PolskaSyn prezydenta

Syn prezydenta

Nowy zbawca lewicy ma 31 lat, reprezentacyjną żonę, syna, rozpoczęty doktorat w warszawskiej SGGW i około 10 kilogramów nadwagi.

06.06.2005 | aktual.: 06.06.2005 15:21

Wojciech Olejniczak decyzję o kandydowaniu na szefa SLD podjął w lesie. Konkretnie na polowaniu, m.in. z jednym z najbliższych współpracowników prezydenta Kwaśniewskiego - Andrzejem Gdulą. Efekt polowania jest znany - ustrzelono jednego Dyducha. Były sekretarz generalny SLD już był w ogródku, już witał się z gąską, a jego zwycięstwo nad Jackiem Piechotą miało być czystą formalnością. A tu nagle z rzędu delegatów wychynął Olejniczak. Z nim, ostatnią nadzieją czerwonych, przegrałby każdy, a co dopiero Marek Dyduch. Nim Olejniczak dał się wybrać, jeszcze jako minister rolnictwa długo hamletyzował i się krygował. Szefem sojuszu miał zostać już dwa lata temu, po detronizacji Leszka Millera. Wtedy jednak starsi koledzy nie pozwolili, a Olejniczak nie chciał z nikim wejść w konflikt.

Cierpliwie czekał, aż sami do niego przyjdą. I przyszli. - To były najbardziej ekumeniczne pielgrzymki w kraju. W drzwiach Wojtka mijali się prezydenccy z millerowcami i ludźmi Oleksego. Normalnie by się pozagryzali, a tu śpiewali na jedną melodię: "Wojtek, ratuj!" - żartuje jeden z polityków SLD. A Olejniczak wahał się zadziwiająco długo. - Było w tym trochę teatru - rzuca Józef Oleksy, skądinąd największy w Polsce ekspert od publicznego hamletyzowania. Sam Wojciech Olejniczak wyjaśnia to z rozbrajającą szczerością. - Gdybym się zdecydował, poparliby mnie wszyscy, ale potem każdy by czegoś chciał, a tak nie jestem uwiązany - tłumaczy "Wprost".

Muskuły ministra

Nowa twarz lewicy ma 31 lat, reprezentacyjną żonę, syna, rozpoczęty doktorat na warszawskiej SGGW i jakieś 10 kilogramów nadwagi. Mimo widocznego brzuszka chętnie pręży muskuły. Całkiem dosłownie: opowiada o ćwiczeniach na siłowni i wyrabiającej mięśnie ciężkiej pracy w polu. Ale bicepsy to jedyne muskuły, z których może być dumny, bo SLD, na którego czele stanął, słabnie w oczach i raczej potrzebny mu cudotwórca niż taki polityk jak Olejniczak. Tym bardziej polityk niesamodzielny, za jakiego uchodzi. Wyraźnie widać, że Pałac Prezydencki ponowił w jego wypadku manewr sprzed roku: Olejniczak ma być Belką rzuconym na odcinek partii. - Bez wątpienia jest on faworytem prezydenta, który nie stracił ochoty na kontrolowanie SLD, a Olejniczak na pewno respektuje zdanie Kwaśniewskiego - mówi "Wprost" Józef Oleksy. Inny lider partii wyraża to dobitniej. Jego zdaniem, Olejniczak jest zakładnikiem Kwaśniewskiego, a prezydent "nie wylansował go bezinteresownie".

Młody lider SLD na razie potwierdza te diagnozy: na sekretarza generalnego rekomendował swego rówieśnika ze Szczecina Grzegorza Napieralskiego, a z zarządu partii chce usunąć wiernych poprzedniej ekipie i niechętnych Aleksandrowi Kwaśniewskiemu baronów. Prezydent nie powinien jednak wierzyć Olejniczakowi bezgranicznie. Ten młody polityk dowiódł bowiem, że jak na swoje 31 lat zadziwiająco łatwo zmienia sojusze: jako lider Związku Młodzieży Wiejskiej zamiast płynnie przejść do Polskiego Stronnictwa Ludowego wybrał SLD. Tam wypatrzony przez Aleksandra Kwaśniewskiego w 2000 r. trafił do jego sztabu wyborczego, a rok później z list lewicy wszedł do Sejmu. Wcześniej zdążył być szefem ogólnopolskiego Parlamentu Studentów - skądinąd jedynym w historii, który za swą kadencję nie uzyskał absolutorium. Jak widać, Olejniczak ma w sobie coś z Waldemara Pawlaka: chłopski spryt i sporą obrotowość. - Czy wybije się na niezależność od prezydenta? Nie wiem, ale ja staram się wydobyć w nim tę cechę - rzuca prominentny poseł
SLD. Człowiek wszystkich

Ważny zwrot w karierze Olejniczaka nastąpił w 2003 r., kiedy 29-letni wiceminister rolnictwa został szefem tego resortu w rządzie Leszka Millera. - Premier Miller lubił czasem postawić na ludzi spoza swej ekipy, na młodych, demonstracyjnie okazać im zaufanie - tłumaczył Michał Tober. Wojciecha Olejniczaka wszyscy lubią, a on bardzo o to dba i na tym buduje swoją siłę. Do historii przeszło jego przemówienie na zamkniętej dla dziennikarzy części konwencji SLD, która wybrała go na przewodniczącego. Nie wspominając ani słowem o programie partii, nie zająknąwszy się na temat strategii i ewentualnych przedwyborczych sojuszy, Olejniczak skupił się na komplementowaniu możnych. Poparł Szmajdzińskiego na prezydenta, ale zapewniał, że będzie namawiał Cimoszewicza do zmiany decyzji, wspierał "socjalny zwrot partii" i ciepło wyrażał się o liberalizmie. Że to sprzeczne? Ale jakie skuteczne!

Mleko pić, dopłaty brać

Kiedy tylko SLD tracił w sondażach, zawsze pojawiali się lewicowi harcownicy z pomysłami legalizacji aborcji i obłożenia księży akcyzą od guzików na sutannie. Wygrażając prawicy, ogłaszali powrót do lewicowych wartości i żądali podniesienia emerytur, rent, zasiłków i wszystkiego co się da. Teraz manewr ten chcieli powtórzyć niezależnie od siebie najpierw Józef Oleksy, a ostatnio Marek Dyduch. Tylko że nie zauważyli, iż SLD jest na takim dnie, że odwrócił się od niego nawet najbardziej twardogłowy elektorat i pomstowanie na Kościół pomaga partii jak umarłemu kadzidło.

Wojciech Olejniczak do tej retoryki nie sięgnie, bo choć pochodzi ze sprawdzonej pezetpeerowskiej rodziny (ojciec był gminnym aktywistą partii), to - jak mówi - "do Kościoła miał przez płot". Zamiast na gejowskiej Paradzie Równości prędzej zobaczymy go więc na procesji Bożego Ciała, co na pewno nie zachwyca aktywistów SLD, ale muszą położyć uszy po sobie, w nadziei, że nowy lider pomoże przetrwać ciężkie czasy.

Bezbarwność Olejniczaka jest o tyle dziwna, że jeszcze jako minister rolnictwa często pokazywał się na ekranach telewizorów, a telewizja nie lubi ludzi nijakich. Tyle że zamiast politycznych debat czy programów publicystycznych, Olejniczak wybierał reklamówki. A w nich nikt nie zadawał trudnych pytań. Reklamował Olejniczak wszystko: od unijnych dopłat dla chłopów (brać!) po mleko, do którego picia namawiał.

Robert Mazurek

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)