Świat nie śpi
Dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Wielkie światowe koncerny działają dziś ze zdwojoną energią dzięki tanim pracownikom w Azji i Europie Wschodniej.
16.02.2006 | aktual.: 16.02.2006 15:51
Offshoring, czyli przenoszenie fabryk w tańsze rejony świata, nabrał zawrotnego tempa. W 1985 roku globalne koncerny wydały na zagraniczne zakłady i biura 50 miliardów dolarów, a w roku 2000 aż 1,3 biliona. Ale kilka lat temu rozpoczęła się inna wielka rewolucja - wirtualne delegowanie pracy za granicę, z początku głównie do Indii, dzięki stałym łączom internetowym. Dziś także Polska - ze względu na wciąż tanich, ale dobrze wykształconych i znających języki obce pracowników - jest jednym z liderów delokalizacji. Przed dwoma tygodniami Bill Gates wychwalał w Warszawie naszych informatyków i zapowiedział budowę centrum informatycznego Microsoftu. Będzie tam docelowo pracować 200 osób.
Tygrysi skok
Wszystko zaczęło się w jesienny wieczór 1999 roku. Randy Altschuler i Joseph Sigelman, pracownicy banku Blackstone w Nowym Jorku i oddziału Goldman Sachs w Londynie, zabrali się do przygotowania pilnej prezentacji. Podczas nocnej debaty telefonicznej zaświtał im w głowach zaskakujący pomysł: a gdyby tak pojechać do Indii, założyć własną firmę, zatrudnić tamtejszych ekspertów od finansów i komputerów, a potem samemu oferować zachodnim bankom przygotowywanie takich prezentacji za znacznie mniejsze pieniądze?
- Nasze rodziny patrzyły na nas jak na wariatów - wspominał Sigelman. Ale bankier ryzykant postawił na swoim. Rok później siedział w samolocie do Madrasu. Po kolejnych sześciu latach ciężkiej pracy zasiadł w fotelu prezesa wielkiej firmy OfficeTiger, którą założył w Indiach wraz z Altschulerem. OfficeTiger zatrudnia teraz ponad dwa tysiące pracowników i zgarnia wielomilionowe zyski. Pomysł Sigelmana i Altschulera ekonomiści nazwali później uczenie "delokalizacją usług" (po angielsku: offshore outsourcing). Wkrótce w ich ślady poszły dziesiątki firm. W ciągu ostatnich trzech lat świat ogarnęła gorączka outsourcingu. - Delokalizacja usług wzrosła aż o 50 procent - mówi "Przekrojowi" Joachim Betz, profesor ekonomii z uniwersytetu w Hamburgu.
Wielkie koncerny masowo "eksportują" etaty do Azji i Europy Wschodniej. Pomagają im w tym wyspecjalizowane koncerny, takie jak Accenture, Capgemini, ClientLogic czy Stream International. To specjaliści w błyskawicznym rozkładaniu korporacji na części - jak zabawki z klocków lego. Z ich pomocą można szybko stworzyć zespół indyjskich lub polskich fachowców i w odległym kraju stworzyć dowolny usługowy dział korporacji, nie zrywając nitek łączących go z globalnym organizmem biznesu. Pośrednicy tacy jak Accenture zarabiają miliardy dolarów i nie narzekają na brak nowych kontraktów. Ubiegły rok bił pod tym względem rekordy - wielkie korporacje zawarły niemal 300 wielkich umów outsourcingowych, 10 procent więcej niż w roku poprzednim.
Zmiennicy
Na ścianie siedziby firmy Infosys w Bangalurze ledwo mieści się długi rząd zegarów. Pokazują czas w różnych częściach świata: w zachodnich i wschodnich stanach USA, Wielkiej Brytanii, Indiach, Singapurze, Hongkongu, Japonii, Australii. Kiedy w USA i Europie Zachodniej po intensywnym dniu pracy kładą się do łóżek bankierzy, księgowi, inżynierowie i analitycy, przy biurkach i komputerach zasiadają ich indyjscy, chińscy czy filipińscy koledzy po fachu. W Azji pracuje także druga, nocna zmiana, bo w ciągu dnia w Europie i USA apetyt na tanią siłę roboczą jest nienasycony. Przy czym programista w Indiach zarabia jedną dziesiątą tego co jego odpowiednik w USA - 6, a nie 60 dolarów za godzinę pracy.
- W ciągu ostatnich trzech lat dokonała się rewolucja na miarę wynalezienia silnika parowego. By pracować razem, nie trzeba wcale być blisko siebie - mówił BBC Ben Verwaayen, szef British Telecom. Szybkie łącza internetowe oraz oprogramowanie służące taniej telefonii gwałtownie zmniejszyły dystanse na naszym globie. Po kablach złożonych z milionów cienkich jak włos szklanych przewodów płyną cyfrowe sygnały. Koncerny mogą w ciągu nanosekund przesyłać pracownikom na odległym kontynencie nowe zadania: dokumenty, plany i bazy danych.
