Szpitalni rezydenci
W placówkach medycznych brakuje miejsc, bo
zajmują je rezydenci. Osiemset osób zamiast się leczyć, tylko
mieszka w polskich szpitalach. Z medycznego punktu widzenia
powinny wyjść po tygodniu lub dwóch, a siedzą miesiącami - czytamy
w "Życiu Warszawy".
09.02.2006 | aktual.: 09.02.2006 06:56
Ze Szpitala im. dr. Henryka Jordana w Łodzi niedawno wyszedł pacjent rekordzista, który na chirurgii spędził dwa lata. Z innej placówki w tym tygodniu rodzina wreszcie zabiera pacjentkę, która na oddziale szpitalnym leżała ponad 200 dni.
Nie mogliśmy jej po prostu wypisać na ulicę. Czekaliśmy, aż bliscy się zlitują i ją zabiorą. Niestety, miewamy pacjentów, którzy leżą u nas miesiącami i nikt ich nie chce - mówi pracownik socjalny ze Szpitala im. Norberta Barlickiego w Łodzi Aleksandra Marcińczak.
Koordynator pracowników socjalnych jednego z krakowskich szpitali wyjaśnia, że tzw. przypadki socjalne wśród pacjentów dotyczą najczęściej osób starszych, które często wymagają opieki pielęgniarskiej, z niedowładami, które nie mają zapewnionej opieki w miejscu zamieszkania. Sami pacjenci tłumaczą, że nie mają dokąd pójść, a w szpitalu jest wikt i opierunek.
To poważne zjawisko, które dotyczy około 800 pacjentów w całym kraju. W tej chwili zastanawiamy się, jak systemowo rozwiązać ten problem - przyznaje rzecznik ministra zdrowia Paweł Trzciński.
Koszty pobytu rezydentów w zdecydowanej większości ponoszą szpitale, które dostają od Narodowego Funduszu Zdrowia pieniądze za wykonaną diagnostykę, zabieg czy operację. Kwota ta nie jest zależna od czasu trwania pobytu na oddziale szpitalnym - podaje "Życie Warszawy". (PAP)