Szpitalna ośmiornica
Największa afera korupcyjna w regionie, w
którą zamieszani są lekarze i pacjenci szpitala w Inowrocławiu,
rozrasta się do niewyobrażalnych rozmiarów. Są pierwsze
oskarżenia, kolejni podejrzani - pisze "Gazeta Pomorska".
Sprawa wyłudzania pieniędzy od państwowej firmy ubezpieczeniowej przez lekarzy i pacjentów ujrzała światło dzienne latem ubiegłego roku.
W aferę zamieszanych jest dziewięciu pracowników szpitala w Inowrocławiu: chirurdzy, orzecznicy (tylko trzech na sześciu lekarzy przyznało się do winy), pielęgniarka i dwóch sanitariuszy oraz kilkudziesięciu pacjentów. Mieli oni - na podstawie sfałszowanej dokumentacji - wyłudzać pieniądze z firmy ubezpieczeniowej tytułem nieszczęśliwego wypadku.
Dokumenty fałszowali chirurdzy. Lekarz orzecznik, który zarabiał na tym od 500 zł do 1 tys., przyznawał "chorym" wysokie, nawet kilkutysięczne odszkodowania z "tytułu uszczerbku na zdrowiu". Lekarz prowadzący brał 100 zł, "naganiacze" i pacjenci resztę.
Jak dowiedziała się wczoraj "GP", Prokuratura Okręgowa w Bydgoszczy przygotowała pierwsze akty oskarżenia. Mają być one wręczone trzydziestu pacjentom, którzy przyznali się do winy. "Zarzuty o fałszerstwo, wyłudzanie i łapownictwo przedstawiliśmy około 70 osobom. Oskarżonych zostanie trzydziestu pacjentów. Grupa ta przyznała się do winy, mamy też pełną dokumentację. Nie było powodów, dla których mielibyśmy czekać z oskarżeniem" - usłyszała "GP" w bydgoskiej prokuraturze.
Ci pacjenci, którzy przyznali się do winy oskarżeni zostaną o łapownictwo i wyłudzanie. Pozostałych czterdziestu (w tym zamieszani w aferę lekarze) musi poczekać, tym bardziej, że policja wie o kolejnych osiemdziesięciu osobach zamieszanych w tę aferę, w tym o dwóch nowych pośrednikach.
Zamieszanych w aferę początkowo było ok. 20 osób, później blisko 40. Policjanci podejrzewali, że po zamknięciu sprawy liczba osób zamieszanych w sprawę może sięgać setki. Dzisiaj okazuje się, że będzie to - jeśli wszystko się potwierdzi - 150 osób, a być może jeszcze więcej. Dzisiaj też suma wyłudzonych od firmy ubezpieczeniowej pieniędzy sięga ok. 110 tysięcy zł, a nie 40, jak początkowo myślano. (PAP)