Sześć zmysłów dla turystów
Zapowiadanego Trzęsienia ziemi nie było, ale zadrżało. Zakończył się Cracow Screen festival, pierwsza z imprez, którymi Kraków będzie walczyć z przaśnym wizerunkiem miasta Lajkonika i pijanych turystów.
12.05.2008 | aktual.: 12.05.2008 10:00
25 milionów złotych. Tyle zamierza wydać miasto kraków na wypełnienie kalendarza kulturalnego imprezami wszelakiej maści. Wszystko w ramach projektu „6 zmysłów” autorstwa Filipa Berkowicza, nowego pełnomocnika do spraw kultury w urzędzie miasta. Do już istniejących festiwali muzyki: dawnej (Misteria Paschalia), poważnej (Sacrum Profanum) i rozrywkowej (Coke Live Music Festival – nie należy do „6 zmysłów”), dorzucono kilka kolejnych: teatralny, sztuki współczesnej, kina offowego i zakończony właśnie Cracow Screen Festival. Mimo długiego weekendu i całkiem ciekawego programu imprezy, publiczność nie dopisała. Spodziewano się kilkunastu tysięcy osób, na największym koncercie (grupy Underworld) było zaledwie cztery tysiące, na mniejszych – niekiedy mniej niż setka. Niemniej organizatorzy nie kapitulują i już zapowiedzieli kolejne edycje.
I nie ma się czemu dziwić. Nowe inicjatywy są Krakowowi nie tyle potrzebne, co wręcz konieczne. Już dawno stanu kultury nie oceniano tu tak nisko.
– Kraków zdechł – mówi się w „Ha!arcie” od momentu, gdy do Warszawy wynieśli się związani z wydawnictwem pisarz Adam Wiedemann i krytyk Igor Stokfiszewski. Połowiczną wyprowadzkę do stolicy zaliczył też redaktor naczelny związanego z wydawnictwem pisma Piotr Marecki: – Dzielę czas między Kraków, Warszawę a PKP Intercity – żartuje. Skąd ten exodus? – W październiku ukazuje się moja debiutancka powieść, chcę być wtedy w centrum wydarzeń, czyli w Warszawie – tłumaczy z kolei Jaś Kapela. Literaci nie są w nim zresztą osamotnieni. Z Krakowa już dawno odpłynęli też aktorzy (Maja Ostaszewska, Jacek Poniedziałek, Magdalena Cielecka), reżyserzy teatralni (Krzysztof Warlikowski, Grzegorz Jarzyna) czy filmowi (Małgorzata Szumowska), nie mówiąc już o dziennikarzach.
Na piwie i kawie o poprawie
– To miasto jest trampoliną. Nie konsumuje artystów, których kształci, przeciwnie: wielu zmuszonych jest kontynuować karierę gdzie indziej. No bo co można tu więcej osiągnąć po wystawie w Bunkrze Sztuki? – zauważa kurator sztuki Małgorzata Gołębiewska, która z mężem Marcinem kieruje galerią Nova. Dotkliwych strat nie zaliczyło właściwie tylko środowisko muzyczne. Z prostego powodu: ostatnimi muzycznymi odkryciami na dużą skalę byli tu Maciej Maleńczuk i Świetliki. I nie trzeba nikomu tłumaczyć, że było to dawno temu. Poza twórczymi osobowościami Krakowowi uciekły też daleko inne miasta. Dzięki Nowym Horyzontom i Portowi Literackiemu – Wrocław, dzięki Opener’owi – Gdynia, a Malcie – Poznań.
– To jedyne miejsce w Polsce, gdzie „6 zmysłów” może wypalić. Gdzie indziej potrzeba długich przygotowań, przeciągających się pertraktacji. W Krakowie wystarczają niekiedy trzy spotkania przy kawie – tłumaczy Krzysztof Głuchowski doradzający przy „6 zmysłach”. – Z knajpy nie wychodzisz i wszystko załatwiasz – potwierdza Tomek Gutkowski, dyrektor artystyczny Miesiąca Fotografii. Gutkowski, odwrotnie niż większość, z Warszawy uciekł do Krakowa. Pierwsze, co go uderzyło, to lektura stron kulturalnych w miejscowej prasie. – Wydarzenie weekendu: marsz jamników – wspomina. Ale Kraków mu odpowiada. Wszyscy się znają, wszędzie blisko...
– To miasto bywa za bardzo przyprawione sosem towarzysko‑knajpianym – uważa z kolei dyrektor Łaźni Nowej Bartosz Szydłowski. – Dominuje prowincjonalne poczucie bycia lepszym. Na salonach i kanapach zamiast twórczego fermentu królują plotki. Niestety, nie wystarczy być i komentować, trzeba też działać – dodaje. Sam robi to od lat. Gdy zamknięto mu Łaźnię na Kazimierzu, przeniósł się do traktowanej wtedy jak miejsce wygnania Nowej Huty. Dziś na przedstawieniach ma tam pełne sale. To jemu powierzono odnogę teatralną „6 zmysłów” – Boską Komedię.
