Szukacie dziury w całym
Od kilkunastu dni prezes PiS JAROSŁAW KACZYŃSKI gra na fujarce melodię, która wprawiła polityków i media w hipnotyczny taniec. On sam mówi: Jaka fujarka? Jaki taniec? Ja przecież ratuję państwo!"
26.01.2006 | aktual.: 27.01.2006 10:59
Panie prezesie, kto rządzi Polską?
- Rządzi rząd, prezydent.
Czyli kto?
- Kazimierz Marcinkiewicz i członkowie Rady Ministrów, prezydent Lech Kaczyński.
Rządzi więc PiS?
- W tej chwili partią rządzącą jest niewątpliwie PiS.
A pan się czuje odpowiedzialny za co?
- No, za to, żeby generalnie kierunek, który żeśmy sobie wyznaczyli, był realizowany.
Kierunek, czyli...
- Oczyszczenie, naprawa państwa, nowa polityka społeczno-ekonomiczna zmierzająca do tego, żeby szybki wzrost prowadził także do rozwiązywania podstawowych problemów społecznych, na czele z bezrobociem.
Skoro czuje się pan za to odpowiedzialny, to ma pan poczucie, że dobrze pracuje?
- Tak, uważam, że wziąwszy pod uwagę okoliczności, czyli to, że nie mamy większości, że jesteśmy rządem mniejszościowym, i jednocześnie wziąwszy pod uwagę, że jesteśmy przedmiotem niezwykle gwałtownego ataku ze wszystkich stron, no i wziąwszy pod uwagę, że nie byliśmy w stanie przygotować własnego budżetu, tylko można było co najwyżej skorygować budżet już przedtem przygotowany, to wszystko idzie dobrze. Oczywiście zdarzają się różnego rodzaju niedociągnięcia, ale sądzę, że to, iż premier jest dzisiaj bardzo popularnym politykiem, oddaje pewną rzeczywistość, w pewnym sensie merytoryczną.
Tylko w pewnym sensie, najbardziej oddaje to, że jest bardzo dobrym PR-owcem własnego rządu.
- To jest bardzo ważna zaleta, ale poza tym naprawdę nastąpiło pewne przesunięcie środków w kierunku społecznym i zostały podjęte działania albo przygotowania do działań, które już mają zmieniać polskie państwo, a poprzez zmiany w polskim państwie także polskie życie społeczne.
Czyli ma pan wrażenie, w przeciwieństwie do krytyków tego gabinetu, że w rządzie odbywa się jakaś praca nad długofalową strategią, która nie będzie tylko becikowym, nie będzie dopłatami do paliw rolniczych?
- W porządku przyczynowo-skutkowym widzimy rzecz tak: najpierw trzeba państwo oczyścić, bo w państwie działa, że tak powiem, alternatywny system kierowania, który trzeba rozbić. To jest system czysto patologiczny, który prowadzi do olbrzymich strat czysto finansowych. Jeden tylko nurt afery paliwowej...
No tak, mówił pan to już kilkakrotnie, straty Skarbu Państwa sięgają 10-12 miliardów złotych.
- 12 miliardów, a to już jest przeszło jeden procent dochodu narodowego.
Minęło już prawie sto dni tego rządu, czy udało się któryś z tych układów rozbić, skruszyć?
- Udało się rozpoznać, rozbić jeszcze nie, bo nie rozbije pan tych układów, jeżeli pan nie ma odpowiednich narzędzi. Te narzędzia, którymi w tej chwili dysponuje państwo, są w to wszystko w niemałym stopniu uwikłane i stąd potrzeba powołania z jednej strony urzędu antykorupcyjnego, z drugiej strony komisji prawdy i sprawiedliwości, a być może z czasem będą jeszcze potrzebne dalsze zmiany. Ale powtarzam, to jest sprawa pierwsza. Sprawa druga to są różnego rodzaju reorganizacje państwa, które mają państwo skonsolidować, by było w stanie realizować naszą politykę. Bo państwo z roku '89 czy z lat 1990-2005 takiej zdolności nie miało. Ten aparat państwowy, który był właściwie mocno zmutowanym aparatem państwa komunistycznego, po prostu się rozsypał, uwikłał i był sterowany w ogromnej mierze układami pozapaństwowymi, w najlepszym razie partyjnymi, ale w ogromnej części korupcyjnymi. I to trzeba będzie konsekwentnie zmieniać poprzez wprowadzenie mechanizmów kontrolnych, których dotąd prawie nie było. Byłoby bardzo
dobrze, gdyby ten proces mógł realizować rząd mający większość parlamentarną. Skąd ją wziąć? Może nie jesteście w stanie stworzyć tej większości? Może rację mają ci, którzy mówią, że nie jesteście w stanie się podzielić władzą?
