Świat według agenta „Olchy”
Agent o pseudonimach „WS”, „Wacław” i „Olcha” to postać zupełnie niezwykła. Przez kilkanaście lat pozostawał na usługach Wydziału IV Departamentu III MSW, który specjalizował się w rozpracowywaniu opozycyjnych środowisk intelektualnych. Był bardzo zaangażowanym i ofiarnym konfidentem. Świadczy o tym nie tylko ponad 1000 stron raportów i opracowań, które z całą pewnością oddają jedynie część jego działalności, lecz także sposób wykorzystywania przekazywanych informacji.
20.02.2008 08:22
Donosy „Olchy” są bowiem rozrzucone w rozpracowaniach wielu czołowych polskich pisarzy.
„Olcha” świetnie znał środowisko. Recenzował ukazujące się nielegalnie wydawnictwa literackie, wydawane w kraju i publikowane za granicą książki. Dekonspirował przed SB pseudonimy używane przez pisarzy, podpowiadał metody i kierunki działania. W latach 80. aktywnie uczestniczył w grze operacyjnej mającej doprowadzić do przejęcia przez władze kontroli nad Pen-Clubem. Agent „Olcha” nie pisał o swoich ofiarach językiem Służby Bezpieczeństwa. Odwrotnie, to funkcjonariusze Wydziału IV Departamentu III SB postrzegali świat poprzez sformułowania zaczerpnięte z raportów swojego eksperta i mentora. Całe fragmenty rozmaitych sprawozdań i planów działań operacyjnych podejmowanych przeciwko niepokornym literatom zostały przepisane z raportów „Olchy”, wyjątkowo bezwzględnego i szkodliwego agenta SB.
W 2007 r. Joanna Siedlecka ujawniła, że pod pseudonimem tym ukrywał się Wacław Sadkowski, znany krytyk literacki, tłumacz, m.in. redaktor naczelny „Literatury na świecie”. Po ukazaniu się tekstu Siedleckiej Sadkowski opublikował list, w którym wszystkiemu zaprzeczył i przedstawił się jako liberał, który usiłował doprowadzić do kompromisu pomiędzy opozycją a władzą. Poniżej publikujemy jeden z licznych elaboratów agenta „Olchy” dotyczących środowiska literackiego. Zatytułowany jest „Literatura na posługach antykomunizmu” i pochodzi z 1984 r. Prezentowane fragmenty dotyczą głównie emigracyjnych wydawnictw: „Kultury” „Zeszytów Literackich”, „Pulsu”, „Aneksu”, ich twórców i współpracujących autorów. Rzekome totalitarne zapędy wspomnianych konsultant „Olcha” przeciwstawia światłej i otwartej polityce kulturalnej władz PRL. Dokument ten pozwala na zilustrowanie kategorii myślenia i sposobu, w jaki „Olcha” opisywał rzeczywistość na potrzeby Służby Bezpieczeństwa. Całość opracowania ukaże się w najbliższym czasie w
jednym z wydawnictw IPN. Śródtytuły pochodzą od agenta, podane w nawiasach kwadratowych od opracowującego tekst autora.
[Opozycja]
Niejednokrotnie już mogliśmy się przekonać, że przeciwnicy socjalizmu nadają swej krucjacie ideologicznej i politycznej charakter całkowicie totalny, że nie pomijają żadnej dziedziny życia społecznego w swych zabiegach o zdyskredytowanie komunizmu za każdą cenę i bez względu na straty lub wręcz spustoszenia, jakie przynosi ta działalność wspólnemu dorobkowi narodowemu i nadrzędnym interesom narodowym. Ta bezpardonowa, zaciekła w fanatyzmie i nienawiści kampania obejmuje też dziedzinę piśmiennictwa. Opinia publiczna w Polsce styka się nieraz z przejawami tego cynicznego sprowadzania piśmiennictwa do funkcji antykomunistycznej agitki (niepoślednie zasługi w tym względzie położył Marek Nowakowski)
, ale mało kiedy ma możność przekonać się, jakie rozmiary przybrał proces narzucania twórczości literackiej i życiu literackiemu dyktatu dyspozycyjnej instrumentalności wobec strategii i taktyki wojującego antykomunizmu [...].
