Święty Mikołaju, patronie ateistów, módl się za nami w świecką Gwiazdkę© iStock.com | DragonImages

Święty Mikołaju, patronie ateistów, módl się za nami w świecką Gwiazdkę

Przemysław Bociąga

Po co Wigilia bez Boga? A po co Bogu czyste okna na święta? Robimy wszystko, by uczynić Boże Narodzenie obszarem polityczno-religijnych sporów, odbierając nie-chrześcijanom prawo do świętowania, a chrześcijanom – "prawa autorskie" do świąt. A prawda o świętach nie leży pośrodku, tylko z boku.

"Jak ja tak patrzę na cały ten bałagan, to mi się przypomina powiedzenie takiego starego rabina, który mnie uczył. On mówił tak: jeżeli, co daj Boże, pana Boga nie ma, to chwała Bogu. Ale jeśli, nie daj Boże, pan Bóg jest, to niech nas ręka boska broni".

Słowa z monologu Jana Tadeusza Stanisławskiego powinny być przywoływane za każdym razem, kiedy mówimy o wierze ateistów i ateizmie wierzących. A okazji do tego najwięcej właśnie przed świętami.

Z Zachodu docierają do nas alarmujące informacje. Oto choinka i szopki świąteczne uważane są za niepolityczne i usuwane z przestrzeni publicznej (tak stało się choćby w tym roku w domu handlowym Thistles w Szkocji, gdzie szopkę odwołano w obawie o wielokulturową klientelę). Politycznie poprawne życzenia świąteczne to w świecie anglojęzycznym już tak wyraźny trend, że parodiowane są pewnie niemal tak często jak prezydenci USA. Oto próbka:

"Proszę przyjąć (bez wmówionego ani dorozumianego obowiązku) nasze najlepsze życzenia zrównoważonych dla środowiska, społecznie odpowiedzialnych, bezstresowych, nieuzależniających i neutralnych pod względem tożsamości płciowej świąt przesilenia zimowego odprawianych w jak najprzyjemniejszej dowolnie wybranej obrzędowości lub według niereligijnych praktyk".

I dalej cztery akapity w tym tonie.

Mycie okien dla Jezusa

Pod podszewką tej parodii jest oczywiście lęk: święta nam się sekularyzują i zgodnie z jakimiś rzekomo odwiecznymi zasadami, pociągną za sobą zanik religii połączony z kompletnym rozpadem moralnym. To następstwo jest jasne jak słońce: jak mówił wybitny konserwatywny aforysta Nicolás Gómez Dávila, "po wegetarianach przychodzą kanibale". Inny myśliciel, nieco mniejszego formatu, wykoncypował, że "najpierw wege, potem homo". Dziś zaś dowiadujemy się, że po neutralnych religijnie świętach przyjdzie chaos i upadek ludzkości pogrążonej w mroku bałwochwalstwa i sodomii. Z tym że tak nie jest.

O godności niechrześcijańskiej wigilii przypominają nam przedstawiciele "drugiej strony" – nie tylko zagorzali ateiści, lecz także przedstawiciele tak zwanych świeckich wartości. Ich kąśliwe życzenia odnoszą się czasem do dobrego przeżywania rzymskich Saturnaliów albo wprost zarzucają chrześcijanom adaptację Chanuki. Zarzuca się też wyznawcom Bożego Narodzenia kulturowe zawłaszczanie symboli pogańskich, z choinką na czele.

Czyż nie żyjemy w najcudowniejszym ze światów? Jest tyle różnych sposobów, by pokazać, że nic się nie rozumie! Prócz sporów o wyższość świąt Bożego Narodzenia nad świętami zimowego przesilenia można jeszcze spierać się o sens tradycji: czy Wigilia pozostaje Wigilią, jeśli gadamy przy niej o polityce? Czy wieczerza liczy się bez karpia? Jak poszczą weganie i czy uchodzi – jak rodzina Kevina samego w domu – wyjechać na święta do Paryża (albo spędzić je w lokalu) zamiast "usiąść ze wszystkimi jak człowiek"? A skoro już przy tym ostatnim jesteśmy – czy oglądanie Kevina w święta to zamach na tradycję, czy samo sedno tradycji?

Chciałbym zaskoczyć większość z was odpowiedziami na podobne pytania. Boże Narodzenie jest z gruntu pogańskim świętem i w tym właśnie tkwi jego głęboka chrześcijańska siła. Pasterka jest po to, żeby dziabnąć sobie z kolegami przed kościołem jednego, a może nawet dwa głębsze. Sławne "mycie okien dla Jezusa" i inne prace porządkowe, rzekomo zabijające "ducha świąt", są równie sakralne jak łamanie się opłatkiem. I na koniec: nie ma nic bardziej ateistycznego niż sam wspomniany duch świąt Bożego Narodzenia.

Módl się i pracuj

Tak, święta są także po to, żeby sprzątać. Nie tylko dlatego, że istotą naszego odpoczynku od zawsze jest to, by zmęczyć się wcześniej, co nazywamy etosem pracy. Także dlatego, że razem z potrzebą świętowania z pokolenia na pokolenie dziedziczymy intuicję, która podpowiada, że żaden nowy ład nie jest kompletny, jeśli dotyczy tylko jednej sfery. Święta służą podtrzymaniu porządku. W końcu świętujemy to samo co roku od nowa po to, by przypominać sobie, że życie ma swoją kolej, od zimy do jesieni, od narodzin do śmierci. To wprowadza w nie ład i porządek. A odzwierciedleniem tego porządku jest właśnie mycie okien, trzepanie dywanów, taniec na froterce do podłogi.

