Szlaban na pomoc
Sześcioletniej Krysi Ossowskiej po artykule w naszej gazecie pomogło wielu ludzi. Co z tego, jeśli środki twardą ręką trzyma MOPS w Głuszycy
13.10.2004 | aktual.: 13.10.2004 08:19
Konto bankowe, na które miały wpływać pieniądze na pomoc chorej dziewczynce z Głuszycy, urzędniczka Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej założyła na swoje nazwisko. I dba o nie, jak o własne.
Kto ma rację: mama chorej dziewczynki, walcząca o prawo do sfinansowania jej pobytu wraz z dzieckiem w szpitalu, ciepłą kurtką dla dziecka, pieniądze na wyjazdy na badania z Głuszycy do Wrocławia lub Warszawy oraz zdrowe wyżywienie małej, czy urzędniczka? Według pracownic głuszyckiego Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej prawie trzy tysiące złotych, które wpłynęły na konto pomocy Krysi, założone na żądanie banku na nazwisko jednej z pracownic, reprezentujących Społeczny Komitet Pomocy Krysi, można spożytkować wyłącznie na lekarstwa i operacje. Zajaśniało w domu O kłopotach tej rodziny napisaliśmy w sierpniu.
Sześcioletnia Krysia Ossowska ciężko zachorowała, a jej rodzice Radek i Agnieszka nie mieli pracy. Ich dramat nie był zawiniony - państwo Ossowscy są młodą, sympatyczną rodziną, nie piją, nie marnotrawią pieniędzy, żyją skromnie i uczciwie. Pomocne ręce wyciągnęły się natychmiast z wielu stron. Społeczność Głuszycy, a także czytelnicy naszej gazety, stanęli na wysokości zadania. Ludzie przysyłali pieniądze, wyprawki szkolne dla dzieci, przekazywali słowa otuchy, deklarowali wsparcie. Czasem były to naprawdę drobne kwoty, wysupłane z emerytur lub skromnych dochodów. To było tak niezwykłe. Myślałam, że śnię - opowiada delikatna, rudowłosa Agnieszka. - Nagle, po wielu miesiącach, w których nawiedzały mnie czarne myśli, nie wiedziałam, jak poradzę sobie z chorobą Krysi i naszą beznadziejną sytuacją finansową, długami, brakiem pieniędzy na życie, wszystko się odmieniło.
Jakby nagle pojawiło się światło, dzięki któremu uwierzyłam, że wszystko będzie dobrze. By pomóc Krysi, zorganizowano nawet w Głuszycy festyn. Pracownice z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, które - jak żarliwie zapewnia Ossowska - zawsze robiły dla niej znacznie więcej, niż musiały, zadeklarowały, że utworzą konto na leczenie Krysi. Leczenie a jogurt “Leczenie” - to jedno słowo zawarte w haśle konta jest prawdopodobnie źródłem kłopotów. I może jeszcze to, że konto powstało na prywatne nazwisko jednej z pracownic MOPS-u, Joanny Fornalskiej, która czuła się w związku z tym w obowiązku przyłożenia szczególnej staranności w sposobie wydawania pieniędzy. Po to, by nie zostać posądzona o nieuczciwość. - Sama jestem zakłopotana, że to musiało być tak zorganizowane - zapewnia Formalska. - Tak sobie zażyczył bank. Uznałam, to nic nieprawidłowego, że przecież i tak społeczny komitet będzie mi patrzył na ręce. Dlatego nie mogę zgubić ani złotówki. - Poczułam się strasznie, kiedy okazało się, że nie mogę towarzyszyć
Krysi w szpitalu. Usłyszałam, że te pieniądze nie są na moje prywatne wyjazdy i szpitalny hotel, a córka ma już sześć lat i poradzi sobie beze mnie - żali się Ossowska. - A ja nie odpuszczę. Muszę być z nią. Kto się zaopiekuje moją córką, kiedy będzie cierpiała, kto ją potrzyma za rękę.
