Szpital pod aniołami
Paweł Herda i Wojtek Rzeźniczek to już prawie mężczyźni. Paweł dostał dwa anioły od sąsiadki na święta Bożego Narodzenia. Sama zrobiła je na drutach. Jednego od razu zaniósł do kaplicy, bo na onkologię trafił akurat w grudniu - o Kaplicy Aniołów Stróżów w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach Ligocie pisze w "Dzienniku Zachodnim" Katarzyna Wolnik.
03.10.2006 | aktual.: 03.10.2006 08:40
A Wojtek? Ze szpitala miał zostać wypisany w najbliższych dniach. Dziś jego anioł już na pewno przysiadł gdzieś w kaplicy wśród pięciu tysięcy innych skrzydlatych opiekunów...
Daj nam zdrowie
Kaplica Aniołów Stróżów w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach Ligocie. Z wszystkich stron spoglądają tu na nas anioły. Stoją na niebieskich półkach, wiszą na żółtych ścianach, tłoczą się pod ołtarzem. Są anioły śmieszne - z rozwichrzonymi włosami i wybałuszonymi oczami, w długaśnych koszulach. I dostojne, w białych tunikach. Są i małe aniołki o okrągłych buziach, anioły poważne i rozmodlone.
Chyba niedługo część z nich wywędruje na korytarz. Tak z pewnością poradziłby nam jakiś artysta - śmieje się ojciec Przemysław, franciszkanin, szpitalny duszpasterz.
Po cichu liczy na pomoc ludzi dobrej woli, którzy podarowaliby zamykane gabloty. W nich znalazłyby schronienie najstarsze anioły, które dzieci zaczęły przynosić do kaplicy przed sześcioma laty. Anielską historię w szpitalu zapoczątkowała pewna chora na anoreksję nastolatka. Gdy wychodziła do domu, przyniosła do kaplicy trzy własnoręcznie zrobione anioły. Od tej chwili aniołów przybywało, a ojciec Przemysław tylko montował nowe półki.
Mali pacjenci wraz z rodzicami, już zdrowi, opuszczali szpitalne oddziały, inni rozpoczynali leczenie. A na szyjach aniołków zawieszali karteczki: "Proszę" i "dziękuję". Te słowa pisali najczęściej.
Nawet Anioł "Struż" wysłuchuje prośby, napisanej koślawym pismem jakiegoś brzdąca, który w dodatku obiecuje, że "nie będzie już zaczynał z siostrą".
W szpitalu nikt nie wstydzi się anioła. Tutaj ten dziecinny, cukierkowy aniołek z polukrowanymi skrzydełkami zamienia się w posłańca, który zanosi prośby do Boga. W takiego anioła wierzą prawie już dorośli Paweł i Wojtek, do takiego anioła modli się o zdrowie mała Natalia.
W cichej kapliczce
Natalia mówi, że jest moją drugą żoną - sili się na powagę ojciec Przemysław.
A ta jego "żona" tylko uśmiecha się zawstydzona i ani nie zaprzecza, ani nie potwierdza. Takiej nieśmiałej jeszcze jej nie widziałem- przyznaje franciszkanin. Natalia to raczej żywiołowa iskierka. Dziś się cieszy, bo wychodzi do domu. Wróci jeszcze potem na chemię i wtedy zostawi w kaplicy swojego Anioła Stróża. Ładnie maluje, więc może zrobi go sama?
Tak jak Agata Kurpiś. Do kaplicy przyjeżdża na wózku inwalidzkim. Potrącił ją samochód - skomplikowane złamanie nogi, przeszczep skóry, a w przyszłości konieczna rehabilitacja.
Na nartach chyba jeszcze w tym roku nie będę mogła jeździć - mówi ze smutkiem w głosie dziewczyna.
Ale może jej marzenie spełni ten anioł, którego namalowała i powiesiła na ścianie. Wspaniała jest ta kapliczka, taka cisza tu panuje... - zachwyca się babcia Agaty.
Kaplica Aniołów Stróżów otwarta jest cały dzień. Przychodzą tu dzieci, ich rodziny, lekarze. Spotkać można kogoś, kto po prostu ogląda z zaciekawieniem anielską wystawę.
Jak święty Franciszek
Gdzie on jest? - Danuta Kubica szuka na półce anioła, którego położyła przecież dokładnie w tym miejscu dwa lata temu.
Nie może znaleźć, ale jej Anioł Stróż na pewno nie zginął. Inaczej przecież jej synek Sebastian by nie wyzdrowiał. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie, zabić go miały powikłania po sepsie. Dziś chłopczyk ma 16 miesięcy, przyjeżdża z rodzicami do szpitala tylko do poradni na okresowe kontrole.
To, że żyje, to cud. Jest coraz lepiej. Jak zacznie chodzić, będzie już w porządku - mówi pani Danuta.
Gdy Sebastian wyzdrowieje całkowicie, przyniesie do kaplicy drugiego anioła...
Dzieci leczone na onkologii nie mogą wychodzić do kaplicy, nie mogą w ogóle wychodzić z oddziału. Co by zrobiły bez ojca Przemysława! - Taki rozgadany! Zna wszystkich z całego szpitala. A wygląda jak święty Franciszek - śmieje się pani Grażyna, mama Wojtka.
Mówią, że tworzą jedną, wielką oddziałową rodzinę. Ale czekają na chwilę, kiedy z wypisem w rękach opuszczą szpital. I więcej do niego nie wrócą. Zostaną po nich tylko anioły w kaplicy. Takie radosne światełka dla tych, co tu po nich przyjdą.
Katarzyna Wolnik