Z tego samego powodu do najbardziej religijnych tradycji należy wszystko to, co nasze babcie (daj Boże, wciąż obecne, a nie jedynie wspominane przy wigilijnym stole) uważają za dowód na ostateczny tej tradycji upadek. Na przykład: młodzi wychodzą na pasterkę, mają jednak problemy z dotarciem do kościoła, bo po drodze zdarzają im się koledzy i flaszka. Oburza nas to? A jakże! Bo za "dawnych czasów" (babcie mówią o nich "moje czasy")... wszyscy to znamy. "Młodzież była jakaś taka lepsza, nie było tego przeklinania całego, a teraz tylko nosy w komórkach, a jak ktoś coś powie, to tylko ciągle k... i ch...". Znamy ten ton aż za dobrze.

W zasadzie nawet na co dzień wiemy, że jest bzdurny, ale i tak dajemy się uwieść pięknej wizji dawnych dobrych czasów, przynajmniej, kiedy myślimy o tradycjach świątecznych. To znów przejaw naszej wiary w świąteczny ład i porządek, który tak na siłę staramy się podtrzymać. "Z wiekiem człowiek zaczyna mylić zmiany zachodzące w nim samym ze zmianami w otoczeniu" – wyjaśnia ten fenomen znany neurolog i psycholog Stephen Pinker. Możemy być spokojni; dziadziuś na pasterce też lubił sobie dziabnąć. Rzecz w tym, że babunia nieco inaczej na to patrzyła, kiedy sama miała dwadzieścia pięć lat (i pewnie sama też lubiła).

A czy sam łyczek z kolegami pod kościołem jest czymś ze świętowaniem sprzecznym? Jest raczej odwiecznym prawem natury, tak jak prawem natury są awantury, kiedy chwiejnym krokiem po pasterce wracamy do domu. Po raz kolejny okazuje się, że święta są świętami w każdym ich wymiarze; nie można pomijać także społecznego. Innymi słowy: jeśli ktoś zada pytanie, czy Boże Narodzenie to święto religijne, rodzinne czy społeczne; czy ma wymiar duchowy, a może materialny, ekonomiczny; czy jest opium mas, czy przejawem autentycznej potrzeby głębszej duchowości, powinien dostać odpowiedź: tak. Tak na wszystkie.

Wydaje ci się, że sprowadzając święta do ich religijnego wymiaru, nadajesz im dodatkową głębię. Tymczasem robisz coś dokładnie przeciwnego: spłycasz je, bo z wielowymiarowych chcesz uczynić jednowymiarowymi.

Ukradzione poganom święta

"Druga strona" świątecznego sporu – ci, którzy grudniowych uroczystości raczej nie lubią z najrozmaitszych powodów – ma w okołoświątecznych dyskusjach mnóstwo satysfakcji. Przypominają często, że Gwiazdka to nic innego jak pogańskie święta – słowiańskie Gody lub rzymskie Saturnalia – ukradzione i zawłaszczone przez chrześcijaństwo. To ma zwolenników Bożego Narodzenia jakoś upokorzyć. Niestety, niedokładnie wiadomo, w jaki sposób, nawet gdyby było prawdą. A całkiem możliwe, że nie jest.

Tak, chrześcijanie muszą ten fakt udźwignąć: data urodzenia Jezusa z Nazaretu jest zmyślona w zupełności. Tak bardzo, jak, dajmy na to, polskość Kopernika czy polskie nazwy miejscowości na Śląsku czy Mazurach. W całości, od zera i na bezczela, tylko trochę wcześniej niż one. O dacie urodzin Chrystusa Biblia nie mówi nic, może poza lakoniczną wzmianką u św. Łukasza, że "W tej samej okolicy przebywali w polu pasterze i trzymali straż nocną nad swoją trzodą" (Łk 2, 8). Łatwo byłoby uwierzyć, że Jezus urodził się na wiosnę, bo właśnie wtedy owce wypuszczane są wolno, niestety baranki przeznaczone na ofiary świątynne wypasane były przez cały rok.

Grudniowa data przyjęta została około IV wieku (wcześniej nie była dla chrześcijan szczególnie interesująca, w końcu tyle było rocznic, które można obchodzić, na czele z Wielkanocą) na podstawie jakichś kalendarzowych obliczeń. Trudno nawet powiedzieć, czy były one mylne, zważywszy, że za punkt wyjścia przyjęto datę święta Zwiastowania i doliczono do niej 9 miesięcy, co dało 25 grudnia.

I oto – popatrzcie, cóż za przypadek! Trafiamy akurat na dzień w okolicach zimowego przesilenia. Momentu, kiedy mija najdłuższa noc w roku i światłość zaczyna odzyskiwać władzę nad światem. Argument o tym, że ukradliśmy tę datę poganom, byłby niezły. Niestety, nie do końca mamy dowody, że było właśnie tak, a nie odwrotnie. Ostatecznie chodzi tylko o władzę, czyli o to, czyja idea będzie na wierzchu. Razem z innymi religiami podkradaliśmy sobie dobre pomysły, by zwiększyć liczbę wiernych. W marketingu nazywa się to zwiększaniem zasięgu kampanii.

Czy to dowód, że Boże Narodzenie to plagiat jakichkolwiek innych obrzędów? "Nie daj Boże!". A może ostateczny wyrok wydamy na korzyść chrześcijańskich obchodów narodzenia człowieka z łona dziewicy? "Niech nas ręka boska broni!". To po prostu odwieczna historia o człowieku poszukującym religii, niezależnie od tego, czy ma swoje wyznanie, czy nie, a może wręcz, czy nie postanowił zadeklarować wolności od takowego. Ostatecznie, jak mówił wielki teoretyk religii Woody Allen: "największy problem ateistów to ten, że nie mają kogo wzywać podczas orgazmu".

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Węgierska pokusa PiS [OPINIA]
Tomasz P. Terlikowski
Komentarze (0)