Syreny milczały, teraz wrze w Krasnymstawie
Trwa przerzucanie się odpowiedzialnością po kompromitacji w Starostwie Powiatowym w Krasnymstawie. 13 września nie włączono syren alarmowych, mimo że wojewoda wydał takie polecenie. Burmistrz Krasnegostawu przekonuje, że według jego wiedzy, decyzję podjął starosta. Sam starosta zaprzecza i zrzuca winę na niekompetencję pracownika.
W sobotę 13 września Rządowe Centrum Bezpieczeństwa ostrzegło mieszkańców powiatów chełmskiego, włodawskiego, świdnickiego, łęczyńskiego i krasnostawskiego o zagrożeniu "atakiem z powietrza". Ludzie dostali ostrzegawcze SMS-y. Równolegle w miastach takich jak: Chełm, Świdnik czy Łęczna można było usłyszeć syrenę alarmową: trzyminutowy dźwięk modulowany, który oznacza alarm powietrzny.
W przypadku syren alarmowych polecenie ich włączenia wydało Wojewódzkie Centrum Zarządzania Kryzysowego w Lublinie, a samorządowcy mieli obowiązek zastosować się do niego. Jak przekazał WP Lubelski Urząd Wojewódzki, w jednym przypadku polecenie nie zostało wykonane. Chodziło o powiat krasnostawski.
- Z informacji przekazanych Lubelskiemu Urzędowi Wojewódzkiemu wynika, że przyczyną takiego stanu rzeczy były problemy komunikacyjne pomiędzy starostwem a urzędem miasta - informował WP Marcin Bubicz, rzecznik wojewody lubelskiego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Syreny zawyły w Chełmie. Jak reagowali mieszkańcy? "Przestraszyłam się"
Ale burmistrz Krasnegostawu stanowczo protestuje.
- Nie było żadnych problemów komunikacyjnych. W tej sytuacji miasto nie dostało polecenia włączenia syren, dlatego też te sygnały nie zostały uruchomione - przekonuje w rozmowie z WP burmistrz Krasnegostawu Daniel Miciuła.
Wyjaśnijmy, że informacje w takiej sytuacji przechodzą od wojewody do starosty, a następnie do gmin, w tym miasta Krasnystaw. Burmistrz wspomina, że w sobotę 13 września, po otrzymaniu alertów RCB, od razu powiadomił mieszkańców o możliwym zagrożeniu w swoich mediach społecznościowych. Zainteresował się też, czy ze starostwa przyszło polecenie włączenia syren.
- Otrzymałem odpowiedź, że pracownik Powiatowego Centrum Zarządzania Kryzysowego ma notatkę podpisaną przez starostę z decyzją o niewłączaniu syren na terenie powiatu krasnostawskiego - przekonuje Daniel Miciuła, burmistrz Krasnegostawu.
Burmistrz w rozmowie z WP dodaje, że syreny alarmowe w mieście są sprawne, co potwierdziło kontrola z Urzędu Wojewódzkiego przeprowadzona w tym tygodniu.
Ale starosta krasnostawski odbija piłeczkę. - Kogoś oczernić to jest najłatwiej - mówi WP Janusz Szpak.
Informację o tym, że rzekomo wydał polecenie niewłączania syren, nazywa insynuacją.
- Nic nie mówiłem, czy włączać czy nie włączać. Ja nie byłem na dyżurze, ja się dopiero dowiedziałem w poniedziałek o tej sprawie. Co mnie wrabiają, to ja nie mam pojęcia - odpowiada Janusz Szpak w rozmowie z WP.
Starosta nadal stoi na stanowisku, że błąd w tej sprawie popełnił urzędnik ze starostwa, który był tego dnia na dyżurze.
- Dostaliśmy rozkaz, żeby pełnić całodobowe dyżury. U mnie w wydziale zarządzania kryzysowego pracują dwie osoby, więc musiałem tam dać osoby z innych wydziałów. Być może tej osobie się wydawało, że coś włączyła, ale może nie poszedł ten sygnał. Nie wiem - mówi Janusz Szpak.
Przekonuje, że w tej sytuacji wszyscy się uczą. - Przez tyle lat nikt nic nie mówił o syrenach alarmowych. Ja przez 32 lata pracuję w samorządach na różnych szczeblach, ja nie miałem jeszcze takiego przypadku - mówi starosta.
Niezależnie od przyczyn całego zamieszania, samorządowiec przekonuje, że sytuacja już się nie powtórzy. Wszyscy pracownicy, którzy będą pełnić dyżury, będą wiedzieli, jak się zachować.
- Kadrowa wynalazła już ileś osób do tego dyżuru, skoro nadal mamy go pełnić całodobowo. W tej chwili musimy wszystkich przeszkolić, żeby już takich błędów nie popełnić - deklaruje Janusz Szpak.
Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: pawel.buczkowski@grupawp.pl