, ale zmienia.

WP: Kolejna pięta achillesowa nas, matek, to bycie szanowaną w domu. Współcześnie, w oczach otoczenia, to mało ambitne zajęcie. Realnie - bardzo ambitne. Nienormowana praca wymagająca od nas mnóstwo samodyscypliny. Bo jak nie pójdę do sklepu, to nie będzie obiadu, jak się nie zmuszę do prania i prasowania, to nie będzie czystych rzeczy…. Tysiące takich drobnych, niedocenianych, trudnych przez swoją powtarzalność czynności. A przecież - sprowadzając sprawę do banału - jak mąż wyjmuje z szafy czyste skarpety, to przecież nie zastanawia się, że: ktoś musiał wcześniej pomyśleć, żeby je uprać; trzeba je było wysuszyć; wsadzić do szafy…

- Przy pierwszym dziecku nie, ale przy drugim i trzecim kobiety już się uczą, że jak nie nastawią prania albo nie sprzątną to świat się nie zawali. Kiedy słucham tych skarpetkowych historii, myślę, że znowu jest tak, że kobieta ma poczucie, że wszystko należy do jej obowiązków. I że to ona musi te skarpetki znaleźć, pozbierać je i zadbać o to, żeby partner te świeże skarpetki w szafie miał. To tak jak z zabawkami. Są ludzie, którzy codziennie toczą o nie boje z dziećmi, a są i tacy, którzy biorą szczotkę, zamiatają je do pokoju dziecka, po czym zamykają drzwi. Tymczasem nasze czasy sprzyjają temu, żeby w swoim domu urządzić różne rzeczy tak, jak nam pasuje. Bo to jest trochę taka nasza polska tradycja kobiet, które urabiają się po łokcie dla przyjemności innych ludzi, którym to ludziom wcale nie sprawia to przyjemności. Dla mężczyzny może być ważne coś zupełnie innego niż nam się wydaje. Dla dziecka również. Jak chcemy coś dla kogoś zrobić, to warto wcześniej zapytać, czy to jest dla kogoś ważne i czy
chciałby, żeby to zostało zrobione. Dla jednej osoby będzie to domowy obiad, a dla drugiej – wizyta w kinie i kebab. Starajmy się robić to, co sprawia nam przyjemność.

WP: Macierzyństwo jest wspaniałe, ale - nie ukrywajmy - bardzo wymagające. Wiele młodych mam jest zwyczajnie zmęczonych nocnym wstawaniem, wykonywaniem po tysiąc razy tej samej czynności. Na to nie da się wcześniej przygotować. Na nowo musimy zaplanować dzień, na nowo starać się ogarnąć przy dziecku codzienne czynności jak prasowanie czy gotowanie. Jak to wszystko sobie poukładać tak, żeby po położeniu dziecka spać mieć poczucie „Kurcze, to był naprawdę fajny dzień, wszystkie powinny takie być”, a nie: „Jakoś przetrwałam”?. A wiele matek - jak słyszę z ust otoczenia - takie poczucie ma.

- Jest u nas takie społeczne poczucie, że matka powinna siedzieć z dzieckiem w domu, a nie mieć jak najwięcej aktywności na zewnątrz. I jeśli ktoś w ten sposób żyje, to faktycznie może go to frustrować. Ważne, żeby nasze społeczeństwo było bardziej otwarte na to, że dzieci przebywają w przestrzeni publicznej. Bo kiedy dziecko się w tej przestrzeni publicznej, to ze strony otoczenia pojawia się wiele krzywych min. A już tym bardziej, kiedy to dziecko ośmiela się płakać. Więc jeśli matka wychodzi, to ma się zachowywać tak, jakby tego dziecka nie miała.

Kiedy kobieta chce gdzieś wyjść powinna zostawić dziecko pod czyjąś opieką; niezależnie od tego czy jej to pasuje. Dziecko jest postrzegane bardziej jako uciążliwość i kłopot niż jako radość i dar. Muszą być, bo nie będzie komu pracować na emerytury, ale najlepiej, żeby nie było ich widać i słychać. To błędne koło, bo im mniej jest dzieci w przestrzeni publicznej, tym bardziej ich całkowicie normalne zachowania budzą oburzenie i zdziwienie.

WP: Część matek, które wracają z macierzyńskiego do pracy, jest w następującej sytuacji: „No dobra, moje dziecko idzie do żłobka”. I wtedy, w tyle głowy, pojawia się pytanie: „kurcze, czy ja dobrze robię? Przecież moje dziecko ma dopiero rok, przecież mi się nie poskarży jak coś będzie nie tak, przecież będzie częściej chorowało. Chcę być i staram się być dobrą i oddaną matką. Czy oddając je do żłobka staje się wyrodną?”. Niedawno moja koleżanka, której synek jest w żłobku, opowiadała mi, jak była w osiedlowym sklepie po buciki dla dziecka. Jeden z klientów spytał się, czy dziecko zostało z babcią. Kiedy powiedziała, że nie, że jest w żłobku, skwitował to następująco: „a, pozbyła się pani dziecka”. Takie słowa możemy starać się bagatelizować, ale tak czysto po ludzku, zwyczajnie, bolą.

