Szkoły bronią się przed naciągaczami
Szemrani artyści, dziwacy i podejrzani kolekcjonerzy chcą zarabiać na naszych uczniach. Nie ma dnia, by do dyrektorów krakowskich placówek nie trafiło choć kilka ofert płatnych występów. Propozycje mogą naprawdę zwalić z nóg niejednego pedagoga. Bo jak tu się szczerze nie zdziwić, gdy w szkole chcą zaprezentować się zbieracze chrabąszczy, żonglerzy, czy spece od zbójnickiego tańca?
03.03.2008 08:35
Przychodzą osobiście, dzwonią, mailują lub wysyłają pisma prosto do dyrektorów. Zapewniają o wartości edukacyjnej i niepowtarzalności swej oferty. Sekretarki muszą dzielnie przebijać się przez setki pism, dotyczących a to przedstawienia teatralnego, a to pokazów walk rycerskich lub sztuczek iluzjonistów. Dyrektorzy zaś ćwiczą cierpliwość odmawiając hodowcom gadów, poetom i zwyczajnym hochsztaplerom. - Tyle tego jest, że krew nas zalewa - denerwuje się Mariusz Graniczka, dyrektor gimnazjum nr 1 w Krakowie. Rynek się rozrasta.
Propozycji, które trafiają do dyrektorów, jest coraz więcej i są coraz barwniejsze. Zdarza się na przykład, że do szkoły zapuka mistrz gry na dudach lub akordeonie, lub namiętny kolekcjoner całkiem dziwnych rzeczy, który za odpowiednią sumę chętnie opowie o swej pasji. - Pomysłów im nie brakuje - przyznaje Irena Pawlik, dyrektorka gimnazjum nr 4 w Krakowie. - Ktoś chciał na przykład zaprezentować u nas swoją kolekcję gadów.
Pojawił się też w naszej szkole pewien żołnierz, który wydał właśnie swoją książkę i chciał koniecznie naszym gimnazjalistom o niej opowiedzieć. Firmy pod nazwą "impresariat artystyczny" reklamują przedstawienia teatralne, które są wręcz niezbędne w procesie kształcenia, kontaktu z uczniami szukają też poeci, którzy chcą opowiadać o natchnieniu i sprzedawać przy okazji tomiki wierszy (przeważnie nikt tych poetów nie zna). Modne są także tzw. przedstawienia profilaktyczne, które mają trafić do uczniów. Dotyczą zwykle problemów typowych dla młodych ludzi: uzależnień, przemocy i depresji.
Teresa Żukowska, wicedyrektorka Gimnazjum nr 4, ma o szkolnych artystach i ich dziełach wyrobione zdanie. - Zwykle prezentują niski poziom artystyczny - zauważa. - Przedstawienia są nudne, a występujący nie potrafią nawiązać kontaktu z młodzieżą - dodaje. Dyrektor Graniczka podkreśla, że spektakle często nie są w ogóle związane z programem nauczania, a co za tym idzie, w ogóle nieprzydatne dla uczniów. Potwierdzają to zresztą sami widzowie. Ania z Gimnazjum nr 2 pamięta różne pokazy jeszcze ze szkoły podstawowej. - Na przykład sztuczki magików - wspomina. - Podobało mi się, ale co to miało wspólnego z nauką czy szkołą?
Nie wiem. Współpracę ze szkolnymi artystami chwali sobie natomiast Wiesław Kiełbasa, dyrektor Gimnazjum nr 29. - Jeśli uczniowie są chętni, nie widzę problemu, by takie spotkanie czy przedstawienie zorganizować - podkreśla. Sam chętnie otwiera im drzwi. Jego szkołę odwiedzili już magicy, były pokazy gadów, motyli i chrabąszczy i pantomima. Były małopolski kurator oświaty, Jerzy Lackowski, wydawał artystom i agencjom, których oferty były na dobrym poziomie, specjalne rekomendacje (do dziś ma je dziesięć firm).
Obecny kurator, Józef Rostworowski, zrezygnował z tego pomysłu. - Nie ma takiej potrzeby - zapewnia Paweł Mucha z kuratorium. - Dyrektorzy powinni sami zdecydować, kogo wpuszczają do szkoły. I ocenić czy warto. Ceny przedstawień i pokazów wahają się od 400 do 600 złotych. Kwotę dzieli się zwykle przez liczbę uczniów, którzy je oglądają.
Edyta Tkacz