ŚwiatŚwietlana przyszłość Polaków w Irlandii

Świetlana przyszłość Polaków w Irlandii

Irlandia pustoszeje. Miejscowi płaczą, że nic już nie będzie takie jak dawniej, po czym robią to, co robili dawniej, czyli uciekają do Australii. Satyrycy w skeczach wyżywają się na pseudo-bogaczach z czasów boomu, które są teraz oficjalnie czasami błędów i wypaczeń. Tylko Polacy dokazują jak pijany zając i wciąż twierdzą, że znaleźli w Irlandii raj ostateczny. Jak tak dalej pójdzie, naprawdę zostaniemy tu sami i co najgorsze, rzeczywiście możemy mieć tu nie najgorzej.

Piotr Czerwiński

Dzień Dobry Państwu albo dobry wieczór. Gdzie się człowiek nie obróci, tam każdy chce uciekać z Irlandii. Miejscowi zaczynają traktować wyprowadzkę z Imperium Celtyckiego Ratlerka jak nieuchronną konieczność, wracając tym samym do korzennych tradycji swojego państwa, którego czołowe motto brzmiało: „uciekajmy gdzie pieprz rośnie i załóżmy tam Irish Pub”. Wyobrażenie młodych i-Ludzi o skali tragedii w ich ojczyźnie jest o tyle wielkie, że byli chowani w wielkopańskim etosie najbogatszych dzieci Europy. Krótki, acz obfity jak paw po szesnastu guinnessach okres prosperity nieźle namieszał w irlandzkich głowach; przez ten czas, od kiedy się dorobili, zanim padli zdążyło tu urosnąć całe pokolenie, dla którego praca rosła na drzewach i nie wymagała żadnej pracy, i które uwierzyło, że są Anglikami w drugim wcieleniu, tylko przez przypadek nie posiadającymi żądnych terytoriów zamorskich. Teraz, kiedy trzeba się o tę pracę starać, a nawet można nie dostać jej od ręki, ponieważ dostanie ją ktoś inny, cała generacja
poczuła się nagle jedną ręką w nocniku. Nie ma rady - trzeba się ewakuować. Żeby było zabawniej, trend ewakuacyjny jest tak powszechny, że w myśl najnowszych badań, publikowanych przez Irish Times, wynika, że aż 51% Irlandczyków katapultujących się do Australii albo Kanady (albo wszędzie tam, gdzie nie trzeba uczyć się obcych języków), robi to nie z musu, ale dlatego, że chce. Oni po prostu poczuli wiatr w żaglach. W tym kraju z dziada-pradziada każdy dawał nogę najdalej jak mógł, niczym nie przymierzając, nad Wisłą, więc nie dziwi mnie zupełnie, że teraz uciekają nawet ci, którzy nie muszą. Reisefieber, moi państwo. Sam się załapałem na coś takiego, tylko w drugą stronę, nie mogąc wytrzymać myśli, że wytrzymałem w Polsce aż 33 lata.

Czasy dobrobytu są coraz bardziej niemile wspominane, a przeróżne mniej lub bardziej idiotyczne symbole tamtej epoki, w rodzaju kabrioletów, kupowanych w roli modnego akcesorium albo gry w golfa, na którą snobowali się nowobogaccy, zaczynają być obiektem kpin. Czołowy satyryk irlandzki, przed którym i ja chylę czoła, nazwiskiem David McSavage, nakręcił nawet skecz do swojego programu „Savage Eye”, w którym grupa nadzianych mamusiek, upozowanych na gospodynie domowe z czasów boomu, przybranych w wielkie ciemne okulary kupuje ser po 50 euro za gomułkę w sklepie „Donnybrook Fair”. Snajper wybija je przy wyjściu jedna po drugiej... Całość w wolnym tłumaczeniu nazywa się „Chwile z życia klasy średniej” i jak rozumiem, ma symbolizować, że klasa średnia w tym kraju już nie żyje.

Na użytek mniej wtajemniczonych czytelników pragnę objaśnić, że idiotyzm posiadania kabrioletu w Irlandii, Republic Of, zasadza się na tym, że w ciągu roku występują tu cztery minuty bez opadów, podczas których ewentualnie można złożyć dach takiego wynalazku. Podobna prawidłowość dotyczy słońca. Wielu Irlandczyków lubi wyobrażać sobie, że świeci słońce, co masowo osiąga się poprzez noszenie ciemnych okularów. Tego akurat zwyczaju jeszcze nie zarzucili, ponieważ coś musi im poprawiać nastrój, nawet jeśli nie mogą przez to trafić w drzwi własnego domu. Natomiast „Donnybrook Fair” słynie ze swojej ekskluzywności. Łatwiej jest tam kupić pasztet z gęsich wątróbek niż papier toaletowy.

