Świdnica prosi Tuska o pomoc w wojnie z automatami
Lokal z grami hazardowymi nie dostanie ulgi. Samorząd: premierze, pomóż nam walczyć.
23.10.2009 | aktual.: 23.10.2009 10:17
Automaty o niskich wygranych są już nie tylko w barach i restauracjach. To także tysiące niewielkich punktów, gdzie rozkwita hazard. Od kilkunastu miesięcy w miastach i wsiach Dolnego Śląska, jak grzyby po deszczu, mnożą się miejsca, gdzie każdy może zagrać.
Prezydent Świdnicy Wojciech Murdzek postanowił zatrzymać tę lawinę. W 60-tysięcznym mieście takich automatów jest już prawie 120. Sposób ma prosty - bat finansowy.
- Jeśli ktoś ma u siebie automaty, to nie będzie mógł liczyć na zwolnienie z podatku od nieruchomości - tłumaczy prezydent Murdzek.
Dziś bowiem właściciel każdej restauracji, kawiarni czy hotelu w mieście może zaoszczędzić na podatku tyle, ile zainwestował w swój lokal. Sprawa jest o tyle bulwersująca, że te inwestycje to najczęściej zakup jednorękich bandytów, jak mówi się potocznie na automaty.
Samorządowcy przyznają, że problemowi przyjrzeli się po tym, jak w kraju wybuchła afera hazardowa. Liczą, że uda im się choć częściowo ukrócić ten proceder, bo ulgi w podatku sięgają nawet 15 tys. zł rocznie.
Chcą też wprowadzić zmiany, które będą utrudniały przekształcanie lokali użytkowych w punkty do gier.
O wsparcie w walce z jednorękimi bandytami samorządowcy poprosili premiera Donalda Tuska. Apel o zmiany w ustawie dotyczącej automatów trafił do jego kancelarii.
Chodzi o to, by punkty gry nie mogły uzyskać jakiejkolwiek pomocy publicznej. Inna propozycja to wprowadzenie rygorystycznych limitów - np. jeden punkt z automatami mógłby przypadać na 10 tys. mieszkańców. I kolejna rzecz - samorządy powinny decydować o udzieleniu zezwolenia na taką działalność.
Skąd takie radykalne kroki? Władze miasta wyliczyły, że mieszkańcy Świdnicy miesięcznie przegrywają na jednorękich bandytach około 2 mln zł. Te pieniądze mogliby przeznaczyć na zakupy, co z pewnością przyniosłoby całemu miastu większą korzyść.
Dziś na automatach zarabia przede wszystkim budżet państwa. Do kasy miejskiej wpływa jedynie część podatków płaconych przez firmy prowadzące hazardowe salony.
- Automaty dają złudną nadzieję na szybkie wzbogacenie się, a w rzeczywistości pustoszą nam kieszenie. Niestety, problem dotyka również osób, które nie narzekają na nadmiar gotówki - komentuje Wojciech Murdzek.
I rzeczywiście, okazuje się, że coraz więcej hazardzistów można spotkać w ośrodkach pomocy społecznej. Przegrywają zapomogi i zasiłki. Dlatego miasto od przyszłego roku chce przeznaczyć 150 tys. zł na specjalny program terapeutyczny, który pozwoli ludziom wyjść z hazardowego nałogu.
Z roku na rok liczba uzależnionych rośnie, bo automaty są łatwo dostępne. W 90-tysięcznej Jeleniej Górze jest ich obecnie ponad 240, w Wałbrzychu jest 21 salonów gier (w sumie ok. stu automatów). Według danych Urzędu Skarbowego, w Legnicy są 232 punkty.
Jeśli w lokalu znajduje się mniej niż cztery takie urządzenia, nie jest wymagana opinia gminy. Zdaniem prezydenta Legnicy Tadeusza Krzakowskiego, przepisy w tym zakresie są zdecydowanie zbyt liberalne. Wprawdzie nie ma skarg na użytkowników automatów, ale takie lokale stanowią coraz większe zagrożenie dla młodzieży, która może się w ten sposób uzależnić od hazardu.
- Dramaty ludzi uzależnionych, ich rodzin są równie bolesne jak problem z narkotykami i alkoholem. Tu też ludzie zostają bez domów, przegrywają majątki, popełniają samobójstwa i zaczynają kraść, by tylko mieć pieniądze na kolejną grę - tłumaczy dr Lubomira Szawdyn.
Jest ona nie tylko psychiatrą i psychoterapeutką uzależnień, ale także prekursorką lecznictwa odwykowego w Polsce, bo problemem zajmuje się od 45 lat. Jej zdaniem recepta na lawinowy wzrost uzależnień od hazardu jest jedna - trzeba zdecydowanie ograniczyć liczbę automatów do gier.
Takiego zdania jest coraz więcej osób. W czwartek w Sejmie Ludwik Dorn ogłosił, że jego klub (Polska Plus)
chce stopniowego wygaszania zezwoleń na prowadzenie działalności na automatach. Dzięki temu jednoręcy bandyci zniknęliby z lokali w ciągu sześciu lat.
Jest tysiąc
Na Dolnym Śląsku jest już tysiąc automatów do gier o niskich wygranych. W całej Polsce - 46 tys. Jeszcze 6 lat temu było ich zaledwie 4 tys. Wtedy jednak zezwolenia na ich postawienie musiały wydawać rady miast, a procedura uzyskania zgody była żmudna. W 2003 r. weszły w życie przepisy legalizujące grę na maszynach i od tego czasu mógł je mieć niemal każdy. I wielu z tego skorzystało. Rok później zarejestrowano w kraju ponad 14 tys. automatów. Dziś zezwolenie na ustawienie automatów do gry wydają izby skarbowe. Kosztuje ono 44 tys. zł. Właściciele punktów odprowadzają podatek ryczałtem - 180 euro miesięcznie od każdego automatu. Na jednej maszynie ustawionej w dobrym punkcie można miesięcznie zarobić 10-15 tys. zł.
Ubiegłoroczny zysk branży przekroczył 2,5 miliarda złotych.