Polska"Takiego bajzlu nie widziałem nigdzie poza Polską"

"Takiego bajzlu nie widziałem nigdzie poza Polską"

Jamie Stokes, nasz felietonista, zwrócił uwagę na fakt, że w Polsce na każdym rogu musi być reklama i bank. Ja bym dodał do tej listy - skupiając się tym razem na stolicy - całodobowe psie kupy, całodobowe sklepy z alkoholem, całodobowe kebaby i solaria, niestety obsługujące tylko za dnia. Wszystko – prócz odchodów - miga neonami, tandetnymi szyldami, kusi promocją i grozi oczopląsem. Nad całym tym bajzlem górują niezliczone billboardy, które wkurzają 80% naszych Internautów – pisze Adam Przegaliński w felietonie Wirtualnej Polski.

"Takiego bajzlu nie widziałem nigdzie poza Polską"
Źródło zdjęć: © PAP

Czyste miasto – co to jest?

Nie wyobrażałem sobie, jak wyglądałaby Warszawa bez reklam, dopóki w internecie nie zobaczyłem zdjęć Gregora Grafa. Austriacki artysta za pomocą Photoshopa odsłonił „ukryte miasto” - pokazał np. rondo de Gaulle’a bez banerów reklamowych, Halę Mirowską pozbawioną krzyczących pseudoszyldów (bo prawdziwe szyldy to były przed wojną). Piękne, puste, fasady, place bez nawałnicy informacji, świat czysty i schludny. Warszawa jak ze snu. Warszawa niemożliwa.

Każdy, kto wygląda przez okno autobusu czy pociągu zastanawia się czasem, czy rzeczywiście każdy metr ziemi musi być miejscem na reklamę? - Polska jest jedynym znanym mi krajem europejskim, w którym przestrzeń publiczna została tak drapieżnie zaanektowana przez reklamy – mówi mi Michał Olszewski, autor książki„Zapiski na biletach”, wnikliwy obserwator polskiej tandety. Z jego reportaży i zaskakujących czarno-białych zdjęć wynika coś, o czym wolelibyśmy zapomnieć: Polska przypomina bazar albo hurtownię z trzeciego świata.

- Równie triumfalnego pochodu billboardów, reklam mniejszych czy większych, ulotek, szyldów i folii samoprzylepnych nie znajdziemy w żadnym innym kraju. Warszawa nie jest w Polsce żadnym wyjątkiem, rządzą nią te same prawa co Pcimiem, Szczecinem czy Radomiem. Inna jest jedynie skala, bo potężne, dobrze widoczne elewacje kuszą, by wykorzystać je jako przestrzeń do reklamowania telefonu lub patelni wykonanej w technologii kosmicznej – dodaje Olszewski.

To fakt – ogromne reklamy zasłaniają budynki, autobusy, tramwaje (czy to jeszcze komunikacja publiczna, czy mieszkańcy miasta mają coś w tej kwestii do powiedzenia?). Ulice wylotowe z Warszawy całe oklejone szyldami, atakujące billboardami. Do tego ten koszmarny język na szyldach. Jadąc z Targówka do Centrum widzę kuriozalny szyld sieci sklepów „Planet Alkoholi”, na Tamce zaprasza mnie siłownia „Powerhouse” (jakby nie było polskiej nazwy), kiosk na lotnisku Chopina zachęca mnie do zareklamowania się w witrynie w systemie „multiplacingu”. Michał Olszewski dorzuca jeszcze: Pizzerię „Risotto” (w Ełku), niezliczone nazwy firm kończące się na „ex”, „Centrum Mięsa” (w Ząbkach) czy „Kornik – Artykuły drewniane” (sklep w Zwoleniu, niedaleko jest spożywczy o nazwie Tanioch). Internauci nadsyłają masę zdjęć ilustrujących ten polski fenomen, który przypomina komedię Barei – ciągle udajemy, że u nas już Zachód, ale gdzie nie spojrzysz, wyziera głęboka prowincja, świat według Kiepskich.

Murale zamiast billboardów i bazgrołów?