Tak czy owak, Irlandczycy panikują. Uznali, że ich kraj spotkała tragedia, skoro nie można już być dyrektorem po podstawówce, a kabriolet przestał być symbolem sukcesu, ponieważ król jest nagi, a słońce naprawdę nie świeci, a papier toaletowy jest potrzebny bardziej niż gęsie wątróbki. Płacz i zgrzytanie zębów rozległo się w krainie Bajobongo, co jest podwójnie smutne, bo opieka dentystyczna tu nie jest za bardzo ten-tego i zęby trzeba sobie robić za granicą, czy się tego chce, czy nie.

Jedyni, którzy nie rozpaczają, to Polacy. Dla odmiany, gdziekolwiek się nie obrócisz, tam Polak twierdzi, że w Irlandii znalazł raj na ziemi i życie wieczne, a w dodatku w obcej walucie. Dzieje się tak dlatego, że w Polsce nigdy nie było żadnego dobrobytu, a tutejszy kryzys na polskie warunki bardziej przypomina masaż hawajski, jak to pięknie przeinaczyła niedawno jedna irlandzka gazeta. Ale wracając do tematu, w zasadzie każdy Polak, który jeszcze nie wyjechał stąd do Polski, a jest ich sto tysięcy, twierdzi z uporem masochisty, że jest mu tutaj jak w raju. Niewiele jest w tym zresztą masochizmu, istotnie, bo mając wybór między eutanazją, Warszawą i Irlandią, wielu z tych ludzi w desperacji wybrało Irlandię, gdzie nie tylko wystarcza im pieniędzy do następnej wypłaty, ale nawet na piwo nie muszą chodzić do parku, chociaż ceny w pubach naprawdę nie są zachęcające. Spotykam regularnie nawet takich Polaków, którzy wmówili sobie, że urządza ich irlandzka pogoda. Niedawno słyszałem rozmowę telefoniczną jednego z
nich, najwyraźniej z innym Polakiem z Polski. Przekonywał go, że w Polsce pogoda nastraja pesymistycznie i wywołuje myśli samobójcze, podczas gdy tutaj (tu mimochodem zatoczył ramieniem krąg nad swoją głową) od razu chce się żyć, ponieważ powietrze jest rześkie i łatwiej jest oddychać pełną piersią. Nad jego głową roztaczała się satanistyczna panorama w kolorze popiołu, brakowało jedynie tego potworka z okładek Iron Maiden, by natychmiast zachciało się żyć, jeśli jest się fanem tej akurat grupy.

Tu akurat się zgodzę z kolegą Polakiem. Powietrze w Irlandii jest czasem tak rześkie, że buja na boki samochodem. W zasadzie można się w taki dzień wystawić do wiatru z otwartymi ustami i faktycznie nie trzeba oddychać samemu, Irlandia sama oddycha za ciebie i pięciu innych, których przewróciła do rowu, przy okazji płucząc jamę ustną, co pozwala oszczędzać na paście do zębów. Przy tych atrakcjach śnieg, po którym zaledwie można jechać na sankach, wydaje się nudnym i samobójczo nastrajającym reliktem zacofanej republiki Bulandy.

Reasumując, Irlandia tonie, Irlandczycy uciekają, Polacy optymistycznie patrzą w przyszłość. Nawet reprezentacja polskich nastolatków wystąpiła na dublińskiej paradzie z okazji dnia świętego Patryka, wspierając sobą program „Brighter Futures”, jeśli dobrze kojarzę jego pełną nazwę. Myślę, że w tym szaleństwie jest metoda. Zakładając, że większość tubylców prędzej czy później ulotni się w stronę krajów, w których można ciągle nosić szorty i ciemne okulary, jeśli będziemy tu siedzieli wytrwale, możemy zostać jedynymi mieszkańcami tej wyspy. Przed nami zaiste wielka przyszłość. Irlandia zdąży w międzyczasie podźwignąć się z kryzysu, a dziura ozonowa wreszcie pozwoli ocieplić się tutejszemu klimatowi. Będziemy mogli przejąć władzę w Irlandii, następnie pożreć się o wpływy, okraść się nawzajem i zadenuncjować, a potem zrujnować wszystko, ratując się ucieczką. Proponuję Zimbabwe, tam jeszcze nas nie było. Dobranoc Państwu.

Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com

Słownik wyrazów obco brzmiących:
Brighter Future - Science Fiction

Źródło artykułu:WP Wiadomości
kryzyspracazatrudnienie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (85)