Nikłość dokonań tych sprzymierzonych sił sprawia, że nie dostrzega się ich na, złożonej przecież pod względem ideowym i artystycznym, mapie życia literackiego w Polsce. Wytrwałość i gorliwość ich destrukcyjnych zabiegów wywiera jednak pewien wpływ na nastroje i postawy środowisk twórczych i kręgów do nich zbliżonych. W pewnych sytuacjach staje się wręcz szantażem utrudniającym proces integracji tych środowisk wokół otwartej i światłej polityki kulturalnej Partii, wytyczonej na IX Nadzwyczajnym Zjeździe PZPR i potwierdzonej uchwałami kilku kolejnych posiedzeń plenarnych KC. Warto więc może zdać sobie sprawę z charakteru, rozmiarów, zasięgu i celów tej kampanii skierowanej przeciw swobodnemu rozwojowi kultury literackiej socjalistycznej Polski, która jest integralną częścią walki ideologicznej i politycznej, walki na śmierć i życie, jaką wydał socjalistycznej przyszłości Polski międzynarodowy – i rodzimy – antykomunizm. Walka ta narastała przez lata, ma swoje korzenie sięgające w głąb społecznych struktur i
tektoniki rewolucyjnej, dokonującej się w ciągu ostatniego półwiecza w Polsce, ma też – zasługującą na wszechstronne zbadanie – historie kolejnych prowokacji i kampanii bitewnych, a potem porażek i przyczajeń w ciągu ostatniego ćwierćwiecza, jeśli nie trzydziestolecia już, jeśli liczyć od słynnej „odwilży”, która ujawniła pierwsze pokusy likwidatorskie w stosunku do systemu socjalistycznego i jego nadbudowy, pokusy zakłócające proces konsekwentnego, wyzwolonego z dogmatycznych okowów doskonalenia tego systemu. Ze względów praktycznych ograniczę się w tym przeglądzie do faktów i przykładów z okresu ostatniego, głównie z ponad roku już od zniesienia stanu wojennego w naszym kraju, który to fakt usunął pewne bariery psychologiczne i niedogodności moralne, stworzył przesłanki do pełnej normalizacji życia społecznego i kulturalnego.
Ta właśnie perspektywa socjalistycznej normalizacji wszystkich dziedzin życia społecznego zatrwożyła strategów antykomunizmu – i skłoniła ich do podjęcia, także w dziedzinie piśmiennictwa i życia literackiego, równie desperackich co perfidnych działań dywersyjnych. Rozpatrzymy w tym przeglądzie różne ośrodki, a także różnorakie formy techniki zmierzające do przekształcenia piśmiennictwa polskiego i życia literackiego w instrument antykomunistycznej krucjaty.
W kręgu Giedroycia – „papieża” antykomunizmu
Z wieku i z urzędu (zakodowanego od lat w tajnej siatce osławionego „Kongresy Wolności Kultury” i innych służb specjalnych afiliowanych przy CIA), palma pierwszeństwa w tych dysponenckich strukturach antykomunizmu należy się Jerzemu Giedroyciowi, od pierwszych lat powojennych kierującemu – oficjalnie, bo do tych ujawnianych funkcji jego działalność bynajmniej się nie zalicza – polskojęzycznym miesięcznikiem „Kultura” oraz jego pochodnymi: Biblioteką „Kultury” i Zeszytami Historycznymi, wszystko to wydaje tzw. Instytut Literacki, usytuowany w podparyskim miasteczku Maisons Lafitte. Druk w „Kulturze”, a zwłaszcza publikacja książkowa w ramach Biblioteki tego pisma, ciągle jeszcze w najwyższym stopniu nobilituje autora w oczach antykomunistycznej opinii za granicą, a także w kraju, do którego publikacje tego ośrodka dywersyjnego (niemające, rzecz jasna, debitu w PRL, bo wykraczające z założenia poza ramy oficjalnej międzynarodowej wymiany dóbr kultury) przenikają kanałami przemytniczymi, często w
zminiaturyzowanej, specjalnie dla ułatwienia przemytu stosowanej formie edytorskiej.
