Szanujmy prawo, czyli dzielne feministki
Serialu pt. "Płynie statek aborcyjny do Polski" ciąg dalszy. Feministki dzielnie walczą z jajkami miotanymi w ich stronę przez bliźnich, wiatr wieje nie pozwalając dobić statkowi do upragnionego brzegu, na konferencji prasowej bojowniczki o aborcję dla wszystkich deklamują swoje "rebusy". Czy rzeczywiście naszemu krajowi potrzeba dzisiaj dyskusji, która rani społeczeństwo, czy trzeba rozgrzebywać na nowo temat aborcji?
Sprawa w jaki sposób regulować dziedzinę usuwania ciąży jest wyjątkowo trudna i skomplikowana. Polska niemalże w ogniu sporu doczekała się regulacji, które pozwoliły zachować spokój społeczny i równowagę. Pomijając kwestie etycznej oceny aborcji, warto tu rozważyć sprawę zwykłego poszanowania prawa. Na uwagę w tym kontekście zasługują publiczne wypowiedzi "Kobiet na falach".
Szanowne panie stwierdzają, iż celem ich jest edukacja Polek, a nie przerywanie ciąży. Pani Rebecca Gompert uzupełnia: "a kilka razy wypłyniemy na wody eksterytorialne". O masz, a po co palić paliwo? Przecież to kosztuje. Zresztą, jaka to znowu różnica w wodzie czy powietrzu dla Pań, między wodami terytorialnymi a eksterytorialnymi? Świeższa bryza? Równie cenna jest wypowiedź Pani Gunilii Kleiverda: "Polskie prawo zabrania nam mówić o pomaganiu kobietom w uzyskiwaniu aborcji, dlatego nie będziemy o tym mówić. Możemy powiedzieć, że (...) mamy pozwolenie rządu holenderskiego na wydawanie pigułek RU486". Acha, czyli piwo jest "bezalkoholowe" (tu ogromne mrugnięcie okiem) do sprytnej kobiety na falach.
Prawo jest po to, aby je przestrzegać. Społeczeństwa odnoszące sukcesy, osiągające postęp w każdej dziedzinie przestrzegały prawa. Jest to jeden z oczywistych i podstawowych warunków rozwoju. Wielką chorobą Polski oraz przyczyną jej słabości jest przekonanie, że prawo to przepisy, które można obchodzić gdy ma się na to ochotę. Niestety wystąpienia feministek i zapowiadana indolencja polskiego wymiaru sprawiedliwości - tę naszą chorobę zdają się pogłębiać i utrwalać.
Czy naprawdę warto?