„Typową dla naszych czasów ironią losu jest fakt, że gdy ulica stała się terytorium rozchwytywanym przez kulturę reklamową, kultura uliczna znalazła się w opałach” – pisze Naomi Klein w głośnej książce „No Logo”. U nas „kultura uliczna” rozkwita. Nowy przystanek autobusowy tylko przez dwa tygodnie może być nowy, potem staje się tablicą do mazania dla kiboli i naklejania ulotek. Internauci też zwracają uwagę na ten ostatni problem – setki osób rozdają codziennie dziesiątki tysięcy ulotek, które lądują w koszach.

Ucieszyłem się widząc nowy mural Grupy Twożywo na ulicy Radzymińskiej pt. „Człowieczy los”. Artyści stworzyli już wiele świetnych dzieł na murach – nie tylko dobitnych wizualnie, ale dających do myślenia, krytycznych wobec bezmyślnego zakupoholizmu. Murale mogą być alternatywą dla reklamy, która zdaniem Krzysztof Sidorka i Mariusza Libela jest „przemocą, perswazją i presją”. – Powoduje, że przestrzeń wspólna jest obca i najeżona – dodają członkowie Grupy Twożywo.

Według twórców „Siatanistów” (mural w Krakowie), przyzwolenie społeczne na bycie nagabywanym jest duże. - Płacenie abonamentu za telewizję czy telefon nie zwalnia od bycia "poinformowanym o usłudze lub produkcie". Problemem jest nie tylko brak uregulowania rynku reklamowego, ale wiodąca rola ekonomii, która wymusza agresywne działania marketingowe – mówią. Dzięki nim dowiedziałem się, że brazylijskie São Paulo zakazało trzy lata temu billboardów i jedynymi protestującymi byli przedstawiciele branży reklamowej. Oczywiście, zakaz czegokolwiek jest kontrowersyjnym rozwiązaniem, ale billboardów i reklam jest w Warszawie po prostu za dużo, na co zwrócił też uwagę podczas wyborów architekt Czesław Bielecki. Ten bałagan czas uprzątnąć także w innych miastach.

Obraz
© Mural Grupy Twożywo na ul. Radzymińskiej w Warszawie

Tusk jak Madonna?

Osobną sprawą jest to, co się znajduje na billboardach, a jest to najczęściej świat rodem z bajki... albo Photoshopa. Podczas wyborów samorządowych prawie wszyscy kandydaci na zdjęciach byli piękni i młodzi. Nikogo to nie dziwi. Na zdjęciu reklamowym Hanny Gronkiewicz-Waltz rzecz jasna billboardy nie straszyły na budynkach stolicy (za to była literówka - "C.D.N", a powinno być "cdn.", na co zwróciło uwagę "Życie Warszawy"). Tusk był cudownie odmłodzony, bez jednej zmarszczki. - Wydaje się, że jest taka zasada, że ludzie na plakatach i ulotkach wyglądają z reguły trochę młodziej. Ale ja bym się nie obraził, gdyby mnie w Photoshopie postarzyli. Trochę mi głupio i trochę się wstydzę, jak czytam, że Tuskowi odbiło i wygląda jak Madonna, tzn. na żywo dużo gorzej, a na plakacie lepiej. Ale takie są chyba prawa reklamy - tłumaczył żartobliwie premier. I trudno się z nim nie zgodzić.

Pozostaje pytanie: co chaos reklamowy mówi o nas samych? – Świadczy o niesłychanej przedsiębiorczości Polaków – tłumaczy Michał Olszewski. - Przedmieścia Warszawy z ich szaleństwem reklamowym to dowód, że jej mieszkańcy, wbrew nieprzychylnym wiatrom gospodarczym, nie oglądając się na państwo, dwoją się i troją, główkują i kombinują. Że odbywa się to w sposób mało atrakcyjny estetycznie? Nie ulega wątpliwości. Warto jednak mieć w pamięci, że ten chaos ma swoje głębsze uzasadnienie. Być może bałagan uporządkuje się kiedyś samoczynnie, gdy już nasycimy się patelniami, zegarkami i samochodami. Na razie końca żarłocznej konsumpcji nie widać, podobnie jak skutecznego sposobu na ucywilizowanie marketingu. Moja prywatna odtrutka na polską reklamę jest więc śmiech - dodaje pisarz.

Na koniec więc zagadka reportera dla czytelników: gdzie w Warszawie mieści się sklep pod nazwą "Atrakcyjne końcówki", i co można w nim obejrzeć?

Adam Przegaliński, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (502)