- Spotykam kobiety, które mając do wyboru babcię i żłobek celowo wybierają żłobek, bo - jak argumentują - w ten sposób będą czuły, że dziecko jest bezpieczniejsze. Babcie są różne. Zdarzają się i takie, które nie respektują próśb rodziców, krzyczą na dziecko czy biją. Znowu nie ma więc jednego słusznego modelu. Na pewno jest tak, że trudno małemu dziecku przebywać dziewięć godzin w jakiejś instytucji. A zwykle - jeśli mama pracuje na cały etat - zajmuje jej to kilka godzin. W żłobkach są też normy dotyczące tego, ile dzieci może przypadać na jednego dorosłego. Nie ma natomiast norm dotyczących tego, ile tych dzieci może w danym pomieszczeniu przebywać. Zdarzają się więc grupy trzydziestoosobowe. To nie jest sytuacja odpowiadająca potrzebom dzieci. Żeby tych dzieci było mniej, trzeba by zmniejszyć liczbę miejsc w żłobkach. Kameralny żłobek jest więc na pewno w takim wypadku lepszym rozwiązaniem.

Niestety, mamy jeszcze mało rozpowszechnione nietypowe rozwiązania opieki nad dzieckiem. Choćby takie, że jedna mama bierze pod opiekę dwoje dzieci. Wracając jeszcze do żłobków: zdarza się, że rodzice zostawiają trochę dłużej dziecko w żłobku, żeby mieć czas na naszykowanie na przykład Wigilii. I zamiast włączyć w to dziecko, to zostawiają je na więcej godzin. Albo zdarza się, że kiedy rodzi się kolejne dziecko, to dziecko, które jest starsze nie zaczyna zostawać krócej, bo mu jest trudno z tym, że musi się dzielić z mamą, tylko musi zostawać jeszcze dłużej, żeby mama miała tylko jedno dziecko pod opieką. Natomiast większość rodziców decyduje się na żłobek ponieważ rozważyli wszystkie za i przeciw i ich sytuacja życiowa tego wymaga.

WP: Niektóre kobiety mają wybór: mogą wrócić do pracy po urlopie macierzyńskim lub nie; w zależności od tego jak chcą. Zastanawiają się jednak, czy nie będą potem tej decyzji - z różnych względów, bo na przykład zaszyją się w domu - żałować. Jak rozstrzygnąć czy dam radę będąc tylko w domu?

- Tak naprawdę małe dziecko i opieka nad nim nie wymaga dużych środków finansowych. Ono kosztuje dużo w sensie zaangażowania, czasu i uwagi, które trzeba mu poświęcić. Jeśli więc ktoś idzie do pracy z taką myślą, żeby dziecku zapewnić lepsze warunki życiowe, lepszy komfort życia, to jeżeli to jest dziecko 0-3 lata to naprawdę lepszy komfort życia zapewni mu jak z nim będzie niż jak mu kupi lepsze ciuchy, łóżeczko czy zabawkę. Dla dziecka do trzech lat i powyżej kontakt z drugim człowiekiem jest bezcenny.

W ogóle w naszej kulturze kontakt małego dziecka z innymi dziećmi jest bardzo przereklamowany. Jeżeli rodzic opiekuje się dzieckiem i daje mu systematyczny kontakt z rówieśnikami w postaci spotkań na placu zabaw czy spotkań z innymi rodzicami, którzy mają małe dzieci, to nie jest tak, że to przedszkole jest niezbędne. Są kultury, w których dzieci w ogóle nie idą do przedszkola. Jak ktoś zastanawia się, czy 12-miesięczne powinno być z nianią czy w żłobku i wybiera żłobek, bo uważa, że dziecko powinno się socjalizować to ja mówię, że w tym wieku dziecko socjalizuje się w relacji jeden na jeden z dorosłym. Warto oczywiście, żeby od czasu do czasu pobawiło się z innymi dziećmi, przyjrzało im się. Zdecydowanie nie jest tak, że dziecko w wieku 3-4 lat potrzebuje ośmiu godzin dziennie w towarzystwie innych dzieci.

W naszej kulturze trochę stawia się w opozycji i kontraście rozwój osobisty, pracę zawodową i opiekę nad dzieckiem. Natomiast macierzyństwo daje kobicie bardzo dużo kompetencji, które może ona wykorzystać w pracy zawodowej. Kobiety mówią, że lepiej sobie radzą z emocjami, lepiej potrafią oddzielać to, co jest ważne od tego, co jest nieistotne, mają też więcej cierpliwości. Nie ma też takiej skrajności, że albo jestem z dzieckiem i się uwsteczniam, albo idę do pracy. Niektóre mamy na urlopie macierzyńskim kończą studia, kursy czy szkolenia. Starają się być na bieżąco ze swoją dziedziną zawodową.

WP: Porada na Dzień Mamy: jak być spełnioną kobietą?

- Trzeba się dobrze zastanowić, czy te wszystkie rzeczy, które robimy i które staramy się robić, robimy dlatego, że nam służą i służą dzieciom i partnerowi czy też dlatego, że z jakiegoś powodu czujemy, że musimy. Jeżeli tych rzeczy, które czujemy, że musimy jest mniej, pojawia się przestrzeń, żeby czerpać z macierzyństwa radość i przyjemność.

Rozmawiała Anna Kalocińska, Wirtualna Polska

Agnieszka Steinjest psychologiem, pomaga dzieciom i rodzicom . Udziela indywidualnych konsultacji w trudnościach wychowawczych. Prowadzi też warsztaty dla rodziców oraz współpracuje z przedszkolami. Autorka książek „Dziecko z bliska. Zbuduj szczęśliwą relację" i „Dziecko z bliska idzie w świat”.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)