Koziński: Szczepionkowe dylematy PiS‑u. Obóz władzy musi wybrać mniejsze zło
Unikanie szczepień przeciw COVID-19 przypomina próbę jazdy autostopem – tylko bez zgody właściciela samochodu. Podkreślając przywiązanie do własnej wolności, naruszamy granice wolności innych.
We Francji Emmanuel Macron zapowiedział bardzo restrykcyjną politykę wobec osób, które nie zaszczepiły się przeciw COVID-19. Dla pracowników służby zdrowia będą one obowiązkowe. Reszta Francuzów będzie musiała liczyć się z dużymi ograniczeniami w codziennym funkcjonowaniu. Jeśli nie będą posiadać certyfikatu sanitarnego, bez niego nie wejdą m.in. do restauracji, kin czy pociągów.
- Musimy iść w kierunku szczepień wszystkich Francuzów, to jedyna droga do normalnego życia - argumentował Macron w wystąpieniu telewizyjnym.
W Polsce wiceminister zdrowia Waldemar Kraska zasugerował, że w szpitalach chorych będą mogły odwiedzać tylko osoby zaszczepione. Choć podkreślał, że to dopiero pomysł na etapie analiz rządowych, zabrzmiało jak pierwsza przymiarka do polskiej wersji covidowej doktryny Macrona. I zasygnalizowało, że rząd może zaostrzyć kurs wobec osób, które nie chcą się szczepić.
Jak bardzo ten kurs zostanie zaostrzony? PiS nie jest w stanie się posunąć tak daleko w nakazach jak przywódca Francji. Nie może sobie na to pozwolić ze względów politycznych. Ale nie może sobie też pozwolić na czwartą falę pandemii. Z wielu względów, także politycznych. Jak więc będzie godził ogień z wodą?
Powtórka z "żółtych kamizelek"?
Macron, wprowadzając obostrzenia, wyglądał bardzo pewnie, jak przywódca zdeterminowany i przekonany do tego, co mówi. Ale rachunek polityczny za swoją decyzję dopiero pozna. Faktem jest, że tuż po ogłoszeniu nowych reguł w wielu francuskich miastach doszło do sporych protestów osób, które nie zgadzają się na wprowadzanie de facto obowiązkowych szczepień dla wszystkich. Starcia były ostre, interweniowała policja, użyto gazu łzawiącego.
Rozmiary tych manifestacji były stosunkowo skromne - ok. 20 tysięcy osób w skali całej Francji na nikim nie zrobi wrażenia. Ale Macron takich sygnałów lekceważyć nie może. Protesty "żółtych kamizelek" przeciwko podwyżkom cen benzyny w 2018 r. też zaczynały się skromnie, a potem napsuły mu mnóstwo krwi. A na to francuski prezydent pozwolić sobie nie może, bo za niecały rok ma wybory. Siłą rzeczy w takich kwestiach postępować musi z wyjątkowym wyczuciem.
Inna sprawa, że politycznie nie za bardzo może sobie pozwolić na to, by skrzydła rozwinęła czwarta fala pandemii. Macron i tak już jest ostro krytykowany za to, w jaki sposób do tej pory walczył z koronawirusem. Program szczepień we Francji wystartował późno, rozpędzał się z dużymi oporami, w wolnym tempie. Już to wszystko działało na niekorzyść francuskiego prezydenta. Gdyby teraz wariant Delta znowu doprowadził do gwałtownego wzrostu zachorowań, jego polityczni oponenci bardzo łatwo mogliby go atakować.
Dlatego Macron przyjął stanowisko najtwardsze z możliwych. Prosta analiza: lepiej zaryzykować protesty Francuzów przeciwko certyfikatom sanitarnym, niż dopuścić do wysokiej czwartej fali. Przyjął tę linię z dwóch powodów. Po pierwsze, czwarta fala bardziej by obciążyła niż ewentualne protesty. Po drugie, protestować będą w dużej mierze osoby, które i tak na niego nie głosują - natomiast jego wyborcy nie chcą kolejnych restrykcji, następnego zamykania ich w domach. Stąd taki, a nie inny kurs.
