Szwaczkę chętnie zatrudnię
Sądząc po rubrykach ogłoszeń prasowych, szwaczka to dziś najbardziej rozchwytywany zawód w regionie. Zakłady krawieckie chcą zatrudnić najlepsze specjalistki przed początkiem września, licząc, że wtedy rozpocznie się boom na ich wyroby.
I choć na przykład w Powiatowym Urzędzie Pracy nr 1 przy ul. Milionowej w Łodzi zarejestrowanych jest ponad 1200 kobiet, które w rubryce zawód wpisały "szwaczka", pracodawcy biją się o te nieliczne, które spełniają ich wymagania.
– Znaleźć dziś dobrą szwaczkę to tak samo, jak odnaleźć igłę w stogu siana! – twierdzi Tomasz Sierakowski, właściciel firmy odzieżowej "Tur-Tom", który od razu mógłby przyjąć piętnaście szwaczek. Po jego ogłoszeniu do południa zgłosiła się tylko jedna kandydatka...
Podobny problem mają właściciele innych szwalni.
– Jeśli szwaczka jest dobra, to nie odejdzie z zakładu, chyba że jej firma zostanie zlikwidowana – mówi pracownica łódzkiego zakładu krawieckiego. – Dlatego tak trudno o kogoś nowego z kwalifikacjami.
Tomasz Sierakowski zauważa, że wśród szwaczek nie ma młodych dziewczyn. Mimo że jest takie duże zapotrzebowanie, nie kształcą się w tym kierunku.
Jeden z zakładów w Tuszynie oferuje szwaczce 500 złotych tygodniowo za ośmiogodzinną pracę na umowę. Większość pracodawców proponuje jednak na ogół pracę w akordzie. W łódzkiej szwalni pracownica przyjmująca zgłoszenia mówi, że dobra szwaczka zarobi przez miesiąc 1500 – 1800 złotych, ale są i takie, których pensja przekracza 2000 złotych. – Oczywiście, jeśli nie będzie bez przerwy wychodzić na papierosa! – zaznaczyła. – Ale wiele osób rezygnuje z pracy po pierwszym telefonie, bo musiałyby za daleko dojeżdżać...
W łódzkiej firmie "Martello", która produkuje swetry z dzianiny i zatrudnia 150 – 200 pracowników, też poszukiwane są szwaczki. Jednak nie ma nadmiaru kandydatek. Niektóre mówią wprost, że wolałyby pracować na czarno, bo mają już zasiłek przedemerytalny. – A my oferujemy pełne ubezpieczenie i umowę – twierdzi osoba przyjmująca zgłoszenia.
Szwaczek szuka też Jadwiga Napieraj, właścicielka łódzkiej firmy "Dajana", która szyje bluzki. Zgłaszają się głównie kobiety, które szyły przed laty, potem miały przerwę i o porządnym szyciu nie mają pojęcia. – A my potrzebujemy naprawdę dobrych szwaczek – twierdzi Jadwiga Napieraj. – Dziś nie liczy się ilość, tylko jakość. Aby towar się sprzedał, musi być bardzo dobrze uszyty.
Joanna Zadrożna z Łodzi pracuje od kilku lat jako szwaczka. Uważa, że pracodawcy mają teraz za wysokie wymagania. Żądają, by szwaczka szyła na overlockach, stębnówkach i dwuigłówką, a tak naprawdę wystarczy czasem umiejętność posługiwania się jedną maszyną.
– Nieprawda, te czasy minęły! – zaprzecza pracownica zakładu odzieżowego w Łasku. – U nas szwaczka sama szyje od początku spódnice czy żakiety. Dlatego musi umieć posługiwać się każdą maszyną i to dobrze! Każdy wyrób ma swój numer identyfikacyjny, który podpowiada pracodawcy, kto go wykonał.
Potwierdza to Bogusław Dąbrowski, kierownik działu pośrednictwa pracy w łódzkim PUP nr 1. Przed laty wiele zarejestrowanych dziś szwaczek pracowało w systemie taśmowym. Teraz, jeśli chcą wrócić do pracy, wymaga się od nich, by potrafiły uszyć wszystko. – Poza tym wiele zakładów produkuje już na rynki krajów Unii, więc wymagana jest wyższa jakość – dodaje.
(ani)