– Kraków zawsze był zamknięty, konserwatywny – twierdzi Małgorzata Szumowska, która przed trzema laty przeprowadziła się do Warszawy, mimo że pochodzi z rodziny silnie związanej z miastem. – Otworzył się dopiero na turystów.
Kijem Wisły nie zawrócisz
– Dziś turyści stali się w Krakowie bogami. Miasto z nich żyje, pod nich więc organizuje nie tylko infrastrukturę, ale też życie kulturalne. Masówki w Rynku, koncerty w najgorszym guście. Przed rokiem specjalnie dla Rubika wybudowano scenę w pseudogotyckim stylu. W życiu nie widziałam takiego kiczu! A Wianki? W czasie ich trwania gościłam w Krakowie ekipę mojego nowego filmu. Peter Gantzler, aktor z Danii, oglądał je w telewizji i nie mógł pojąć, kto wpuścił do tego urokliwego miasta takie plastikowe disco. Dobrze, że nie widział imprezy na żywo. O czwartej nad ranem, chcąc przejść przez Rynek, musiałam przebić się przez tony śmieci, walających się po chodnikach upitych ludzi i opary moczu...
– Kultura w Krakowie ma się znakomicie – ripostuje prezydent miasta Jacek Majchrowski. – A na odpływ artystów też znaleźliśmy metodę. Podpisaliśmy z ITI umowę na powstanie wytwórni filmowej. Budynek stanie do końca przyszłego roku w pobliżu Campusu UJ – tłumaczy. W październiku 2008 roku ma też nastąpić długo wyczekiwane otwarcie wytwórni Stanisława Tyczyńskiego (słynne kosmiczne kopuły w podkrakowskiej Alwerni). Czy zadomowieni w telenowelach (czyli w Warszawie) i w już istniejących wytwórniach filmowcy porzucą je dla Krakowa? Szczerze wątpię.
O niebo skromniejszym, ale paradoksalnie w większym stopniu rokującym wyklucie się w Krakowie filmowego przyczółka przedsięwzięciem jest rozkręcana przez Mareckiego (z pomocą PISF) szkoła scenariuszowa. Młodzi pisarze będą uczyli się w niej, jak prozę przerobić na scenariusz. Idea tym szlachetniejsza, że ostatnie lata udowadniały, iż polskie kino ma młodą literaturę w nosie. W rzecz zaangażowali się Dorota Masłowska i Michał Witkowski.
Klin na kaca
Gdy w Krakowie zaczynała się pierwsza impreza z cyklu „6 zmysłów” – Cracow Screen Festival – w Poznaniu dobiegł końca trwający od miesiąca festiwal Made in Poznań. Ponad 120 wydarzeń kulturalnych zorganizowanych przez poznańskie środowiska twórcze bez ani jednej złotówki od władz miasta. Co jest złego w urzędniczych pieniądzach inwestowanych w kulturę? Absolutnie nic. Sęk w tym, że „6 zmysłów” to inwestycja przede wszystkim w promocję.
– Ten projekt ma utwierdzić markę Krakowa jako stolicy kultury polskiej i światowej – słyszę od prezydenta. Czytaj: ma ściągnąć do miasta kolejną falę turystów, tyle że ambitniejszych, nastawionych nie tylko na tanie piwo. Słowem: zabić kaca (spowodowanego zalewem turystów) klinem (kolejnymi ich falami). W wydaniu długofalowym taka praktyka, jak wiadomo, bywa groźna. Pytanie tylko, czy na ten moment istnieje inna? Kraków nie jest stolicą kulturalną ani Polski, ani tym bardziej świata. Ma za to szansę zmniejszyć odległość od peletonu, zamienić wizerunek miasta z festiwalami zupy i pierogów, miasta artystycznego zastoju na miasto imprez o europejskim standardzie, gdzie artyści, jeśli nie mieszkają, to przynajmniej się pojawiają. W rękach twórców poszczególnych projektów jest to, czy przyciągną osoby i przedsięwzięcia ciekawe, czy – jak to bywało dotąd często – głośne medialnie i obciachowe.
Z całego serca im kibicuję, bo każdy, kto pożył jakiś czas w Krakowie, dobrze wie, jak potrzeba mu oddechu. – Gdzie by pani, mieszkając w Warszawie, przyjechała na długi weekend? – pyta mnie Głuchowski. – Albo na sylwestra? W końcu spędzić sylwestra w Krakowie, to jak ochrzcić dziecko w Watykanie – żartuje. I mistrz z „Trzynaście” Świetlickiego na Kraków narzekał („Mały Rynek. Długi weekend. Turyści w ogródkach kawiarnianych. Piekło”), ale żyć bez niego nie chciał i nie mógł. Czemu więc dziwić się turystom?
Karolina Pasternak