ŚwiatTam kobiety piją najwięcej - Polak przegrywa na starcie

Tam kobiety piją najwięcej - Polak przegrywa na starcie

W Irlandii picie jest jak seks - tu się o tym nie gada, tu się to robi. Jak ktoś tego nie robi, to się o nim gada, że pewnie jakiś lewy. Jak ktoś pije za mało, to się mówi, że baba. Jest w tym pewna niekonsekwencja, ponieważ najwięcej piją kobiety. Największy siniak znad Wisły może się przy nich uznać za dyletanta, cnotliwego degustatora i nie skażonego empirią teoretyka ochleju, który potrafi tylko wychwalać się, ile to wchłonął poprzedniej nocy - pisze Piotr Czerwiński, felietonista Wirtualnej Polski.

Tam kobiety piją najwięcej - Polak przegrywa na starcie
Źródło zdjęć: © Jupiterimages
Piotr Czerwiński

Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. A także sláinte i na zdrowie, skorośmy już w klimatach sylwestrowo-imprezowych. Na wstępie niniejszej rozprawki pragnę uspokoić wszystkich tych, którzy kiedykolwiek uważali, że naród Rzeczypospolitej może mieć jakąś przesadną inklinację do gorzały. Zapewniam, że to science-fiction, wyniesione z książek bajarzy takich jak Hłasko, Pilch albo na ten przykład Czerwiński lub filmów z późnym Bogusławem Lindą i wczesnym Borysem Szycem. Otóż nie lękajcie się, ponieważ w tej konkurencji naprawdę wypadamy blado wobec naszych niedościgłych braci i sióstr z mokrej krainy Bajobongo. Bo w Polsce ludzie owszem, golną sobie od czasu do czasu, ale przecież na Zeusa, nikt nie robi tego dla przyjemności! Do tego wszystkiego dochodzi element polskiego kaca moralnego, który czyni pijaństwo cokolwiek wstydliwym przedsięwzięciem. W krainie Bajobongo sprawa wygląda zupełnie inaczej, ponieważ kac moralny tu nie występuje, podobnie zresztą jak wszystkie inne jego odmiany. Bo widzicie,
parafrazując słynne polskie powiedzenie: tu jest Irlandia i tu się pije.

Jasne, oba narody, w obowiązkowym towarzystwie Rosjan i Ukraińców, grają w podobnej lidze, jeśli chodzi o te sprawy, ale zauważyłem jedną zasadniczą różnicę, która stanowi też poważną przepaść kulturową między nimi i nami. W Polsce ludzie zadręczają się alkoholem. Świadczy o tym nawet sposób, w jaki opróżniają kieliszki, krzywiąc się w grymasie boleści i natychmiast sięgając po ukojenie w postaci zapitki. Irlandczycy mają do tego zupełnie inne podejście i piją, by osłodzić sobie życie. Wprowadzają element bajkowy do swojej szarej rzeczywistości: pogoda depresyjna, na każdym rogu Polak, co drugi z Polaków jest Chińczykiem, a wszyscy są Bułgarami. Nic tylko się nastukać. Robią to jednak w dużo mniej masochistyczny sposób niż ich nowi przyjaciele ze wschodniej Europy, trąbiący gorzałę.

Otóż różnica polega na tym, że stereotypowy Polak pije rzadko, ale do zwałki. Dla odmiany przeciętny Ireneusz pije kontrolnie, ale każdego dnia. Oczywiście są tacy, którzy co dzień piją kontrolnie do zwałki, a także ci, którzy nie piją w ogóle oraz wszystkie inne odcienie szarości, ale to inna liga, o której pozwolę sobie nie wspominać.

Polak pije udając, że nie pije. Przeciętna polska popijawa polega więc na tym, że w miarę jak jej uczestnicy stają się coraz bardziej cyknięci, coraz usilniej starają się udawać trzeźwych. Dyskutują przy tym o polityce, obowiązkowo złorzecząc wszystkim jej przedstawicielom, następnie biorą się za łby, przy użyciu dowolnie wybranych narzędzi kuchennych. Nie od parady w Polsce kursuje dowcip, że najlepszym środkiem antykoncepcyjnym jest wódka i piasek, bo jak plemniki się zamroczą, to pozabijają się kamieniami. W Irlandii sprawa wygląda cokolwiek odwrotnie. Tutaj przeciętna impreza wygląda tak, że ktoś obowiązkowo pod wpływem spirytualiów zachodzi w ciążę.