- Świat jest płaski - oznajmił triumfalnie publicysta "New York Timesa" Thomas Friedman, autor opatrzonego takim właśnie tytułem bestsellera o globalizacji. - Jeśli jesteś zdolny i sprytny, nie jest już ważne, gdzie siedzisz przy biurku: w Bostonie, Pekinie czy Bangalurze. Możesz grać ze światem jak równy z równym - mówił w styczniu na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos Bill Gates. Najlepsze ośrodki badawcze Microsoftu znajdują się w Pekinie i w Indiach. Kiedy Gatesowi przedstawiono niedawno 10 najlepszych pracowników jego koncernu, żartował, że za nic nie potrafi wymówić nazwisk 9 z nich. Rentgen do analizy
Delokalizacja usług to narkotyk dla wielkich korporacji. Potencjalnie mogą oszczędzić do 80 procent kosztów (choć zwykle oszczędności sięgają połowy tej wartości). Delegują więc na zewnątrz, zwykle do Azji i Europy Wschodniej, co się da - od obsługi klientów dzwoniących z reklamacjami po projektowanie samolotów. W nocy i w weekendy amerykańskie szpitale masowo wysyłają specjalistom w Indiach i w Australii zdjęcia rentgenowskie do analizy. Amerykańskie koncerny farmaceutyczne przekazały część badań i testów klinicznych tanim firmom w Chinach i Rosji, indyjscy inżynierowie koncernu Cognizant testują nową generację bankomatów, a projektanci outsourcingowej firmy Tata zajmują się w Indiach nowymi modelami samochodów. W tym samym czasie jej specjaliści od dźwięku pracują nad animacją filmów dla Hollywood.
- Fala delokalizacji dopiero ruszyła - mówi "BusinessWeek" z nadzieją w głosie dyrektor firmy Tata Surya Kant. W 2003 roku Hindusi wypełnili 25 tysięcy oświadczeń podatkowych za obywateli USA. W rok później było ich sto tysięcy, a w ubiegłym roku pół miliona. Uniwersytet Yale przekazał część badań wydziału biologii do Pekinu. W biurach Boeinga w Moskwie nad projektem skrzydeł nowego Boeinga 787 pracowała ekipa najlepszych rosyjskich inżynierów. Dla wielkich koncernów bardzo się liczy szybkość działania. Znalezienie dobrego inżyniera w Kalifornii to kwestia paru miesięcy, działająca w Bangalurze firma HCL Technologies gwarantuje, że poradzi sobie z takim zadaniem w ciągu kilku dni. Dzięki delokalizacji wielki koncern może intensywnie pracować 24 godziny na dobę.
Dalej do Średniowiecza
Niemal trzymilionowy Bangalur, stolica indyjskiego stanu Karnataka, to skrzyżowanie zachodniej metropolii z Trzecim Światem. Kilometr od galerii handlowych i kawiarni w stylu Starbucks znaleźć można biura aranżacji małżeństw i namiotowe miasteczko nędzarzy: bosi robotnicy pracują przy naprawie kanalizacji, a na rogu widać grupkę profesjonalnych żebraków bez dłoni i stóp. Za Bangalurem w środku szczerego pola wyrasta nagle nowoczesny kompleks wybudowany przez Wipro - firmę outsourcingu usług komputerowych i komunikacyjnych. Wipro obsługuje 500 wielkich zachodnich koncernów. Na wszelki wypadek ma własną elektrownię - bez prądu cała bajka globalizacji pękłaby nagle jak mydlana bańka. Wipro to jedna z plejady firm, które rosną jak na drożdżach w Bangalurze: Hindusi mówią po angielsku, są dobrze wykształceni i tani. Co roku na rynek pracy w Indiach trafia 2,4 miliona magistrów, 400 tysięcy z nich to inżynierowie.
"245 tysięcy Hindusów odbiera telefony klientów z całego świata i prowadzi telemarketing. W Indiach te prace cieszące się na Zachodzie niskim prestiżem stały się wysoko cenionymi etatami" - pisze Thomas Friedman. Praca za kilkaset dolarów miesięcznie to niekoniecznie wyzysk. - Bez wątpienia dzięki globalizacji w Indiach umacnia się nowa, zdrowa klasa średnia. Z czasem rosną też płace - uważa Brad Stone, dziennikarz ekonomiczny "Newsweeka". Już teraz klasy średnie w Chinach i Indiach są liczniejsze (a zatem stanowią większy rynek) niż cała ludność USA. Wokół rozciąga się morze biedy. "Dwie godziny jazdy od centrum Bangaluru cofa nas o 12 wieków w przeszłość" - przyznaje Thomas Friedman, przypomina jednak, że kilka lat temu podróż z centrum Bangaluru do głębokiego indyjskiego średniowiecza trwała niecały kwadrans.