- Jesteśmy w tej chwili przedmiotem kampanii w stylu, powiedzmy sobie, żdanowszczyzny czy czegoś podobnego.
Ale niech...
- Ale niech pan pozwoli, że skończę. Polegającej na tym, że się wmawia coś dokładnie odwrotnego, niż jest. Niech pan przeczyta 21 punktów Rokity i tam pan z łatwością znajdzie, że sytuacja miała być dokładnie odwrotna. Myśmy dwukrotnie wygrali wybory. Te drugie były bardzo ważne, bo one były swojego rodzaju referendum, a miał zdaniem PO powstać rząd, w którym przewagę miała mieć Platforma Obywatelska i miał być realizowany jej program. To ktoś zupełnie inny, nie my, nie chciał się pogodzić z wynikiem wyborów. I na koniec zażądał: ponieważ wygraliście wybory, to macie moralny obowiązek oddać władzę. Otóż my rzeczywiście władzy nie chcemy oddać i nie chcemy zrezygnować z realizacji tego, co w naszym najgłębszym przekonaniu jest dzisiaj Polsce bezwzględnie potrzebne. Natomiast jesteśmy gotowi na normalnych w demokratycznych państwach warunkach podzielić się władzą.
Jednak to w waszych, zwycięzców, rękach jest konieczność lub możliwość stworzenia koalicji. I nie da się obarczyć Platformy Obywatelskiej odpowiedzialnością za to, że PiS w ogóle koalicji nie stworzył, bo może ją tworzyć też z Samoobroną, LPR, PSL. Nie da się cały czas obciążać Platformy Obywatelskiej za to, że rząd nie ma większości. Nie jesteście oblężeni w jakimś zamku, jesteście jako władza krytykowani czy za posunięcia rządowe, czy za posunięcia polityczne. Po prostu.
- Panie redaktorze, po pierwsze, da się obciążyć i są na to dokumenty, tyle tylko, że ponieważ prasa nas bardzo nie lubi...
Prasa was nie musi lubić.
- Wiemy, jaki jest nastrój wśród dziennikarzy, jak o nas mówią, jak nam się odgrażają. Otóż są twarde dowody, jest nasz list wysłany zaraz po wyborach parlamentarnych do PO...
Ale to zamierzchłe czasy.
- Ale to trwa, panie redaktorze. Pan nie chce przyjąć do wiadomości oczywistych faktów. Sto procent odpowiedzialności za brak koalicji obciąża Platformę Obywatelską. Przy czym kiedyś sądziliśmy, że to jest głównie sprawa Donalda Tuska, a dzisiaj zaczynamy sądzić, że to jest jednak głównie sprawa Jana Rokity. Natomiast jeżeli chodzi o koalicję z drugą stroną, to wybaczy pan, ale trudności takiej koalicji są powszechnie znane. Myśmy tutaj różne rzeczy testowali.
To po co ich pan mami tymi paktami stabilizacyjnymi?
- Pakt stabilizacyjny jesteśmy gotowi zawrzeć, a pakt stabilizacyjny nie jest koalicją, to nie jest żadne mamienie. To jest wyraźne powiedzenie: panowie, dzisiaj nie tyle PiS, ile Polski nie stać na koalicję z udziałem Samoobrony. To wyraźnie powiedział prezydent, bo taka koalicja oznaczałaby, że głównym problemem Polski, także w jej relacjach międzynarodowych, jest skład polskiego rządu. My sobie na to nie możemy pozwolić.
Jak mi pan mówi, że sto procent odpowiedzialności za niepowstanie koalicji spoczywa na PO, to nie mogę się z tym zgodzić, bo nigdy nie jest tak, że sto procent odpowiedzialności jest po jednej tylko stronie. Tak się w przyrodzie nie zdarza.
- Zapewniam pana, że to jest pogląd liberalnej prasy, zdarzają się sytuacje, gdy ktoś za coś ponosi stuprocentową odpowiedzialność.
Sięgnijmy więc do szczegółu. Na przykład pańskie ostatnie spotkanie z Donaldem Tuskiem, po którym panowie wyszli i powiedzieli dziennikarzom, że się miło rozmawiało, że to daje nadzieję na przyszłe rozmowy o koalicji. Po czym pan po czterech godzinach nieoczekiwanie powiedział, że na pańską propozycję rozmów o koalicji odpowiedziało panu milczenie Donalda Tuska. Rozmawiałem z nim o tym, jaki był przebieg tej rozmowy, i on mówi, że takiej sytuacji nie było, że nie było żadnego milczenia. Na dodatek pamiętamy, że pan zaraz po tym spotkaniu mówił, że wszystko jest porządku, dawał do zrozumienia, że jest nadzieja na koalicję. To może świadczyć o tym, że być może to jednak pan mija się z prawdą. Komu mam wierzyć?
- No, to już jest pana sprawa, nie moja, kwestia oceny wiarygodności. Jakby pan przejrzał historię życia obydwu bohaterów tego spotkania...
Mnie teraz interesuje historia tego spotkania.
- Jakby pan przejrzał, to wtedy mógłby może pan ocenić, kto jest bardziej wiarygodny. Natomiast ja jeszcze raz powtarzam, padło takie pytanie, nawet dokładnie taka propozycja: umówmy się poza Sejmem. I to zostało zbyte milczeniem.
Jak długie to było milczenie?
- Niedługie, a potem po prostu rozmowa potoczyła się dalej, chociaż już trwała niedługo, i na to pytanie nie uzyskałem żadnej odpowiedzi, więc potraktowałem to po prostu jako odmowę. Zaraz później Donald Tusk zapytał mnie: no, to co powiemy prasie? Nic nie wyszło, ale trzeba coś powiedzieć i lepiej jest powiedzieć miło, bo w sensie osobistym te nasze rozmowy były zawsze sympatyczne. Ta rozmowa też odbyła się w miłej atmosferze, Donald Tusk mnie przeprosił za wycieczki osobiste, co sobie cenię. A później dowiaduję się, że jestem człowiekiem strasznym, który próbuje sterroryzować swojego rozmówcę. To są kłamstwa. Mówię prawdę i ta prawda nie wyszłaby tak szybko na jaw, gdybym zaraz po tej rozmowie nie dowiedział się, że w Sejmie przygotowuje się gigantyczna kompromitacja państwa.
Ale jakiego rodzaju? Nic nie słyszałem.
- To wybieranie drugiego marszałka itd., ten cały plan.
Może panowie powinniście obaj nagrywać wasze spotkania?
- Tak, wiem, że ta rozmowa u prezydenta została już nagrana, bo prezydent nie chciał usłyszeć później, że mówił co innego, niż mówił. To jest postęp, nie będziemy się gubić w domysłach, kto mówił prawdę.
Panie prezesie, pański "pakt stabilizacyjny" polega chyba na tym, że chce pan zawiesić w Sejmie reguły demokracji na pół roku.
- Dlaczego chcę zawiesić demokrację? Nie pojmuję.
Bo zgodnie z jego założeniami opozycja nie będzie mogła pełnić swojej głównej funkcji, czyli sprzeciwiać się rządowi, wnosić, jeżeli uzna za stosowne, o odwołanie ministrów lub premiera. To jest w jakimś sensie zawieszenie demokracji parlamentarnej.
- To nie jest zawieszenie demokracji parlamentarnej. Różnego rodzaju pakty między partiami, porozumienia, umowy nienazwane się zdarzają. Dam przykład. Czy w Austrii powojennej nie było demokracji? Była i był przy tym ogromny sukces gospodarczy, sukces odbudowy, polityczny, a przez 21 lat obowiązywał pakt między socjalistami a chadekami, bardzo konserwatywnymi, i żeby było jasne, w tych dwóch partiach byli ludzie, którzy 10 lat wcześniej do siebie strzelali, i to bywało, że z dział.
Ale chyba niecelnie, skoro potem siadali do rozmów. Czyli pan nie uważa tego paktu za zawieszenie demokracji parlamentarnej?
- W Austrii ten pakt był taki: zawsze wspólnie rządzimy, a wybory decydują tylko o tym, kto ma kanclerza, czyli praktycznie rzecz biorąc, Sejm, parlament był całkowicie zdominowany przez te dwie partie. Tego rodzaju przejściowy pakt jak nasza propozycja z całą pewnością nie podważałby demokracji. To rozwiązanie, które jakby zastępuje niemożliwą do zawarcia koalicję i pozwala przez jakiś czas rządzić.
