Sześciolatki już chodzą do szkoły
W przyszłym roku obowiązek szkolny ma objąć sześciolatki. W Ministerstwie Edukacji trwają końcowe prace ekspertów nad wprowadzeniem reformy oświaty. Mimo, że czasu nie ma zbyt wiele, wciąż nie wiadomo, jak proponowane zmiany będą finansowane.
W Tychach postanowiono nie czekać na wytyczne i budżetowe pieniądze. Rozpoczęto przenoszenie sześcioletnich dzieci z przedszkoli do szkół jeszcze w ramach zerówek, które będą funkcjonowały do wejścia w życie reformy. Bo ta, zdaniem resortu oświaty jest przesądzona. I w szkołach w 2009 roku zmieniona zostanie tylko nazwa sali z zerówki na pierwszą klasę.
- Wydajemy na ten cel gminne pieniądze. Dzięki nim unowocześniamy szkoły, ale nie tylko. Inwestycje załatwiają jeszcze jedną ważną rzecz. W mieście przybywa potrzebnych miejsc w przedszkolach - mówi Dorota Gnacik, dyrektor Miejskiego Zarządu Oświaty w Tychach.
Tymczasem ministerialne plany wobec najmłodszych na tym się nie kończą. - Będziemy przekonywać matki pięciolatków, żeby zdecydowały się na udział ich dzieci w rocznym przygotowaniu przedszkolnym poprzedzającym szkołę. Docelowo chcielibyśmy wprowadzić taki obowiązek - mówi Krystyna Szumilas, wiceminister edukacji.
Maciej Osuch, społeczny rzecznik praw ucznia uważa, że to nieporozumienie. - To tak jakby pięciolatka wysłać do zerówki. Wciąganie dzieci w niedoskonały system edukacyjny, na który narzeka się od lat, mija się z celem. Szkoły trzeba najpierw przebudować. Dotyczy to nie tylko sali klasowej, ale również szatni, świetlicy, łazienki, nie zapominając przy tym wszystkim o uczniach niepełnosprawnych - mówi Osuch.
Nasze szkoły nie są przystosowane do przyjęcia tak małych dzieci - uważa dr Katarzyna Krasoń, dyrektor Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
Większość gmin ostrożnie przyjmuje zapowiedzi związane z reformą zmierzającą do obniżenia wieku szkolnego, dlatego nie spieszą się z wprowadzaniem dzieci pomiędzy uczniów. W Katowicach jest na przykład tylko jedna zerówka w szkole. W Tarnowskich Górach nie ma żadnej.
Tymczasem już za rok wszystkie sześciolatki mają pójść obowiązkowo do szkoły, a pięciolatki do przedszkola, żeby zaliczyć roczne przygotowanie. Na razie rodzice dzieci mają wybór pomiędzy zerówką w szkole lub w przedszkolu, w zależności od organizacji nauczania w gminie.
Ministerstwo Edukacji jest jednak pewne, że szkoły zdążą przygotować się do zapowiadanej reformy. Tymczasem samorządowcy zaczynają liczyć pieniądze. Już dawno wiadomo, że malowanie ścian nie wystarczy. - Ta reforma nie obejdzie się bez kosztów. Przenosiny z przedszkola do szkoły trochę kosztują - mówi Marian Grygier z Pszczyńskiego Zarządu Edukacji.
