Szymon Wiesenthal przeżył dzięki Edkowi
Szymon Wiesenthal być może nigdy nie założyłby Żydowskiego Centrum Dokumentacji i być może nie doprowadziłby tylu hitlerowskich zbrodniarzy przed sąd, gdyby nie pomoc rówieśnika z Poznania. I to sam Wiesenthal tak twierdził.
22.09.2005 | aktual.: 22.09.2005 09:34
Edmund Staniszewski z Poznania w obozach koncentracyjnych przesiedział pięć i pół roku. Kiedy u kresu wojny spotkał Szymona Wiesenthala w obozie w Matthausen, był już zarządcą w swoim baraku. To pozwoliło mu na oszustwo, bez którego historia życia Wiesenthala nie byłaby znana całemu światu.
Ukradł go śmierci
Do obozu Wiesenthal trafił jako „muzułmanin”, czyli w stanie skrajnego wyczerpania. Nikt nie mógł przypuszczać, że końcem jego wędrówki nie będzie krematoryjny piec. Edmund Staniszewski rozpoznał w tym umęczonym ciele człowieka inteligentnego i wykształconego. Ryzykując, w jednym z raportów podał jego numer jako już zmarłego w miejsce innego martwego więźnia. Jeszcze w obozie snuli plany o tym, co będą robić po wojnie. Edmund Staniszewski marzył o otworzeniu kawiarni, a Wiesenthal całą tę kawiarenkę mu zaprojektował. Edmund Staniszewski zmarł w 1984 roku, ale plany posiada jego żona Izabela, która do dziś mieszka w kamienicy przy ulicy Głogowskiej w Poznaniu.
Został ciotką Karoliną
Pani Izabela wielokrotnie widziała się z Wiesenthalem, ale nie od razu, bo w PRL-u była to znajomość bardzo niewygodna. Opowiada, że jej mąż i Szymon wymienili się po wyzwoleniu adresami.
- Nawet namawiał Edka, żeby został na Zachodzie – mówi Izabela Staniszewska. W czasie powrotu skradziono mu tobołek z notatkami i kontakt się urwał. Dopiero w prasie, która z Wiesenthala robiła wroga narodu polskiego, odkryli, że mieszka w Linzu. Napisali list zaadresowany „Simon Wiesenthal. Linz” i tak się odnaleźli. Żeby się zobaczyć, Edmund Staniszewski pięć lat czekał w kolejce na wycieczkę byłych więźniów do Matthausen. Udało mu się urwać w Wiedeniu i wtedy się spotkali.
- Nie mówiliśmy o tym głośno, bo baliśmy się bezpieki. Dlatego w rozmowach nazywaliśmy go ciotką Karoliną – opowiada Izabela Staniszewska.
Wuja był pogodny
Rodzina Edmunda Staniszewskiego dożyła czasów, w których spokojnie mogli się widywać ze słynnym przyjacielem ojca. Odwiedzali go kilkakrotnie w jego mieszkaniu, ale i u córki pana Edmunda, która zamieszkała na stałe w Wiedniu.
- To było po zamachu na jego życie, więc przyszedł z ochroniarzami. Jeden stał na dole, a dwóch w pokoju, w którym rozmawialiśmy – opowiada Krzysztof Staniszewski, syn. Pamięta też, jak zawoził mu bób w puszkach, flaki i kapuśniak od mamy, bo Wiesenthal je uwielbiał.
- Wuja był bardzo pogodnym człowiekiem. Bardzo dużo się śmiał – opowiada pan Krzysztof. Pani Izabela ostatni raz przyjaciela swojego męża widziała w ubiegłym roku.
... by był przez piec poszedł
„Ja wiem, że ja tobie moje życie zawdzięczam, tylko twojemu szlachetnemu sercu i twojej przyjacielskiej pomocy. Ja nie dziękuję, boś ty tego dla podziękowania nie zrobił, ale i ty masz udział w tym, że lata całe goniłem morderców naszych bliskich. Ja ten „muselman”, który bez twojej pomocy na pewno by był przez piec poszedł”.
12 listopada 1960 r. Z listu S. Wiesenthala do E. Staniszewskiego
Pogromca zbrodniarzy
20 września w wieku 96 lat zmarł podczas snu Szymon Wiesenthal, założyciel Żydowskiego Centrum Dokumentacji w Wiedniu. Urodził się 31 grudnia 1908 roku w Buczaczu koło Tarnopola. Po ukończeniu architektury prowadził pracownię we Lwowie. W lipcu 1941 roku został aresztowany przez Niemców. Trafił do getta, potem do Oświęcimia i kolejnych jedenastu obozów koncentracyjnych. Niemal cudem uniknął egzekucji, ale też i sam próbował popełnić samobójstwo. Po wojnie założył Żydowskie Centrum Dokumentacji, które miało zachować pamięć o zbrodniach na narodzie żydowskim oraz ścigać samych hitlerowskich zbrodniarzy. Dzięki Centrum przed sądem stanęło ich około 1200. Najsłynniejszym z nich był Adolf Eichmann, mózg rozwiązania kwestii żydowskiej. Wytropiony w Ameryce Południowej i porwany stanął przed sądem, który skazał go na karę śmierci.
Piotr Krysa