Giedroyć [tak w oryginale] jest agentem starego pokroju, doświadczonym i otartym w świecie. […] Giedroyć przechwycił […] dla kierowanej przez siebie oficyny kilka utworów w różnym stopniu ważnych dla literatury w Polsce Ludowej (takich jak „Apelacja” [Jerzego] Andrzejewskiego czy „Maść na szczury” [Bogdana] Madeja), które też z różnych przyczyn nie ukazały się od razu po ich powstaniu w PRL, i nie poniechał żadnej okazji, by się i tym „dorobkiem” poszczycić. Można jednak z całkowitym poczuciem odpowiedzialności stwierdzić, że otwarta polityka wydawnicza, usankcjonowana przez IX Nadzwyczajny Zjazd Partii, uchylająca zgubne praktyki tzw. cenzury podmiotowej i dopuszczająca do publikacji wszystkie wartości literackie wzbogacające kulturę narodową, niezależnie od tego, jak szkodliwa jest postawa i działalność polityczna ich autora (casus [Czesława] Miłosza właśnie), roztopiła do cna wątły skądinąd i obłudnie wykalkulowany kapitał „zasług wydawniczych” Giedroycia dla polskiego piśmiennictwa i kultury. Toteż
program literacko-wydawniczy „Kultury” i jej przedłużeń przybrał w ostatnim czasie charakter jaskrawo agresywny, by nie powiedzieć: pałkarski. Giedroyć wypromował w świat prymitywne antykomunistyczne agitki Marka Nowakowskigo zebrane w dwie serie „Raportu o stanie wojennym” (1982 i 1983), których nie chcą już w niektórych krajach Zachodu tłumaczyć szanujący się tłumacze literatury pięknej. […] Podobny do „Notatek” Nowakowskiego charakter ma najnowsza zdobycz literacka Giedroycia-edytora: powieść Jarosława Marka Rymkiewicza „Rozmowy polskie latem 1983”. Napisana nierównie bardziej elegancko od brulionowych zapisków Nowakowskiego, będąca wytworem umysłu wysoko wykształconego, w odróżnieniu od „naturszczykowatej” spontaniczności autora „Benka Kwiaciarza” [Marka Nowakowskiego], książka Rymkiewicza tym bardziej jednak przygnębia bezmiarem zidiocenia politycznej „myśli” autora. […] Niepodobna […] pojąć, jak w utworze polskiego pisarza znaleźć się mogły spekulacje dowodzące, że sytuacja Polski pod rozbiorami była
korzystniejsza od sytuacji suwerennej Polski Rzeczpospolitej Ludowej, jak pisarz ów snuć może na serio marzenia o nowej „powszechnej wojnie ludów”, która miałaby zapewnić zwycięstwo odpowiadającej mu, prozachodniej orientacji politycznej. Zarzut zdrady narodowej jest zarzutem najcięższym, trzeba go używać w ostateczności, po gruntownej rozwadze i dokładnie uargumentować […].
Zmierzch bogów […]
Bazą społeczną tych ugrupowań – szczupłą, ale nader zwartą i zespoloną wspólnotą losu – jest stosunkowo młode dziś, a wówczas studenckie lub „młodo asystenckie” pokolenie emigracji z Polski z lat 1968–1969, emigracji dokonanej przecież na zasadzie syjonistycznego samookreślenia, ale zacierającej starannie tę opcję samoidentyfikacyjną. Jakkolwiek dramatyczne z ludzkiego punktu widzenia były niektóre przynajmniej z tych indywidualnych decyzji, zjawisko to w makroskali społecznej przybrało określony charakter i usytuowało się w sposób dość trwały na mapie politycznej współczesnego świata, podzielonego na dwa nieprzychylne sobie, mówiąc najdelikatniej, obozy. Wokół tej właśnie bazie [bazy] oscylują też dawni wychowawcy uniwersyteccy, a obecni mistrzowie duchowi tego pokolenia, tacy jak Leszek Kołakowski, Bronisław Baczko czy nadskakujący im Krzysztof Pomian, zatrzymany w rozwoju na etapie wyłysiałego „młodzieżowca” […].