Gmina musi zapewnić dodatkowe etaty dla nauczycieli, zaadaptować klasę dla uczniów z psychiką przedszkolaka, dostosować łazienkę oraz wiele innych użytecznych pomieszczeń. W Pszczynie twierdzą, że potrzebne są także place zabaw przy szkołach. Koszt to kilkanaście tysięcy złotych. Najważniejsza jest jednak klasa. - Musi być inna, bardziej przyjazna. Trzeba kupić kolorowe mebelki i ułożyć je bardziej swobodnie niż w normalnej klasie. Nieodłącznym elementem jest kącik do zabawy z klockami, rozmaitymi grami i pluszakami, oraz miejsce na dywan, na którym dzieci będą mogły się bawić. Osiem szkół jest już gotowych do reformy - tłumaczy Dorota Gnacik, dyrektor Miejskiego Zarządu Oświaty w Tychach, które jako jedno z nielicznych miast w Polsce już rozpoczęło przygotowania do reformy. Na adaptację i wyposażenie klasy dla maluchów wydali od 5 do 15 tysięcy złotych z budżetu miasta. W Pszczynie zainwestowano nawet w plac zabaw przed szkołą, tak więc koszt jednej klasy przekroczył 20 tys. zł. Tu do reformy gotowe są
prawie wszystkie szkoły.
W innych gminach wolą poczekać. W Tarnowskich Górach zdecydowali, że nie będą się spieszyć. - Przeanalizowaliśmy problem wraz z rodzicami i na razie dzieci zostaną w przedszkolach. Tak jest dla nich bezpieczniej - mówi Mieczysław Orgacki, naczelnik wydziału edukacji w Tarnowskich Górach.
Orgacki nie wyklucza jednak problemów z chwilą wejścia w życie planowanej przez rząd reformy. - Na osiedlu Przyjaźni jest tylko jedna szkoła podstawowa, moloch, w którym uczy się siedemset uczniów. Nie ma już miejsca dla sześciolatków z trzech pobliskich przedszkoli. I co? Będziemy dowozić maluchy gimbusami w inne rejony miasta? Moim zdaniem, to niedopuszczalne - uważa Orgacki.
Co na to ministerstwo edukacji? Wiceminister Krystyna Szumilas tłumaczy, że odbędą się konsultacje społeczne. - Będziemy konsultować z samorządami możliwości lokalowe, aby szukać innych rozwiązań - mówi.
- Już wiemy, że dzieci będą o rok wcześniej zaczynać naukę. Nie przenosiliśmy jednak dzieci w ramach zerówek do szkół, bo chcieliśmy zachować przedszkolny charakter nauki - mówi Mieczysław Żyrek, naczelnik wydziału edukacji w Katowicach.
A co na to dyrektorzy szkół? Niektórym to odpowiada. - Za szkolne zerówki ciągle odpowiada dyrektor przedszkola. Dyrektor szkoły nie ma nic do gadania, mimo, że dzieci przebywają w budynku, za który odpowiada. Nie można dłużej utrzymywać takiego stanu rzeczy - mówi Krzysztof Juranek ze Szkoły Podstawowej nr 1 w Tychach.
Rozmowa z dr Katarzyną Krasoń, dyrektorem Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach
Czy nasze szkoły są przygotowane na przyjęcie sześciolatków?
Standard zachodni przemawia za wprowadzeniem reformy, tylko, że nasze szkoły nie są przystosowane do przyjęcia tak małych dzieci. Obawiam się, że sześciolatki zostaną wprzęgnięte w system klasowo-lekcyjny, podczas, gdy w tym wieku dziecko poznaje świat inaczej, wielozmysłowo.
Uważa pani, że nauczyciele nie będą wiedzieli jak się nimi zająć?
Nie każdy nauczyciel, który od lat uczy w szkole, będzie wiedział i rozumiał, że dzieci muszą zaspokoić na przykład potrzebę ruchu także w trakcie zajęć.
Czy widzi pani jakieś niebezpieczeństwa?
Moim zdaniem sześciolatki nie mogą funkcjonować w szkole jako uczniowie. Z prostego powodu: nie mają jeszcze takiej gotowości. Lepiej, żeby zostało jak jest, bo racjonalnych przesłanek nie widzę.
Będą za to wcześniej kończyć szkołę.
Ale czy ktoś się zastanawiał co to oznacza. Otóż maturzysta będzie niepełnoletni. Kto mu podpisze oświadczenie, kiedy będzie zdawał na studia. Rodzice? Nasz polski problem polega na tym, że na siłę chcemy się dostosować do zachodniej Europy.
Katarzyna Piotrowiak