PolskaSwój złodziej

Swój złodziej


Dzięki mojej życzliwości Maciej Z. mieszkał przez 10 lat całkowicie za darmo. Odpłacił mi starannym wysprzątaniem mojego mieszkania, które zostawiłam pod jego opieką - wspomina Krystyna Czarnecka, która w roku 1990 wyjechała do Niemiec i spędziła tam 10 lat. - Tylko, że zamiast kurzu wymiótł prawie wszystkie moje obrazy, srebra i część zabytkowych mebli. Ich łączna wartość to ponad pół miliona złotych.

06.10.2003 07:41

Krystyna Czarnecka swoje mieszkanie w willi, przy ulicy Słowackiego w Toruniu powierzyła synowi przyjaciółki. Miał się nim opiekować do czasu powrotu właścicielki. W zamian, wraz z rodziną, mógł mieszkać tam zupełnie za darmo. - Jakież było moje zdziwienie, kiedy po powrocie zastałam gołe ściany - opowiada Krystyna Czarnecka. - Znikły prawie wszystkie obrazy, srebra, rzeźby, puchary, świeczniki i część mebli. Ale złodziej nie oszczędził też żyrandoli, dywaników, a nawet dwóch ton koksu z piwnicy.

Długa lista

Lista zaginionych przedmiotów liczy cztery strony. Wyszczególnionych jest tam ponad 50 pozycji. Jako najcenniejsze z nich Krystyna Czarnecka wskazuje dwa obrazy. Pierwszy to olejne płótno w ozdobnych, drewnianych ramach zatytułowane "Wenecja" i warte - zdaniem okradzionej - 60 tysięcy złotych. Drugi to powstała na początku XVIII w. kopia dzieła włoskiego malarza - Correggia, przedstawiająca Madonnę z dzieciątkiem. Sygnatura na tyle płótna informowała, że obraz był wystawiany we florenckiej galerii, kiedy oryginał podróżował po świecie. Wartość tego płótna Krystyna Czarnecka wyceniła na 45 tysięcy złotych.

- Zginął także zegar gabinetowy ze sławnej firmy zegarmistrzowskiej "Becker", wart co najmniej 30 tysięcy - wylicza kobieta - a także gabinet z lat trzydziestych, składający się z biurka, fotela, barku i biblioteczki, secesyjny wazon ze srebrnymi ornamentami oraz lampa burtowa ze statku "Batory" zakupiona przed laty na aukcji.

Interes antykwariusza

Większość skradzionych rzeczy trafiła do jednego z toruńskich antykwariatów. Tam zostały sprzedane.

- Nie miałem żadnych podejrzeń wobec mężczyzny, który sprzedał mi te, jak się później okazało kradzione, przedmioty - twierdzi Krzysztof Cz., właściciel antykwariatu. - Moje wątpliwości zostały rozwiane po kilku wizytach w jego - jak zapewniał - mieszkaniu, gdzie oglądałem te przedmioty. Kwoty, których żądał nie były dziwnie zaniżone, no i - co najważniejsze - spisałem jego dane z dowodu osobistego. Nie mogłem już bardziej się zabezpieczyć.

Mimo tych zabezpieczeń antykwariuszowi nie udało się uniknąć kłopotów. Krystyna Czarnecka oskarżyła go o współpracę ze złodziejem i paserstwo. - Poza tym twierdzę, że w trakcie śledztwa nie powiedział wszystkiego, co wie na temat tego, gdzie znajdują się moje rzeczy - mówi okradziona. - Przecież w jego interesie jest, żeby nic się nie znalazło.

Powiedział, co wiedział

Krzysztof Cz. nie ukrywa, że wolałby, aby skradzione rzeczy nie powróciły do właścicielki.

- Gdyby wszystko się znalazło, to by była dla mnie prawdziwa katastrofa finansowa - przyznaje antykwariusz. - Jeżeli policja odbierze sprzedane przeze mnie rzeczy, to klienci podadzą mnie do sądu i będę musiał zwrócić im pieniądze. Co prawda ja również mógłbym podać do sądu złodzieja, ale co by mi to dało? Przecież ten człowiek nie ma nic.

Antykwariusz twierdzi jednocześnie, że oskarżenie go o utrudnianie śledztwa jest nonsensem. Zapewnia, że przekazał policji wszelkie związane ze sprawą informacje i dokumenty, które posiadał. Toruńska prokuratura rejonowa nie dostrzegła znamion przestępstwa w postępowaniu antykwariusza.

- To mi się w głowie nie mieści! - wykrzykuje okradziona. - Daję organom ścigania na tacy złodzieja i pasera. A oni jednego uniewinniają, a z drugim pieszczą się już dwa lata.

Kobieta obawia się, że jak tak dalej pójdzie, to szanse odnalezienia któregokolwiek ze skradzionych antyków spadną do zera.

Zmusiła go bieda

- Akt oskarżenia przeciwko Maciejowi Z., który przyznał się do kradzieży, został już skierowany do sądu - informuje Judyta Głowacka, zastępca prokuratora rejonowego w Toruniu. - A zarzuca mu się przywłaszczenie powierzonego mu mienia o znacznej wartości. Grozi za to od roku do 10 lat pozbawienia wolności. Postępowanie przed sądem już trwa.

Postępek Macieja Z. próbują wytłumaczyć jego rodzice. - Maciek nie jest złym człowiekiem - twierdzi Gizela Z., matka mężczyzny. - A do kradzieży zmusiła go bieda. Mieszkał z żoną i dwójką dzieci w otoczeniu wartościowych obrazów i mebli, a nie miał co włożyć do garnka. Udało nam się skontaktować również z samym Maciejem Z.

- Moja wina jest ewidentna - przyznaje złodziej. - Ale uważam, że zarówno ja, jak i moi rodzice wystarczająco już za ten błąd odpokutowaliśmy. Pani Czarnecka, w ramach rekompensaty, otrzymała mieszkanie wartości 100 tysięcy złotych. Przywłaszczyła sobie też pozostawione przez nas w domu meble i biżuterię. A ja straciłem przez to wszystko bardzo dobrą pracę, którą wreszcie udało mi się znaleźć. Co mam jeszcze zrobić, co jeszcze jej oddać?

Zwykła naciągaczka?

Krzysztof Cz. wprost mówi, że - jego zdaniem - Krystyna Czarnecka to zwykła naciągaczka.

- Kobiecina po prostu dostrzegła w tej sprawie możliwość wyciągnięcia dużych pieniędzy. Kompletnie nie wiem, skąd wytrzasnęła te swoje pół miliona. Zapłaciłem za te rzeczy Maciejowi Z. 25 tysięcy, a sprzedałem za niewiele więcej. Mieszkanie, które dostała, rekompensuje jej straty aż nadto.

Antykwariusz uważa też, że Krystyna Czarnecka kłamie określając wiek niektórych zaginionych przedmiotów na XVII i XVIII wiek. Jego zdaniem najstarsze eksponaty pochodziły z lat międzywojennych.

- Bzdury! - oburza się kobieta. - Te przedmioty stanowiły dorobek czterech pokoleń. Moi przodkowie pasjonowali się antykami i regularnie powiększali kolekcję. Dla mnie - z uwagi na wartość emocjonalną - były to przedmioty bezcenne. Ale ich wartość rynkowa też nie była mała. Nie jestem pazerna. Jeżeli moja własność do mnie wróci, to od razu oddam mieszkanie, które zresztą warte jest najwyżej siedemdziesiąt tysięcy.

Adam Luks

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)