Proponujecie Samoobronie, LPR i PSL podpisanie paktu, który zobowiązuje ich do głosowania za ustawami, których nie mają szansy przed podpisaniem przeczytać. To jest co najmniej dziwne.
- Proszę pana, mówiąc najkrócej, szuka pan dziury w całym.
Nie.
- Próbuje mi pan zarzucić zawieszanie demokracji, a ja przypomnę to, co przypomniał niedawno profesor Chrzanowski. Przed 1926 rokiem większość rządów, w tym ten najlepszy - Grabskiego, to były rządy mniejszościowe, które opierały się na różnego rodzaju porozumieniach, które pan by pewnie uznał za zawieszanie demokracji. Porozumienie parlamentarne nie jest zawieszeniem demokracji w żadnym tego słowa znaczeniu. To byłby wyraz rozsądku. Czy ten rozsądek zwycięży? Zobaczymy.
A co pan na to, że proponujecie partiom podpisanie zobowiązania, że będą głosowały za ustawami, których jeszcze nie przeczytały?
- Panie redaktorze, ogólna idea tych ustaw jest doskonale znana, bo my o tym mówimy od długiego czasu, one w większości są przygotowane i przecież w rozmowach te projekty były przedstawione.
W Częstochowie zarzucił pan liderom PO "angażowanie się w nieodpowiedzialne awantury, by ośmieszać i osłabiać pozycję międzynarodową Polski". Co pan konkretnie miał na myśli?
- Jakby w pewnym momencie okazało się, że jest dwóch marszałków Sejmu, że próbuje się, łamiąc konstytucję, dokonać zmiany rządu, a pytania skierowane do Trybunału Konstytucyjnego do tego zmierzały, to oczywiście to by nas ośmieszało i osłabiało naszą pozycję międzynarodową.
PO chciało dokonać przewrotu w Sejmie?
- Już panu o tym mówiłem.
Panie prezesie, podziwiam pański pomysł z paktem stabilizacyjnym.
- Żeby było jasne - nie jest mój.
Wiem, PiS. Podziwiam go z tego powodu, że za zgodą trzech partii przejmiecie pomysły, których realizacji domagają się ich elektoraty, i te elektoraty będą pamiętały, że to wasz rząd to realizuje. Jeszcze nigdy partie same nie oddawały swojej broni, zawsze był krzyk o kradzież pomysłów.
- To jest jedno z tych bardzo wielu rozumowań, które występują dzisiaj w mediach i które są po prostu nieprawdziwe. Nie zakładamy, że szefowie tych partii nic nie rozumieją, bo świetnie wiem, że rozumieją. My tylko zakładamy, że być może szefowie tych partii uważają, że w tej chwili takie rozwiązanie jest dla nich lepsze...
Bo przedłuży im życie parlamentarne, boją się przecież przedterminowych wyborów.
- ...niż rozwiązanie wyborcze, ewentualnie nasz sojusz z Platformą Obywatelską. I na to liczymy. My nie jesteśmy w stanie zrealizować wszystkich ich postulatów i na przykład pomysł Samoobrony, to znaczy renta socjalna dla wszystkich, jest postulatem nierealizowalnym i my to wyraźnie mówimy.
A gdyby się jednak odbyły przyspieszone wybory, to dla pana jaki wynik byłby satysfakcjonujący?
- Gdybyśmy potwierdzili swój sukces, swoje zwycięstwo, z lepszym wynikiem niż dotychczas, a w szczególności już przekroczenie 184 mandatów poselskich byłoby bardzo satysfakcjonujące.
Ale koalicję byłoby wtedy tak samo trudno zawiązać jak dzisiaj.
- Nie, byłoby łatwiej z tego względu, że w Polsce wszyscy by wiedzieli, że już trzecich wyborów się nie da przeprowadzić. Przy takim scenariuszu byłyby wielkie pretensje do klasy politycznej. Sądzę też, że zadziałałyby także inne mechanizmy, które by skłaniały kierownictwa poszczególnych partii do tego, żeby się porozumieć, mam tu na myśli obawy przed własnym elektoratem, ale i przed własnymi posłami.
Zmieniłby pan taktykę zawierania koalicji?
- Niczego bym nie zmieniał, bo ja niczego zmieniać nie muszę. Myśmy wyszli do PO z propozycjami bardzo daleko idącymi.
To było zaraz po wyborach, potem już nie wróciliście nigdy do tego.
- Jak to nie wróciliśmy? Wracaliśmy wielokrotnie, mówiliśmy: panowie, na tej zasadzie jesteśmy gotowi zawrzeć koalicję...