Jedni zyskują, inni tracą
Vince Kosmac z Orlando na Florydzie oberwał od życia podwójnie. W latach 80. był kierowcą wielkiej ciężarówki w hucie stali. Kiedy firma zaczęła tracić zamówienia na rzecz walcowni w Chinach i Brazylii, Vince zrobił dyplom z informatyki. Przez 20 lat pracował jako programista. Niedawno globalizacja dogoniła go po raz drugi: stracił pracę w wyniku outsourcingu. - Podobno nie można komuś odebrać zdobytej wiedzy. Ja zostałem pozbawiony edukacji - narzeka Kosmac w rozmowie z dziennikarzem "Time'a". Nowe miejsca pracy w Azji oznaczają ryzyko bezrobocia dla tysięcy pracowników w USA i Europie Zachodniej. Według niektórych prognoz do 2015 roku USA stracą na skutek outsourcingu aż trzy miliony stanowisk w usługach i działach eksperckich wszystkich większych firm. Delokalizacja ma jednak także drugą stronę. Pracownicy firmy produkującej opakowania w Greek Bay w stanie Wisconsin mają nadzieję na uniknięcie bankructwa dzięki przekazaniu prac projektowych 160 indyjskim inżynierom w Madrasie. Są nie tylko tańsi, ale i
dużo szybsi niż mniejszy amerykański zespół. - Tylko dzięki outsourcingowi możemy walczyć o rynek i próbować chronić miejsca pracy w USA - mówi szef firmy Robert Chapman. Indie nie nadążają
Z pracy w centrach telefonicznych na zmiany, pod czujnym okiem kamer rezygnuje coraz więcej młodych Hindusów, choć ostatnio płace wzrosły o 15 procent. Szwankuje jakość pracy, zdarzają się niezrozumiałe dla ludzi Zachodu opóźnienia w dostawach sprzętu i kłopoty z biurokracją. To skłoniło już kilka wielkich firm do powrotu do USA lub Europy. Jednak lokomotywa delokalizacji wciąż jedzie pełną parą. Tyle że chętniej w nowe rejony świata. Za kilka lat w Indiach zacznie brakować wykwalifikowanej siły roboczej. W 2009 roku telefoniczne centra obsługi klienta będą potrzebować miliona pracowników, o jedną czwartą więcej, niż mogą zapewnić Hindusi. Czy lukę wykorzystają Rosjanie, Czesi i Polacy? W 770 polskich centrach obsługi pracuje już 30 tysięcy osób. Za trzy lata będzie ich 50 tysięcy, a placówek ponad półtora tysiąca. W call centre szczecińskiego oddziału amerykańskiej firmy Stream sto osób z doskonałą znajomością niemieckiego udziela klientom wsparcia technicznego.
Rzeczpospolita piąta
Według Joanny Bobak ze Stream Polska outsourcingowa atrakcyjność Polski polega przede wszystkim na dobrym poziomie wykształcenia i bliskości Niemiec. W rankingu atrakcyjności outsourcingu na podstawie ankiety Economic Intelligence Unit (EUI) wśród 500 dyrektorów korporacji zaraz za Indiami i Chinami znalazły się Czechy, czwarty był Singapur, a piąta Polska. Pięć procent kontraktów wielkich koncernów takich jak Boeing i Dell przyciągają Moskwa i Petersburg. Zdaniem ekonomistów nadchodzi epoka egzotycznych, rozsianych po świecie "wirtualnych korporacji". Delokalizacja to także okazja dla mikrusów. Firma Los Altos z Kalifornii realizuje wielkie kontrakty marketingowe, choć na miejscu zatrudnia tylko 14 osób. Los Altos dzięki wyspecjalizowanym kontaktom zleca badania pięciu tysiącom ekspertów na wszystkich kontynentach.
- Musimy nauczyć ludzi zarządzania wirtualną korporacją złożoną z pracowników, których mogą nigdy nie zobaczyć na własne oczy - mówi profesor Mohanbir Sawhney z Kellog School of Management. Zdaniem profesora Joachima Betza z Uniwersytetu w Hamburgu cała zestandaryzowana produkcja i duża część usług będą się odbywać w przyszłości wewnątrz firm z pracownikami rozrzuconymi po świecie. Globalizacja to światowe targowisko innowacji i talentów: bez paszportów, wiz i urzędników imigracyjnych. Tyle że długo pozostanie ono dostępne tylko dla wybrańców. Większość ubogich mieszkańców Trzeciego Świata nie wykonała w życiu nawet jednego telefonu. Ale to będzie się zmieniać. "Kiedyś mówiło się dzieciom, by jadły obiad, bo w Azji panuje głód" - pisze Thomas Friedman. Dziś jego zdaniem powinniśmy je namawiać, by odrabiały lekcje, bo apetyt na ich etaty mają dzieci z innych kontynentów, coraz częściej wpatrzone w ekrany podobnych komputerów jak ich rówieśnicy z "pierwszego" świata.
Marek Rybarczyk
współpraca Rafał Woś
Korzystałem z książki "The World is Flat" ("Świat jest płaski") Thomasa Friedmana oraz raportów tygodników "BusinessWeek" i "Time".