Studnia nieszczęść
Mają jeden drewniany wychodek na podwórku, mają wylewające się szambo, wypadające okna, zalewane w czasie deszczu piwnice i przeciekający dach.
Niepozorny dom przy przejeździe kolejowym w Paproci koło Nowego Tomyśla, w którym mieszkają starsi ludzie pracujący kiedyś na kolei, nie przyciąga specjalnie wzroku. Jednak na każdym kroku trzeba uważać, żeby nie zrobić sobie krzywdy.
Stan rozpadu
Wychodząc z budynku trzeba uważać, bo na głowę może spaść okno. Idąc do stojącego na podwórku (jedynego i rozpadającego się) wychodka, trzeba pamiętać, by nie wpaść do przykrytego deskami śmierdzącego szamba.
Polskich Kolei Państwowych - właściciela budynku - nie przeraża fakt, że w domu mieszka aż czternaście osób, w tym małe, dwuletnie dzieci. Jednak najbardziej bulwersuje to, że żyjące tu rodziny nie mają wody. Jeszcze do niedawna mieszkający tu od lat Patokowie wypompowywali wodę ze studni. W środę po raz ostatni dowieziono im w beczkach wodę do picia.
Woda się skończyła
Kiedy miesiąc temu w domu zamieszkał kolejny rencista z rodziną (były pracownik kolei), kolorem i zapachem wody był zbulwersowany. – Woda była żółta. Zostawiała osad na naczyniach, a i pranie było brudne – mówił Jerzy Konieczek. W pewnym momencie okazało się, że w studni wody zabrakło, a dotychczasowa to m.in. ścieki z okolicznych pól.
Lokatorom zaczęto dowozić wodę w beczkach. W sobotę zaalarmowali jednak naszą redakcję. – Woda się skończyła. W niedzielę już na pewno nie przyjadą – mówiła zdenerwowana lokatorka – Tu mieszka 14 osób, nie ma mowy o żadnych kąpielach czy praniu, bo na to nie starcza wody. W ubiegłym tygodniu dzieci już płakały, bo chciały pić. Wtedy pomocni okazali się sąsiedzi, ale jak długo można w ten sposób żyć?!
Jak pech, to pech
Dowozem wody zajmuje się prywatna firma, która ma podpisaną umowę z PKP. Powinna to robić dwa razy w tygodniu, a jak twierdzą mieszkańcy Paproci, w ich przypadku mija się to z prawdą. Mają także zastrzeżenia do jej jakości.
– W beczkach, w których dowożą nam wodę, następnego dnia już są szczypawice, ale co my możemy poradzić? Chcieliśmy, żeby wodę zbadał Sanepid, ale musielibyśmy sami za to zapłacić. Skąd mamy wziąć pieniądze? – pytają mieszkańcy, którzy teraz mogą mówić o pechu. Przez lata pracowali dla PKP, które teraz nie mają ani pomysłu, ani pieniędzy na to, by zapewnić swym rencistom choćby w miarę ludzkie i godne warunki do życia.
– Nie wyobrażam sobie, jak dalej będziemy żyć – zastanawia się Jerzy Konieczek. – Zaproponowano mi inne mieszkanie, ale ja nie mam zamiaru przeprowadzać się nie wiadomo jak daleko.