Pańskie, delikatnie mówiąc, bardzo krytyczne wobec PO wystąpienie po exposé premiera unieważniło tamtą propozycję.
- Przemówienie po exposé było przede wszystkim wynikiem załamania się rozmów z Platformą.
Czyli emocje wzięły górę?
- Nie, nie emocje, tylko konieczność powiedzenia czegoś, co stwarza jakąś podstawę dla innej konstrukcji. Sens wypowiedzi był jasny i niczego nie unieważniał, chociaż oczywiście w tym momencie trzeba było też powiedzieć coś, co było miłe dla uszu tych, którzy mieli nas poprzeć. To jest chyba zupełnie jasne.
Panie prezesie, macie nowy pomysł - Blok Naprawy Państwa. Co tydzień będziecie zgłaszali jakiś nowy pomysł?
- Nie, to nie jest żaden nowy pomysł, bo to nie jest zamiast paktu stabilizacyjnego. Było pytanie: co po pakcie stabilizacyjnym? Pakt jest tylko na pół roku. Chcieliśmy więc stworzyć pewną płaszczyznę współdziałania różnych sił politycznych, tak żeby im też coś to dawało, legitymizowało wobec własnych elektoratów i stwarzało możliwość poprowadzenia tej kadencji do końca nie w ten sposób, żeby jedni byli tylko zwycięzcami, a drudzy tylko przegranymi.
Tylko czy państwo znajduje się w takim kryzysie, na przykład wróg stoi u granic, żeby takie nadzwyczajne kroki podejmować?
- Jeżeli - jak panu powiedziałem, a pan tego nie zakwestionował - w jednym tylko wątku wielkiej afery można okradać Polaków na takie sumy, to według pana to państwo nie jest w stanie tragicznym?
Temu zaradzą lepsze sądy, prokuratury, służby specjalne?
- Nie, proszę pana, to wymaga, żeby służby lepiej działały, żeby media lepiej działały, bo ten układ miał też potężną ochronę medialną itd. - to jest bardzo poważna sprawa.
Panie prezesie, mój główny niepokój związany z pańską władzą polega na tym, że mówi pan o potencjalnej konieczności wprowadzenia jakiegoś rodzaju cenzury, która zatrzymywałaby, jak to pan nazwał, "czyste zło" i przemoc z dala od nas, i że potrzeba więcej moralności w życiu publicznym i osobistym. Mam obawy, czy pan nie będzie chciał mnie jako obywatelowi narzucić swojej moralności.
- Ja panu nie będę chciał niczego narzucać, pan sobie świetnie z tego zdaje sprawę. Ja tylko pytam, a pytam prywatnie, jako jeden z 30 milionów pełnoletnich obywateli tego kraju, czy nasza cywilizacja będzie w stanie się odtwarzać, jeżeli będzie tego rodzaju niesłychanie intensywna promocja zła, rozkładu moralnego, rozwiązłości, która jest w interesie w gruncie rzeczy koncernów medialnych i nikogo poza tym.
Może też chcących takiej rozrywki odbiorców?
- Ja świetnie pamiętam czasy, w których tak nie było i w których topless był szokiem. Nie sądzę, żeby akurat z tego punktu widzenia tamte czasy były gorsze. Tworzono sztukę nie gorszą niż dzisiaj, może lepszą. W krajach demokratycznych ludzie mieli poczucie wolności, i to takiej wolności bardzo daleko posuniętej, byli Beatlesi, był tańcujący Londyn itd., itd., i jakoś to wszystko funkcjonowało.
Chciałby pan, żebyśmy się cofnęli do tamtych czasów?
- Nigdy w historii nie można się cofnąć do jakichś czasów, ja bym po prostu chciał, żeby nie można było wydawać na przykład pism dla dziewcząt, a czytają je głównie dziewczęta na wsi, gdzie zaleca się taki sposób życia, który te dziewczęta po prostu niszczy i niszczy życie społeczne. Uważam, że jeżeli ktoś, kto wydaje tego typu prasę, zapłaciłby za to gigantyczną karę, to by było dobrze.
Tyle że nie jest pan jednym z 36 milionów Polaków. Pan jest dzisiaj najpotężniejszym, jak mówią, człowiekiem w Polsce, jeżeli pan ma takie poglądy, to wydawca takiego "Bravo Girl" może czuć się zagrożony.
- No i dobrze.
RozmawiałPiotr Najsztub Warszawa, 23 stycznia 2006 r.