Święta Polaków za granicą: zgodnie z tradycją
Tysiące kilometrów od ojczyzny,
niejednokrotnie w zupełnie odmiennym otoczeniu kulturowym niż w
Polsce, ale mimo wszystko zgodnie z tradycją. Nasi rodacy
mieszkający za granicą opowiadają jak spędzają Boże Narodzenie.
25.12.2008 | aktual.: 29.12.2008 07:41
Polki mieszkające w Algierii mogą tylko pomarzyć o śniegu; nie mają też szans - poza sporadycznymi przypadkami - podziwiania dekoracji świątecznych; nie ma światełek, szopek ani choinek na ulicach.
Algierską Polonię, tworzą głównie Polki, które poślubiły Algierczyków studiujących w naszym kraju w latach 70. i 80. Religią dominującą w ich nowym kraju jest islam.
Kobiety mieszkające w Algierze - stolicy Algierii - poza własną domową wigilią mają też "wigilię polonijną". Mogą wówczas w swoim gronie zjeść tradycyjny świąteczny posiłek i podzielić się opłatkiem.
- Jest nas kilka Polek, spotykamy się w święta, idziemy do kościoła, a potem spotykamy się u koleżanki. Mamy bigos, pierogi, makowiec też jest. Dzielimy się opłatkami - mówi pani Anna, w Algierii mieszkająca od kilkudziesięciu lat.
Przygotowanie potraw na kolację wigilijną nie jest jednak wcale proste. Z racji odmiennego niż w Polsce klimatu brakuje wielu składników i niektóre półprodukty, dostępne u nas w każdym sklepie, kobiety muszą robić same. Tak jest choćby z kapustą, którą Polki same kiszą.
- Staram się zawsze prosić znajomych, żeby przysłali w paczce, lub przywieźli mak czy inne składniki, które pasują do polskiej wigilii" - powiedziała Polka mieszkająca w Afryce od 7 lat.
Chrzanu nie ma, maku nie ma, nie ma kiełbasy, grzybów - wylicza jedna z Polek, z którymi rozmawiali dziennikarze.
25 i 26 grudnia to normalne dni pracy w Algierii, dlatego - jak mówią kobiety - trudno odczuć święta. Algierczycy nie oglądają raczej telewizji europejskiej i nie mają świadomości, że są święta chrześcijańskie - zwraca uwagę pani Anna.
Inaczej święta wyglądają z perspektywy brytyjskiego Doncaster. Tam nie brakuje dekoracji, światełek, błyszczących choinek, ale mimo wszystko - jak mówi Maciek mieszkający tam od 2,5 roku - "coś jest nie tak".
- Tutaj nie obchodzi się świąt tak jak w Polsce - rodzinnie. U Anglików spędzenie świąt polega na możliwie największym wydaniu pieniędzy na ciuchy, na prezenty - powiedział 25-latek.
Maciek i jego narzeczona nie mogli przyjechać do Polski na święta, bo jedno z nich zmieniło przed kilkoma miesiącami pracę i nie może dostać urlopu. Maciek, z wykształcenia nauczyciel wychowania fizycznego, pracuje w magazynie jednej z firm odzieżowych. Jego partnerka Anna, skończyła studia magisterskie na Krakowskiej AWF. Jest fizjoterapeutką, na wyspach pracuje w sklepie.
Para - tak jak wiele podobnych do nich osób - organizuje święta wraz z przyjaciółmi. - Przyjeżdża do nas mój kolega Konrad z dziewczyną z Birmingham. Ustaliliśmy, że dajemy sobie jakieś drobne prezenty - opowiada Maciek.
Wigilijny stół nie będzie zastawiony tradycyjnymi dwunastoma daniami. - Kupimy w polskim sklepie barszcz, krokiety, rodzina przysłała nam uszka, kolega z Birmingham przywiezie placek, który przysłała mu mama. Jeśli dojdzie do trzech czterech dań to będzie dobrze - powiedział chłopak.
Wiele osób pracujących na wyspach nie zdecydowało się na wyjazd na święta z powodu wysokich cen biletów lotniczych. Tak zrobił m.in. mieszkający w Irlandii Olek. - Bilet do Polski na święta to wydatek kilkuset euro. Wielu nie chce wydać na te parę dni takich dużych pieniędzy, zwłaszcza, że w styczniu można pojechać za 80 euro - podkreślił.