Irlandczyk pije rekreacyjnie, jak kolarz poza sezonem, który jeździ po to, by nie wyjść z wprawy. Nigdy nie jest skuty na amen, ale za to regularnie bywa w stanie wskazującym. Trenuje do wielkiego wyścigu, w którym bierze udział niezmiernie rzadko. Śpiewa przy tym "Sweet Molly Malone", która jest najsłynniejszym irlandzkim pretekst-songiem i opowiada o rzeczonej Molly, na jaką podmiot liryczny skierował swe chucie. W standardowym repertuarze jest też utwór "Whisky in the Jar", który cały świat poznał z repertuaru Thin Lizzy, a także inne niekoniecznie irlandzkie przeboje, takie jak "Who The Fuck Is Alice” zespołu Smokie, przy czym śpiewana jest chóralnie tylko przeróbka refrenu.

Polacy najczęściej piją w domu, Ireneusze piją w pubach. Podobnie jak ma to miejsce we wszystkich innych krajach na świecie, Irlandia jest pełna irlandzkich pubów. Irlandzki pub występuje tutaj na każdym rogu i naprawdę trudno jest w tym kraju znaleźć jakieś puby nieirlandzkie. Mimo kryzysu przybytki te są zawsze pełne ludzi, którzy dali się omamić potrzebie rekreacji. Puby są tak obmyślane, by każdy człowiek wracający z pracy do domu napotkał po drodze przynajmniej trzy, niezależnie od kierunku, w którym się udaje, i w każdym z nich zostawił przynajmniej pięć euro, bo tyle wynosi standardowa opłata za kufel w centralnym Dublinie. By łatwiej się piło, w irlandzkich pubach zawsze rozbrzmiewa muzyka na żywo, a także występują w nich mniej lub bardziej żywe mecze dowolnie wybranej dyscypliny zespołowej, by można było wznosić za coś toasty.

Zauważyłem, że w Irlandii ludzie wracając z pracy niemal obowiązkowo zahaczają o knajpę. Obyczaj, który w Polsce występuje przeważnie w piątki, tutaj objawia się codziennie, a żeby było śmieszniej, parkingi przed tymi knajpami są zawsze pełne samochodów. Dzielni konsumenci guinnessa są równie dzielnymi kierowcami, aczkolwiek irlandzkie prawo od pewnego czasu wyraźnie zakazuje prowadzenia pod wpływem alkoholu. Być może zabrzmi to jeszcze bardziej surrealistycznie niż cała reszta tego felietonu, ale szczęka opadła mi do kolan na wiadomość, że na irlandzkiej prowincji odnotowano wzrost liczby samobójstw wśród rolników, którzy mieszkali daleko od ulubionej knajpy i nie mogli dostać się do niej z powodu zakazu jazdy po spożyciu. Do tej pory myślałem, że tylko Polscy rolnicy byliby w stanie powiesić się z powodu braku dostępu do remizy, a tu proszę. Wot Józku, jaka konfuzja.

Inny paradoks, o którym zdążyłem już wspomnieć we wstępie do niniejszego felietonu, polega na tym, że najbardziej drakońskie pijaństwo występuje w Irlandii wśród kobiet. Kobiety i alkohol to osobny temat i prawdziwa mieszanka wybuchowa w tej krainie, ponieważ Irlandzka dziewczyna pije jak nastoletni punk-rocker i także samo się wtedy zachowuje. Jeśli ktoś widział Sida Viciousa, rozbijającego sobie na głowie butelki po piwie albo rozgniatającego na twarzy hot-dogi, to byłoby mniej więcej to samo, co mam teraz na myśli. W sobotni wieczór centrum miasta zaludnia się tabunami wydekoltowanych autochtonów płci żeńskiej, nagrzanych w trzy słoneczka i demonstrujących radość życia poprzez wymiotowanie na ulicę. Rzygająca dziewczyna w miniówce z potarganym tapirem na głowie jest regularnie bohaterką telewizyjnej kampanii społecznej, skierowanej przeciwko pijaństwu rzygających dziewczyn, które najwyraźniej osiągnęło w Irlandii takie rozmiary, że zaczęło wymagać społecznych kampanii w telewizji. Raz do roku scenariusz
reklamówki się zmienia, ale wątek przewodni zawsze pozostaje ten sam.

Ja osobiście nigdy nie zapomnę pewnej piątkowej nocy, kiedy z duszą na ramieniu wiozłem kogoś bliskiego na ostry dyżur do szpitala, a nagle jak spod ziemi kompletnie nagrzana dziewucha w stroju balowym wskoczyła mi na maskę samochodu, spływając po niej zresztą na asfalt jak postacie z disnejowskich kreskówek. Zaraz potem wstała i obmacując rękami powietrze poczłapała w dalszą drogę, najwyraźniej bez żadnego uszczerbku na zdrowiu, ale szok pozostał. Do dzisiaj, gdy zdarza mi się jechać wieczorem po mieście, baczę uważnie na krzaki przy chodnikach, czy aby nie czai się w nich sformatowana Irlandka, która zechce rzucić mi się pod koła.

