Szpitale zdrowe, bo prywatne
Nowoczesna aparatura, kilkuosobowe pokoje z telewizorami, brak kolejek, uprzejmi lekarze – o takiej służbie zdrowia od lat marzymy. I może wreszcie się jej doczekamy, bo samorządy coraz chętniej oddają szpitale i przychodnie w prywatne ręce.
Szpitalowi św. Rocha w Ozimku zazdroszczą niemal wszystkie zakłady opieki zdrowotnej z województwa opolskiego. Elegancko odmalowane korytarze, wyremontowane łazienki, sale z porządnymi meblami i nowoczesny sprzęt medyczny wart kilkaset tysięcy złotych. Już od progu drzwi wejściowych wszystkich wita uśmiechnięta pielęgniarka i zachęcająco kieruje pacjentów na odpowiednie oddziały, a gości zaprasza do przytulnej kawiarenki. Aż trudno uwierzyć, że gdy większość szpitali z trudem wiąże koniec z końcem, placówka w Ozimku radzi sobie doskonale i miesięcznie przynosi kilkadziesiąt tysięcy złotych zysku.
Ale nie zawsze było tak pięknie. Jeszcze na początku zeszłego roku placówka straszyła odrapanymi murami i zardzewiałymi łóżkami, a jej zadłużenie rosło w tempie 150 tys. zł miesięcznie. Skąd taka nagła zmiana? Ze zmiany właściciela. W maju ubiegłego roku władze powiatu opolskiego oddały szpital spółce EuroMediCare Instytut Medyczny z Wrocławia, której akcje w ubiegłym tygodniu zadebiutowały na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych. Dziś nawet przeciwnicy tamtej decyzji przyznają, że była słuszna, bo placówka, której kolejni publiczni dyrektorzy nie wyciągnęli z kłopotów finansowych, pod skrzydłami prywatnego inwestora radzi sobie coraz lepiej. Tak jak i inne sprywatyzowane szpitale w Polsce, których stopniowo przybywa.
Mamy 147 niepublicznych zakładów opieki zdrowotnej, podczas gdy dwa lata temu było ich 61. W tym samym czasie liczba publicznych szpitali skurczyła się z 678 do 643. – Pozytywne przemiany widać gołym okiem, ale do hurraoptymizmu daleko, bo różnice powinno się mierzyć liczbą łóżek, a nie szpitali – ocenia dr Adam Kruszewski, niezależny ekspert rynku medycznego. Rzeczywiście, biorąc pod uwagę liczbę łóżek szpitalnych, w porównaniu z Europą wypadamy blado. W Niemczech czy we Francji około 50 proc. wszystkich miejsc przypada na szpitale prywatne. W Polsce zaledwie 4 proc. Powoli zaczyna się to zmieniać.
Tylko do końca tego roku przybędzie nam około 2 tys. miejsc w niepublicznych ZOZ-ach. Wszystko dlatego, że w najbliższych miesiącach samorządy oddadzą w prywatne ręce kolejne placówki, m.in. w Kamieniu Pomorskim, Ostródzie i dwa szpitale w Katowicach. – Państwo nareszcie zaczyna zdawać sobie sprawę, że nie potrafi sprawnie zarządzać ośrodkami zdrowia i że na racjonalnej prywatyzacji placówek skorzystają wszyscy – finanse publiczne, inwestorzy, a w szczególności pacjenci – twierdzi prof. Jacek Ruszkowski, dyrektor Centrum Zdrowia Publicznego Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego w Warszawie.
Ci ostatni rzeczywiście mogą liczyć na doskonałą opiekę w niepublicznych szpitalach. – Leżałam tu trzy lata temu i pamiętam doskonale horror, jaki przeżyłam. Było zimno i obskurnie, a rodzina musiała mnie dokarmiać. Teraz jest tu jak w hotelu. Leżę w trzyosobowym pokoju z telewizorem, opiekują się mną najlepsi specjaliści. Aż się wychodzić nie będzie chciało – mówi Barbara Malicka z Łazisk, która przechodzi rehabilitację kręgosłupa w szpitalu św. Rocha w Ozimku. Ile zapłaci za pobyt? Nic, bo szpital ma podpisany kontrakt z NFZ. – Tymczasem ludziom wydaje się, że jak szpital jest prywatny, to za usługi trzeba od razu słono płacić. To mit, który nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Koszty leczenia pacjentów w większości pokrywa NFZ – komentuje dr Andrzej Sokołowski, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Niepublicznych. Według niego głównym problemem blokującym prywatyzowanie publicznych szpitali jest opór społeczny. – Mentalność Polaków każe im myśleć, że prywatyzacja jest z założenia zła. Nie
zdają sobie tylko sprawy, że w przypadku szpitali czy przychodni odbywa się ona inaczej niż przy sprzedawaniu majątku publicznego. Inwestor nie otrzymuje szpitala na własność, tylko nim zarządza. W zamian za to zatrzymuje zyski. A gmina ma problem z głowy, bo nie musi dokładać do interesu – wyjaśnia Sokołowski. Tak robi między innymi firma Know How ze Szczecina. Zarządza szpitalami w Skwierzynie i w Świeciu. – Gdy we wrześniu ubiegłego roku przejmowaliśmy szpital w Świeciu, miał 22 mln zł długu i co miesiąc przynosił kolejne 250 tys. zł strat. Elektrownia groziła odłączeniem prądu, dostawca posiłków chciał się wycofać ze współpracy, a budynek potrzebował solidnego remontu i wyposażenia w porządny sprzęt medyczny – opowiada Adam Roślewski, prezes Know How. Firma wpompowała w ZOZ 1,5 mln zł. Wyremontowała go od samych piwnic po dach, ograniczyła zatrudnienie i koszty, zamknęła część budynku i obcięła liczbę łóżek z 350 do 300. – Na początku wszyscy mieli pretensje – lekarze, pacjenci i władze powiatu –
wspomina Roślewski.
Ale narzekania szybko zamieniły się w zachwyt, kiedy okazało się, że restrukturyzacja przyniosła efekty, jakich nikt się nie spodziewał. W maju tego roku w szpitalu został otworzony oddział neurologii, w jednej z sal stanął nowoczesny tomograf Siemensa, a placówka co miesiąc przynosi zyski. Jakie? – Nie powiem, ale zapewniam, że niezłe – tajemniczo odpowiada Roślewski.
Jak to możliwe, że ten sam szpital w kilka miesięcy z nierentownego i obskurnego molocha stał się zyskownym zakładem? – To kwestia umiejętnego zarządzania – odpowiada Roślewski. Jego firmie udaje się to tak dobrze, że chce przejąć szpital w Policach, który przy rocznym kontrakcie z NFZ opiewającym na 11 mln ma aż 16 mln zł długu. Ale to Roślewskiego nie przeraża. – Z każdego szpitala można zrobić sprawnie działającą firmę – zapewnia.
Ale to, co z powodzeniem udaje się prywatnym inwestorom, nigdy nie wychodziło państwu. Przez lata władze pompowały w szpitale miliony złotych z naszych kieszeni, a te je topiły w morzu nieracjonalnych wydatków i rozbuchanej biurokracji. Sektor zadłużony jest na około 8 mld zł. Na złym zarządzaniu placówkami, ciągłym braku pieniędzy i nieracjonalnych wydatkach Narodowego Funduszu Zdrowia tracili głównie pacjenci. W zeszłym roku w składkach zdrowotnych oddaliśmy państwu ponad 30 mld zł oraz, jak szacują specjaliści, 5–8 mld w kopertach lekarzom.
Wiele wskazuje na to, że powoli skorumpowani lekarze będą musieli zapomnieć o łapówkach, a być może nawet pożegnać się z zawodem, bo w niepublicznych szpitalach nie są mile widziani. – Do zarządzania naszymi szpitalami staramy się dobierać ludzi, którzy łączą dwa zawody – menedżera i lekarza o nieposzlakowanej opinii – tłumaczy Piotr Gerber, prezes spółki EuroMediCare Instytut Medyczny z Wrocławia. Dodaje jednak, że ze znalezieniem takich osób jest spory problem. – Od kilku miesięcy bezskutecznie szukamy szefa szpitala w Kamieniu Pomorskim, który przejmujemy 1 września – ubolewa Gerber.
Szpital w Kamieniu będzie czwartą placówką EMC. Spółka radzi sobie na tyle dobrze, że jej właściciele zdecydowali, że nadszedł czas na debiut giełdowy. Decyzja okazała się słuszna. Pierwszego dnia na parkiecie cena akcji EMC podskoczyła o ponad 10 proc., a firma zarobiła na papierach 11,4 mln zł. Co z nimi zrobi? – Zainwestujemy w modernizację naszych szpitali i być może przejęcie następnych – zapowiada Piotr Gerber. W zeszłym roku EMC miała 650 tys. zł zysku, i to prawie wyłącznie dzięki kontraktom z NFZ. – Z kasy Funduszu szpital może spokojnie wyżyć, jeśli jest dobrze zarządzany – zapewnia Piotr Gerber. – I pod warunkiem, że NFZ kontraktuje obiektywnie, tzn. zgodnie z kryterium jakości świadczeń i potrzeb szpitali – dodaje prof. Jacek Ruszkowski. Dziś zdarza się, że Fundusz jednym szpitalom daje za dużo, innym za mało, a niektórym niepublicznym w ogóle.
Zdaniem Ruszkowskiego, aby NFZ mógł obiektywnie rozdysponować pieniądze między zakłady opieki zdrowotnej oraz kontrolować ich wydawanie, trzeba stworzyć system umożliwiający sprawną wymianę informacji między szpitalami i oddziałami Funduszu. – Ponadto trzeba odpolitycznić NFZ i wprowadzić prywatne, uzupełniające ubezpieczenia zdrowotne. Dopiero takie zmiany uzdrowią służbę zdrowia – uważa Ruszkowski. O ile ze spełnieniem pierwszego warunku mogą być kłopoty, o tyle drugi ma szansę na realizację szybciej, niż nam się wydaje. Towarzystwo ubezpieczeniowe Signal Iduna już w październiku chce wprowadzić na rynek „polisy na zdrowie”. Za stałą składkę opłacaną miesięcznie (niezależnie od obowiązkowej składki wpłacanej do NFZ) pacjent będzie miał pewność, że przyjmie go każdy szpital w kraju i zapewni mu opiekę na najwyższym poziomie. Czy taka usługa przyjmie się nad Wisłą? – Wcześniej czy później na pewno – ocenia Ruszkowski. O tym, że ma rację, najlepiej świadczy zainteresowanie Polaków prywatnymi, płatnymi
przychodniami takimi jak Medicover czy Lux Med. Tylko do tych dwóch sieci przychodni zapisanych jest ponad 200 tys. pacjentów, którzy co miesiąc opłacają abonament za pewność leczenia na najwyższym poziomie.
Kogo nie stać na Medicover czy Lux Med, wcale nie musi rezygnować z porządnej opieki lekarskiej. Z blisko 14 tys. przychodni działających w Polsce tylko nieco ponad 2 tys. należy do samorządów. Resztą zarządza prywatny kapitał. – Nie rozumiem przychodni, które biadolą, że nie mogą się utrzymać z pieniędzy, jakie daje im Fundusz – mówi dr Jakub Mowiński, właściciel sieci firmy Medical z Tczewa, która prowadzi w rejonie trzy przychodnie i Centrum Rehabilitacji. Mowiński przygodę z przychodniami zaczynał w 1999 roku, kiedy wydzierżawił dwie małe placówki w gminach Turze i Swarożyn. – To były rudery wyposażone wyłącznie w aparaty do mierzenia ciśnienia – wspomina szef Medicalu. Dziś przychodnie wyglądają, jakby zostały wybudowane kilka lat temu – nowe okna i dachy, łazienki jak w warszawskich biurowcach i nowoczesny sprzęt. Do każdej zapisanych jest 2,5 tys. osób. Na leczenie każdego pacjenta Mowiński dostaje od NFZ 8 zł miesięcznie. Czy to wystarcza? – Nie mogę narzekać. Jak dołożę kasę z usług dodatkowych,
jakie świadczą przychodnie, to wychodzę na swoje – ocenia i zapewnia, że 500 tys. zł, które zainwestował w obie przychodnie, już mu się zwraca. I to do tego stopnia, że pod koniec września Medical otwiera nową przychodnię w Pszczółkach. – Gmina budowała ją od 20 lat i nie mogła sobie poradzić. Przejęliśmy obiekt, zainwestowaliśmy 500 tys. zł i za kilka tygodni przyjmiemy pierwszych pacjentów – cieszy się właściciel Medicalu.