26-letni Olek od 2,5 roku żyje i pracuje w Dublinie. Jest dziennikarzem polonijnego pisma. Spędza święta w gronie znajomych. Na wigilii będą też goście z Polski - mama jednej z koleżanek przyjechała 10 dni przed świętami, dzięki temu jej bilet nie był zbyt drogi.
- Goście przychodzą do nas, bo mamy dwupokojowe mieszkanie, największe wśród znajomych - podkreślił Olek. Wieczór wigilijny spędzi wraz z sześcioma osobami. - Już drugi rok z rzędu decyduję się spędzać święta w Irlandii, bo jest po prostu za drogo, żeby jechać do Polski - wyznaje młody dziennikarz.
W tradycyjny sposób święta starają się spędzić również Polacy mieszkający w Mołdawii. W tym jednym z najbiedniejszych krajów Europy żyje, niejednokrotnie od pokoleń, wielu naszych rodaków.
Pani Elenia Pumnia, podobnie jak jej matka, urodziła się w tym kraju. W domu Elenii święta obchodzi się dwa razy, dlatego, że ojciec - Mołdawianin wyznaje prawosławie. Prawosławne Boże Narodzenie obchodzone jest później niż u katolików - w styczniu.
Potrawy, które znajdują się na stole wigilijnym pochodzą w takim "wyznaniowo mieszanym domu" z dwóch tradycji - podkreśla studiująca w Polsce dziewczyna.
Poza naszymi pierogami, w domu Elenii w wigilijny wieczór serwuje się też bezmięsne gołąbki, a także nadziewane orzechami suszone śliwki.
Jednym z elementów tradycji jest chodzenie od domu do domu z tekturową gwiazdą. Młodzi, którzy to robią są obdarowywani drobnymi pieniędzmi lub słodyczami.
Z kolei przed Nowym Rokiem na wsiach dzieci nawiedzają domostwa i obsypują gospodarzy ryżem i zbożem. - Mołdawia jest krajem rolniczym i wszystkie te rytuały bożonarodzeniowe i noworoczne są związane z płodnością ziemi. Sypanie ryżem i zbożem ma przynieść w następnym roku urodzaj - tłumaczy Polka.
Pani Helena, która do Mołdawii przeprowadziła się w latach 70, ubolewa, że mołdawskie miasta nie są tak przystrojone na święta jak te w Polsce.
- Miasto jest szare, nieprzystrojone. Tylko w centrum Kiszyniowa jest choinka - zauważyła kobieta. Pani Helena mówi po polsku z wyraźnym wschodnim akcentem. Do Mołdawii przeprowadziła się do ze wschodniej Ukrainy, trafiła tam z Syberii, gdzie się urodziła. Jak wielu innych Polaków jej rodzice zostali tam zesłani.
W domu pani Heleny święta wyglądają jak w Polsce. Łamiemy się opłatkiem, składamy życzenia, śpiewamy kolędy; obowiązkowo musi być choinka i dodatkowy talerzyk przy wigilijnym stole - powiedziała.
Na brak iluminacji świątecznych narzeka również ojciec Simeon Stachera, który pracuje jako misjonarz w Maroku. - Tu Boże Narodzenie jest całkiem odmienne, nie ma światełek, nie ma szopek, nie ma choinki, nie ma niczego, ale jest drugi człowiek, który jest na moim horyzoncie, którego kocham, do którego idę. Tu odkrywam inne Boże Narodzenie - powiedział franciszkanin.
Maroko to muzułmański kraj, praktycznie nie ma w nim katolików. Ojciec Simeon wraz z kilkoma księżmi pracuje m.in. organizując szkołę dla miejscowej ludności.
Święta w takim polskim rozumieniu - jak przekonuje duchowny - są trudne do przeżycia w Maroku. - Trudno mi mówić o wigilii polskiej, bo jestem tutaj jedynym Polakiem - podkreślił. Wraz z nim na misjach służy Włoch, Hiszpan i brat z Meksyku.
Każdy z jego współbraci - jak mówi ojciec Simeon - jakoś wzbogaci stół wigilijny. - Ja mam opłatki, bo tego w innych krajach nie ma; w Hiszpanii na stół wigilijny szczególnie się przygotowuje indyka; Włoch - nie wiem co on przygotuje - może spagetti - śmieje się misjonarz. (jks)
Krzysztof Strzępka