To „pokolenie 68” najgorliwiej też włączyło się w akcję popierania (a obecnie już właściwie sztucznego animowania) akcji zagranicznych „przedstawicielstw” i agend „podziemnej Solidarności”. Łącznikami stali się na tym odcinku pozostali w kraju po roku 1968 pogrobowcy „komandosów” w rodzaju Seweryna Blumsztajna, architektami zaś tego sojuszu byli Adam Michnik, Jacek Kuroń, a także kryjący się dyskretnie w cieniu na drugim planie „przewodnicy duchowi” i „mediatorzy” w rodzaju Klemensa Szaniawskiego. Nakreślenie tego mało jeszcze znanego tła politycznego niezbędne jest dla zrozumienia pewnych działań i inicjatyw w dziedzinie piśmiennictwa i „ruchu wydawniczego” (jak lubi się nazywać tłumek tzw. „niezależnych” edytorów fabrykujących i puszczających w świat różne publikacje, dla których najściślejszym określeniem klasycznym byłoby: druki prywatne), powoli przełamujące dawny monopol podparyskiej „Kultury” i pod pewnymi względami elastyczniej dopasowujący do potrzeb i oczekiwań młodszych generacji.
Zarówno sponsorzy – amerykańskie, i nie tylko amerykańskie fundusze przeznaczone na dywersje ideologiczną i polityczną – jak i cele tej akcji są oczywiście w obu przypadkach tożsame, ale mocodawcy uznali jak widać, że czynnik rywalizacji wpłynie na zwiększenie inicjatywy i pomysłowości w zakłócaniu procesu normalizowania sytuacji w polskich środowiskach literackich i, szerzej biorąc, twórczych. Zasięg oddziaływania tych stosunkowo młodych lub zupełnie początkujących ośrodków okazał się stosunkowo szczupły, a skuteczność ich oddziaływania – wątpliwa. Krzykliwość i autoreklamiarskie umiejętności są jednak jakby znaczniejsze od „nagłośnienia”, jakie zdołali uzyskać „nestorzy”, a ambicje i apetyty ogromne […]. [o „Aneksie”]
„Linia programowa” uppsalsko-londyńskiego „Aneksu” nie ma bezpośredniego styku z twórczością literacką we właściwym tego pojęcia rozumieniu, ani w kraju, ani za granicą, ale stara się odgrywać role jej sędziego i promotora, tworzy też dla niej swoiste intelektualne (a raczej antyintelektualne) zaplecze. Tu, w „Aneksie”, Stanisław Barańczak przyznaje patenty mistrzowskie początkującym bardom wywrzaskiwanego mową niby-wiązaną antykomunizmu, w rodzaju Tomasza Jastruna, tworzącego i kolportującego prymitywne, pseudopoetyckie agitki antysocjalistyczne, zebrane w nachalnie reklamowany tom „Antologia poezji stanu wojennego”. Tędy biegnie „pas transmisyjny” w świat dla współpracowników pokątnego pisma podziemnego „Krytyka”, dostarczającego „Aneksowi” surowca i przyczynków do wspólnej kampanii antykomunistycznej. Tu wreszcie, w „Aneksie”, proklamowana zostaje „historyczna wielkość” KOR-u, któremu Jan Józef Lipski poświęca monograficzną, a raczej hagiograficzną książkę.
W porównaniu ze zgrzebnym pałkarstwem „Kultury”, „Aneks” wydać się może wytwornym salonem intelektualnym, kontynuacją debat z warszawskiego „Klubu Poszukiwaczy Sprzeczności” i ludystyczno-obyczajowych igraszek z Klubu TSKŻ-u na Nowogrodzkiej naraz, z pewnym przydatkiem pośpiesznie przyswajanych rytuałów bractwa różańcowego […].
