Szaleniec zabił nożem rencistę, który wyszedł na spacer
Poszedł z psem na spacer. Zginął od ciosów nożem - sprawę bestialskiego mordu we Wrocławiu opisuje "Polska Gazeta Wrocławska".
02.12.2009 | aktual.: 03.12.2009 11:11
W miejscu, w którym w poniedziałkowy wieczór zginął wrocławski rencista, jeszcze w środę po południu była kałuża krwi.
Do tragedii doszło na ul. Długosza, niemal w centrum miasta. Wokół nie ma żadnych mieszkań. Po jednej stronie ulicy skład węgla, obok wielka posesja z biurami i magazynami. Po drugiej stronie przedszkole, magazyny i parking.
Jan K. często chodził tamtędy z psem. W poniedziałek przed 22.00 mijał go 34-letni Dariusz K. Jak relacjonuje policja, nie doszło do żadnej sprzeczki czy bójki. Zabójca po prostu rzucił się z nożem na ofiarę.
Jedynym świadkiem mógł być ochroniarz biur i magazynów. Z jego budki do miejsca, w którym zginął Jan K., jest nie więcej niż 20 metrów.
- Ja nic nie wiem. Mnie wtedy nie było - mówi pracownik wrocławskiej firmy Regtom, którego dziennikarze "Polski Gazety Wrocławskiej" spotkali w budce przy wjeździe na posesję. - Kolega też mi mówił, że niczego nie widział. Akurat w tym momencie miał obchód. Pilnujemy bardzo dużego terenu.
Już półtorej godziny po zabójstwie morderca został zatrzymany przez policję. Wpadł na jednym z peronów wrocławskiego Dworca Głównego PKP. Dojechał tam autobusem linii N. Wsiadł na przystanku na placu Kromera.
- Około 22.40 dostałem przez radiostację ostrzeżenie policji - opowiada kierowca autobusu N. - Dyspozytor przekazywał, że policja szuka mężczyzny o wzroście około 190 cm. Miał mieć włosy spięte w kitkę, ciemne ubranie. Mógł też mieć zakrwawione ręce.
Dokładnie o 22.48 autobus N podjechał na pl. Kromera. Kierowca początkowo nie skojarzył, że jeden z pasażerów, który tam właśnie wsiadł, to osoba opisywana w komunikacie policji.
- Zachowywał się dziwnie, ale nie był agresywny - mówi kierowca. - Krzyczał na cały autobus, że jest mesjaszem i chce zbawić ludzkość. Ręce miał czerwone. Wydawało mi się, że ubrudzone farbą. Wysiadł na ulicy Dworcowej.
Chwilę później z kierowcą skontaktował się dyspozytor i zapytał o mężczyznę, który wsiadł na pl. Kromera. Zaraz potem po kierowcę podjechał patrol policji. Resztę nocy pracownik MPK spędził na komisariacie na przesłuchaniach.
Sąsiedzi i znajomi zamordowanego są w szoku. - Dzwoniła do nas rano Ewa, jego żona, i powiedziała że pan Jan został zamordowany - mówi Alina Zawadzka, szefowa sklepu spożywczego na pl. Kromera. Żona Jana K. kiedyś prowadziła sklep z odzieżą tuż obok spożywczego pani Aliny.
- Zamarliśmy po tej wieści - mówi dalej Alina Zawadzka. - To był bardzo sympatyczny człowiek. Zawsze elegancko ubrany, miły, uśmiechnięty.
- Dobry człowiek. Nie pił, nie palił, z nikim nie miał zatargów - dodaje jeden z sąsiadów. - Codziennie spacerował z psem.
- Ciepły, rodzinny - uzupełnia sąsiadka. - Jak to możliwe, iść sobie na spacer z psem i dostać nożem?
Zatrzymany na Dworcu Głównym Dariusz K. został wczoraj późnym popołudniem przewieziony z policyjnego aresztu do szpitala psychiatrycznego przy ulicy Kraszewskiego.
- Wezwaliśmy pogotowie, bo mężczyzna zachowywał się agresywnie - mówi rzecznik dolnośląskiej policji Paweł Petrykowski. - Lekarz zdecydował o przewiezieniu go do szpitala.
Jeśli w czasie śledztwa okaże się, że morderca był całkowicie niepoczytalny, sprawa zostanie umorzona. Prokuratura będzie musiała wystąpić do sądu o przymusowe leczenie w szpitalu psychiatrycznym.