Faktycznie, bez tych “anielskich” pieniędzy z konta Krysi nie stać mnie na to, ale wierzę, że ludzie, którzy nas wsparli, przyznaliby mi rację. Przecież nie kupuję nowych mebli, chcę jedynie, by moja córka miała to, co potrzebne. Pracownica MOPS-u ma żal do Agnieszki, że chce wydawać społeczne pieniądze “na bzdury, głupstwa i przyjemności”. Jogurty dla dziecka, taksówkę, ciepłą kurtkę na zimę za - bagatela! - 62 złote. - Mnie nie stać na takie fanaberie, chociaż pracuję. Kurtki dla dzieci zdobywam “gospodarskim” sposobem. To samo radzę pani Agnieszce - mówi. - Na każdą, najmniejszą nawet rzecz muszę mieć rachunek. Urzędniczka jest zaniepokojona tym, że Ossowska “zaczęła być nieco roszczeniowa”. Przecież wiedziała, że ludzie jej będą patrzeć na ręce. Musi skromnie żyć, bo jest obserwowana nawet w sklepie. A ona tymczasem pali papierosy - mówi Joanna Fornalska. - Wstydzę się, ale otwarcie powiem całemu światu: tak, jestem słaba. Palę. Chcę rzucić, ale żyję w potwornych nerwach i póki wszystko z Krysią nie
będzie w porządku, nie mogę być matką szarpaną własnymi problemami z walką z nałogiem - kaja się Agnieszka. W całej sprawie najbardziej wstrząsa nią to, że tak naprawdę to ona stała się antybohaterką tej afery, a zapomniano o Krysi, która powinna być najważniejsza.
Społeczne oczyszczenie. Konto powstało, żeby pomóc Krysi, której rodzice sami, nie z własnej winy, nie byli w stanie udźwignąć ciężaru finansowych problemów związanych z chorobą córki. MOPS nie miał wystarczających środków na pomoc, na wiele wydatków nie zezwalają przepisy o opiece społecznej. Wydaliśmy więc zgodę na zbiórkę publiczną - mówi Tomasz Gromala, wiceburmistrz Głuszycy. - O konflikcie dotyczącym tej sprawy dowiedziałem się kilka dni temu. Nie znam szczegółów, jednak jestem przekonany, że dziewczynka nie zasługuje na takie traktowanie. Jeśli coś jest potrzebne, nawet nie na leczenie w dokładnym rozumieniu tego słowa, ale w celu poprawienia jej zdrowia, nie można tego odmawiać. To byłoby absurdalne. Burmistrz wierzy, że problem zniknie już w środę, kiedy zbierze się Społeczny Komitet Pomocy Krysi Ossowskiej.
Rodzina w tarapatach Jeszcze w lecie Agnieszka Ossowska, mama sześcioletniej Krysi, nie wiedziała, jak przetrwa następny miesiąc. Od września zeszłego roku zaczęła się choroba córki. Nikt nie umiał jej zdiagnozować. Wiadomo było jedynie, że mała cierpi na tajemnicze schorzenie kości. Stawały się one kruche jak porcelana. Dziecko, do tej pory zupełnie zdrowe, musiało przywdziać na siebie twardy pancerz - gorset chroniący jej kręgosłup przed złamaniem. Przechodziła kolejne biopsje - z kości pobierano wycinki do analizy, które miały doprowadzić dopiero do podjęcia leczenia. W czerwcu Radek Ossowski, mąż Agnieszki i tato jej dzieci - Krysi oraz jedenastoletniego Karola, stracił pracę w głuszyckiej lakierni, gdzie zarabiał 500 złotych. Jego żona nie pracowała już od września - dziewczynka wymagała stałej opieki. Rodzina stanęła w obliczu tragedii. Nikt nie wiedział, co stanie się, jak zabraknie i tej skromnej pensji. Choroba Krysi była kosztowna, a pani Agnieszka nie miała nawet na bilety, by dojechać do lekarza.
Krysię, u której podczas diagnozy we wrześniu w Centrum Zdrowie Dziecka w Warszawie (wyjazd był możliwy dzięki ogromnej pomocy jednego z posłów Ziemi Wałbrzyskiej) wykluczono wstępnie nowotworowy charakter choroby, czeka teraz poważna operacja w Trzebnicy. Gorset trzeba zastąpić wewnętrznymi tytanowymi implantami.
Barbara Chabior