W sztambuchu pana Miłoszowym
Bezpośredniego natomiast oddziaływania na środowiska literackie i twórczość literacką podjęła się najzdolniejsza absolwentka ekskluzywnego liceum TPD z ulicy Parkowej w Warszawie, Barbara Toruńczyk, wspierana walnie przez dwie inne uczone białogłowy o ministerialnych rodowodach, Ewę Kuryluk i Ewę Bieńkowską, w założonym na przełomie roku 1982/1983 w Paryżu piśmie „Zeszyty Literackie”. Wydawane elegancko, za pieniądze, które przeznaczył na ten cel Czesław Miłosz (wyznaczając jednocześnie temu fraucymerowi kuratora w osobie Stanisława Barańczaka), ozdobione okładką zaprojektowaną przez „samego” Jana Lebensteina, zanim alkohol odebrał mu zdolność odróżniania linii krzywej od prostej (zdolność odróżniania kolorów zatracił był Mistrz już dawno – stąd jego ostatnie prace, łącznie z okładką „Zeszytów”, utrzymywane są w kontrastowej gamie dwukolorowej, mutacji schematu czarno-białego), pismo to jest najwyższym wykwitem emigracyjno-dywersyjnej myśli literackiej.
W odróżnieniu od usytuowanej „po sąsiedzku” „Kultury”, która z równym powodzeniem mogłaby być wydawana w Zanzibarze, Pernambuco lub na biegunie południowym, „Zeszyty Literackie” w każdym niemal numerze przypominają, że ukazują się w Paryżu, wielkim centrum życia artystycznego i intelektualnego, a w zasięgu ręki „mają wystawy i galerie” Nowego Jorku, Brukseli i Tokio, światowe premiery i sympozja literackie, a nawet alkowiane niedyskrecje. Rozmiłowanym w sztukach pięknym pannom sekunduje wiernie Wojciech Karpiński, coraz to roztaczający na łamach „Zeszytów” pawie pióra kawiarnianej dezynwoltury intelektualnej.
[…] Przy tych wszystkich atutach, jakimi zalecają się czytelnikom „Zeszyty Literackie” (bez widocznych skutków – rozsprzedawanie pisma nie może przekroczyć magicznej liczby 200 egzemplarzy, pokrywającej widocznie potrzeby „krewnych i znajomych królika”), istota politycznego programu, wpisywanego na ozdobne karty ufundowanego młodym, pana Miłoszowego sztambucha tuż obok wykwintnych igraszek ich uczonego dowcipu, jest równie agresywna i zdeklarowana, co linia „Aneksu” (a w ostatecznej instancji – także „Kultury”). „Zeszyty” przyjmują i przejmują całą „platformę intelektualną” „Aneksu”, łącznie z gwiazdorami jego publicystycznej kampanii i najwyżej oczywiście uhonorowano sowietożercę [Alaina] Besansona […]. Prosto z „Pulsu”
Są jednak i takie ugrupowania literackie w młodej generacji emigracyjnej, które pragnęłyby to życie [intelektualne] sterroryzować, i które w praktykach swych nawiązują wprost do tradycji faszyzujących pisemek awanturniczych z okresu międzywojennego dwudziestolecia, w rodzaju „Prosto z mostu”. Ich najbardziej charakterystyczny przykładem jest „Puls” – „nieregularny kwartalnik literacki” kierowany obecnie przez osławionego Jacka Bierezina (skądinąd najulubieńszego faworyta „Kultury” wśród młodych wilczków antykomunizmu) i „wyprowadzony” przezeń do Londynu z „podziemia” zlokalizowanego w wysoce nieformalnym salonie literackim państwa [Tomasza i Anny] Walendowskich w Warszawie, w dawnym mieszkaniu Melchiora Wańkowicza. Z natury rzeczy „Puls” najściślejsze miał od lat powiązania z nielegalnymi strukturami antysocjalistycznymi „podziemia”, z jego młodą kadrą przede wszystkim, próbował też na wszelkie sposoby „wydrenować” twórczość literacką i publicystyczną, uprawianą w tych środowiskach. […].
