Strażnicy zmienili się w bandytów
Wystarczyło, że aresztowany źle odezwał się do klawisza, a wtedy... Najpierw za karę lądował w izolatce, a w nocy odwiedzało go kilku klawiszy w służbowych kominiarkach i spuszczali mu lanie. Zastraszeni przestępcy milczeli, ale w końcu jeden się wyłamał. W łódzkim areszcie śledczym poleciały pierwsze głowy - podaje "Fakt".
17.06.2004 | aktual.: 17.06.2004 06:56
Kilka dni temu jeden z przestępców Dariusz Ż. ps. Jaszczur, po pobiciu przez klawiszy, był przez kilka godzin nieprzytomny, miał rozcięty łuk brwiowy i opuchnięta twarz. W papierach łódzkiego aresztu przy ul. Smutnej napisano, że... wpadł na umywalkę. Tuz po pobiciu Dariusza Ż., szef ochrony aresztu wysłał do więźnia z naprzeciwka izolatki zaufanego klawisza. Po tej rozmowie, jedyny świadek pobicia "Jaszczura" nic nie widział i niczego nie pamiętał - pisze dziennik.
"Jaszczur" sypnął klawiszy dopiero wtedy, gdy przeniesiono go do innego więzienia. Na pytanie, czy przełożeni wiedzieli, że niektórzy strażnicy znęcają się nad więźniami, usłyszeliśmy od jednego z pracowników ochrony aresztu: Powiedzmy, że nie byli zbyt dociekliwi. Sprawa katowania więźniów zajął się Centralny Zarząd Więziennictwa i prokuratura. Stanowisko stracił już szef ochrony aresztu Dariusz L., a dyrektor aresztu Marek L. jest zawieszony - informuje gazeta. (PAP)