Przychodnia, do której należeć będzie 7,5 tys. pacjentów, jest pierwszą w powiecie placówką spełniającą unijne normy sanitarno-epidemiologiczne. Ale to nie ona będzie głównym źródłem dochodu firmy Mowińskiego. Zysk Medicalu opiera się przede wszystkim na Centrum Rehabilitacji w Tczewie. Firma przejęła je od powiatu w 2001 roku. Centrum przynosiło co miesiąc kilkadziesiąt tysięcy złotych strat i pracowa-ło na przestarzałym sprzęcie. – Zwolniliśmy 15 osób z 30-osobowej załogi, wyremontowaliśmy budynek, kupiliśmy trochę sprzętu. Dziś codziennie przyjmujemy 300–400 pacjentów i co miesiąc dostajemy od NFZ ponad 250 tys. zł – cieszy się Mowiński. Chciałby rozbudować sieć swoich przychodni, ale na drodze stoją samorządy. – W małych gminach rządzą układy. Nikt nie chce oddawać publicznych przychodni w prywatne ręce – ocenia szef Medicalu.
Podobny problem mają także duże miasta. Nawet Warszawa. W mieście nie ma ani jednej sprywatyzowanej przychodni. – Moglibyśmy przejąć kilka miejskich placówek, ale władze Warszawy nie chcą się pozbyć problemu, do którego systematycznie dokładają pieniądze – opowiada Michał Rybak z sieci przychodni niepublicznych Medycyna Rodzinna. Spółka prowa-dzi w całej Polsce 16 dużych punktów, w tym 7 w Warszawie. – Publiczne placówki nie wytrzymują konkurencji z nami, bo jesteśmy lepsi za niższą cenę – chwali się Rybak.
To dlatego grono pacjentów zapisanych do przychodni Medycyny Rodzinnej przekracza 250 tys. osób i ciągle się powiększa. Kiedy spółka zaczynała działalność w 2001 roku, nie było tak różowo. Ludzie bali się, że leczenie w takiej superprzychodni sporo kosztuje, i nie wierzyli, że za wszystko zapłaci NFZ. Ale w końcu przekonali się, że niepubliczna nie oznacza droga, i coraz chętniej korzystają z usług prywatnej służby zdrowia. Do tego stopnia, że Medycyna Rodzinna myśli o zainwestowaniu w kolejne przychodnie. A ma z czego, bo zeszłoroczne obroty firmy wyniosły 35 mln zł. – Każda nowa placówka kosztuje nas 1,5 mln zł, ale ten koszt zwraca się po trzech–pięciu latach – ocenia Rybak i dodaje, że bez dwóch zdań na służbie zdrowia można w Polsce zarobić. Z jego opinią zgadzają się eksperci. – Trzeba tylko finansować świadczenia, a nie mury – radzi dr Adam Kruszewski. Według niego szpitale porównać można do fabryk. – Te, które produkują na starych maszynach, dają produkt gorszy i droższy. NFZ kupuje od nich mniej
usług i na dodatek słabej jakości. Tymczasem nowsze, w znaczącej części prywatne placówki są oszczędne, nowoczesne i wydajne. Dzięki temu lepiej oceniane przez samych pacjentów – uważa lekarz.
Zarówno on, jak i pozostali specjaliści mają nadzieję, że powoli polska służba zdrowia wyjdzie z agonii właśnie dzięki oddawaniu szpitali w prywatne ręce. Taki model z powodzeniem działa na Zachodzie. We Francji blisko 60 proc. szpitali zarządza prywatny kapitał, a pacjenci płacą minimalną stawkę obowiązkowego ubezpieczenia zdrowotnego i dodatkowo pokrywają 25–30 proc. kosztów usług. W Niemczech pacjenci powyżej określonego dochodu mogą w ogóle zrezygnować z publicznego ubezpieczenia zdrowotnego pod warunkiem, że ubezpieczą się prywatnie. Być może niedługo i polski system ochrony zdrowia zrzuci z siebie demony przeszłości i dojrzeje do takich zmian. Wtedy w szpitalach będzie jak w hotelach, a pani w recepcji przychodni zamiast rzucać zimno: „Nazwisko i PESEL”, spyta grzecznie: „Kawa czy herbata?”. I po raz kolejny okaże się, że wolny rynek z łatwością załatwił to, czego państwu nie udało się zrobić przez lata.
Łukasz Bąk Współpraca Marcin Grudzień