Najistotniejsze wszakże są „założenia programowe” tej londyńsko-warszawskiej grupy: jest to mianowicie otwarty terroryzm polityczny, prymitywne podporządkowanie wszelkiej działalności literackiej doraźnym, awanturniczym, zwierzęco wprost antykomunistycznym potrzebom kampanii politycznej. Pogarda dla wszelkiego niezależnego myślenia artystycznego, dla oporu pisarzy przed podporządkowaniem się i uzależnieniem od politycznych dyspozycji ośrodków antykomunistycznej dywersji, podawana jest za dowód „sprzedawczykostwa” i „zdrady narodowej”.
Doprawdy, pałkarskie zamachy na wolność i godność literatury, które podejmowali młodzi wówczas (a później wyleczeni gruntownie przez doświadczenia historii z tego kompromitującego trądziku) publicyści „Prosto z Mostu” czy „Falangi”, odznaczały się większą ogładą i szerszymi horyzontami intelektualnymi; tradycyjna myśl klerofaszystowska osiąga u swych dzisiejszych epigonów dno swego upokarzającego rozkładu. […].
Ubóstwo i zaskorupienie
Nie ma właściwie potrzeby dokonywania żadnego bilansu nader ubogich ilościowo i żałosnych pod względem jakości owoców tej zagorzałej krzątaniny emigracji politycznej i podziemia nad stworzeniem „alternatywy” dla „oficjalnego” życia literackiego i „oficjalnego” piśmiennictwa polskiego. W istocie, działalność ta nie przekonuje ani nie zjednuje nikogo spoza ściśle określonego grona od dawna już przekonanych i zjednanych, zdeklarowanych przeciwników politycznych; a i ci niejednokrotnie nie rezygnują bynajmniej ze stworzonych im – w imię nadrzędnego dobra kultury narodowej, wyższego nad polityczne antagonizmy – możliwości publikowania ich wartościowych utworów w kraju, w państwowych wydawnictwach i utrzymywanej przez społeczny mecenat sieci czasopiśmienniczej, teatralnej i wszelkich innych form uczestniczenia pisarzy w życiu kulturalnym kraju.
Właśnie ten otwarty charakter polityki kulturalnej państwa ludowego udaremnia wszelkie próby zanegowania rzeczywistości kulturalnej Polski Ludowej. Nic nie grozi polskiej kulturze ani ze strony rządzących w Polsce sił politycznych, ani sprawowanego w ich imieniu mecenatu; istotnym natomiast dla niej zagrożeniem jest ów dyktat polityczny, który daremnie usiłują jej narzucić ośrodki antysocjalistyczne w kraju i za granicą. Dyktat ten zamienić pragnie wszelką działalność twórczą w instrument antykomunistycznej krucjaty i zniszczyć nie tylko wszelkie postawy postępowe, społecznikowskie, racjonalistyczne z postawami socjalistycznego zaangażowania na czele, ale jakąkolwiek w ogóle twórczość niezależną od bezpośredniej kontroli i doraźnych poleceń dyrygentów antysocjalistycznej i antynarodowej orkiestry.
Udowodnił już Andrzej Wasilewski w opublikowanym wiosną br. artykule, jak pod złowrogim tchnieniem tej presji opozycyjność (mieniąca się kiedyś „myśleniem niezależnym”) przeradza się w dyspozycyjność wobec ośrodków światowego antykomunizmu. Na przedstawionych wyżej przykładach widać, iż w smutnych dziejach zniewolenia myśli i działalności literackiej w Polsce (i w polskiej diasporze za granicą) dyktat o reaganowskich afiliacjach przybrał w najbardziej zaawansowany sposób totalitarny. (sygn akt: IPN BU 00200/9, t. 3, k. 125 – 178, rękopis).
Piotr Gontarczyk