By było śmieszniej, prawidłowość ta nie dotyczy tylko samotnych dwudziestek, które z jakiegoś powodu idą na noże z losem. W moim osiedlowym spożywczaku, do którego zachodzę w sobotnie przedpołudnie na weekendowe zakupy, regularnie napotykam zmaltretowane czterdziestkipiątki w stylu "Desperate Housewives", które cedzą do nieodłącznego telefonu: "Och kochanie, jak tam po wczorajszym? Ja nie pamiętam jak wróciłam do domu. Ty też? To cudownie, kochanie. Jaka fantastyczna impreza. No to see you wieczorem". Wieczorem, jak mniemam, impreza jest tak samo fantastyczna. Dzięki temu rano w naszym sklepie nigdy nie ma tłoku.

Tak zwane społeczne przyzwolenie na pijaństwo jest w Irlandii tak samo silnie zakorzenione jak w Polsce, ale trzeba przyznać, że państwo robi tu trochę więcej, aby temu pijaństwu zapobiec. Sprzedaż alkoholu w sklepach jest ustawowo zabroniona między 22.00 i 10.30 rano, zaś w niedziele nie można kupić sobie piwka aż do 13.00, co niektórym czytelnikom z pewnością coś przypomina. Chcielibyście poczuć się jak za komuny, braciszkowie? Irlandia jest też bodaj jedynym krajem Unii Europejskiej, o którym słyszałem, by stosował prohibicję. Całkowity zakaz sprzedaży alkoholu występuje tutaj w Wielki Piątek, zwany tutaj gud frajdejem. Jest to też dzień lamentu i boleści dla wielu prawdziwych Polaków, którzy zapomnieli zrobić zapasów bądź przebywają na wyspie od niedawna i błądzą po ulicach w poszukiwaniu choćby małej szklaneczki piwa.

Dla odmiany nie istnieje w Irlandii izba wytrzeźwień. Jeśli wierzyć plotkom, policja zawozi naprutych współobywateli do domu, jeśli tylko są w stanie zeznać gdzie dom ten się znajduje. Również personel lokali gastronomicznych ma bardzo ludzkie i humanitarne procedury dotyczące gości, którzy przedawkowali: są wynoszeni na ulicę za nogi i ręce. Wygląda to bardzo widowiskowo, kiedy się idzie wieczorem przez sławny Temple Bar, który przewodniki zachwalają jako niesławny, mniej więcej z tego powodu, że albo ktoś tu przed chwilą zwymiotował, właśnie wymiotuje, albo za chwilę będzie wymiotował, gdyż aktualnie jest wyrzucany z pubu. Jest to też ulubiony rewir bywalców wieczorów kawalerskich i panieńskich, którzy jednoczą tutaj swe siły. Oprócz problemów z grawitacją poznajemy ich po jednakowych koszulkach, a w przypadku druhen, po świecących plastikowych czółkach lub uszach królika na głowie. Jest ich tak wiele i bywają tak makabrycznie naprane, że nie zdziwię się, jeśli w okolicach Grafron Street obok pomnika
słynnej Molly Mallone stanie kiedyś pomnik Nawalonej Irlandzkiej Dziewczyny, aczkolwiek figura prawdopodobnie będzie ułożona w pozycji leżącej.

Im dłużej mieszkam w tych stronach, najdziksze wybryki alkoholowe z młodości coraz bardziej wydają mi się harcerskim pląsaniem w porównaniu z tym, co zobaczyłem w krainie Bajobongo. Ze szczególnym uwzględnieniem wspomnianej polki, którą potrafi zatańczyć przeciętna irlandzka kobieta. Oto znalazłem się w kraju, gdzie tacy jak ja, którzy dobiegając czterdziestki wychodzą do pubu raz na pół roku, skąd zresztą wracają do domu cztery piwa później, uważani są przez resztę populacji za dziwaków i nudnych frajerów, z całą pewnością przybyłych zza granicy.

Dobranoc Państwu.

Z Dublina specjalnie dla Wirtualnej Polski Piotr Czerwiński

Piotr Czerwiński (ur. 1972) - to polski publicysta i pisarz. Felietonista Wirtualnej Polski. Ukończył studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim. Zadebiutował powieścią "Pokalanie" wydaną w 2005 roku. Po jej wydaniu wyjechał do Dublina, gdzie obecnie mieszka i pracuje jako administrator baz danych. W 2009 ukazała się jego druga książka "Przebiegum Życiae", która specyficznym językiem, pełnym zapożyczeń i anglicyzmów, opisuje m.in. życie polskiej emigracji w Irlandii.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
polacyalkoholpicie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (372)