Dylematy, które rozstrzyga Macron, w dużej mierze są również problemami rządu Mateusza Morawieckiego. Może w Polsce program szczepień nie rozwijał się tak ospale jak we Francji, ale wyraźnie widać, że doszedł ściany. Udało się zaszczepić 55 proc. Polaków - i tempo dołączania kolejnych gwałtownie się załamało. Nie brakuje szczepionek, brakuje chętnych na nie. Wiele wskazuje na to, że zabraknie co najmniej 10 proc. zaszczepionych do tego, żeby Polacy jako społeczeństwo osiągnęli odporność stadną, a w takiej sytuacji widmo czwartej fali jesienią (a może nawet późnym latem) jest jak najbardziej realne.
Szczepionkowa jazda autostopem
Dla PiS problem jest bardziej złożony. Macron mógł sobie pozwolić na ostry ton, bo wie, że jego sposób myślenia podziela wielu Francuzów - i większość jego wyborców. Dla Nowogrodzkiej taka kalkulacja nie jest już tak oczywista. Partia rządząca dobrze bowiem wie, że przeciwko obowiązkowi szczepionkowemu jest duża część ich elektoratu.
Widać to choćby po działaniach duetu Anna Siarkowska-Janusz Kowalski, którzy szukają przypadków zmuszania do szczepień. Niby od ich działań odciął się rząd (słowami swego rzecznika), ale generalnie potępień ze strony partii nie słychać. I właśnie ta sytuacji najlepiej pokazuje dylemat, z jakimi PiS się musi zmagać. Szczepionkowa wersja dylematu, jak "mieć ciastko i zjeść ciastko" - jak przekonać Polaków do tego, żeby się zaszczepili, a jednocześnie nie stracić przy tym politycznego poparcia.
Wbrew pozorom ryzyko tego drugiego jest duże. Widać wyraźnie, że Konfederacja tylko czeka, aż PiS zrobi jeden fałszywy krok w tej sprawie i jest gotowa natychmiast złożyć polityczną ofertę wyborcom, którzy czują się zmuszani do szczepienia wbrew własnej woli.
Trudno uwolnić się od przekonania, że właśnie to sprawia, że rząd bardzo ostrożnie podnosi poprzeczkę związaną z koniecznością posiadania certyfikatów sanitarnych. To nie przypadek, że pomysł wprowadzenia obowiązku szczepień przy odwiedzinach w szpitalach przedstawił wiceminister – osoba na tyle nisko usytuowana w hierarchii rządowej, że w razie złego przyjęcia tego pomysłu jego zwierzchnicy mogą się szybko od niego odciąć. Klasyczny balon próbny.
Nie zmienia to faktu, że PiS ma coraz mniej czasu na rozwiązanie tego dylematu. Czwarta fala i konieczność następnego zamykania gospodarki odbije się fatalnie i na gospodarce, i na kondycji psychicznej Polaków, a wtedy sondaże siądą obozowi władzy jeszcze bardziej. Teraz jest ostatni moment, by znaleźć sposób na przekonanie tych brakujących 10 proc. do szczepień. Brak dobrego pomysłu w tej kwestii może mieć zasadnicze znaczenie dla układu politycznych sił po pandemii. A dobry wybór to tak naprawdę kalkulacja, co w tej sytuacji jest mniejszym złem.
Na koniec uwaga ogólna. Przeciwnicy szczepień powołują się na swoją wolność i prawo do decydowania o sobie. Tyle że w przypadku doświadczenia zbiorowego, jakim jest pandemia, nie da się myśleć tylko w kategoriach indywidualnych. Każdy bowiem z nas ponosi także w tej sytuacji odpowiedzialność za innych.
"Jedyną cenną wolnością jest wolność związana z porządkiem; taka, która nie tylko istnieje wraz z ładem i cnotą, ale bez nich w ogóle nie może istnieć" - pisał Edmund Burke, irlandzki filozof, jeden z ojców nowoczesnego konserwatyzmu.
Osoby, które nie chcą się szczepić, uważają, że uda im się zjeść ciastko i mieć ciastko - uniknąć ukłucia, a jednocześnie zacząć normalnie żyć, korzystając tego, że dzięki innym pandemię da się pokonać. Próba szczepionkowej jazdy autostopem - tyle że bez zgody właściciela samochodu, którym się jedzie. Bo prawdziwa wolność - jak zauważył Burke - idzie tylko w parze z porządkiem. Każdy, kto twierdzi inaczej, zwyczajnie oszukuje siebie i innych.
Przeczytaj także: