Strażacy ryzykowali życie, "ofiara" wcale się nie topiła
Ełccy strażacy ryzykowali życiem, pokonując zamarznięte jezioro. Zostali zaalarmowani przez przechodniów, spacerujących promenadą, że do jeziora wpadł paralotniarz. Jak się okazało, mężczyźnie nic nie groziło. Policjantom tłumaczył, że na zamarzniętym jeziorze chciał wysuszyć specjalny żagiel - podaje "Gazeta Współczesna".
Akcja ratunkowa przebiegała bardzo szybko i sprawnie. Już po kilku minutach dwóch strażaków znalazło się po drugiej stronie jeziora, około 300 metrów od brzegu. W specjalnych kombinezonach i z ważącą kilkadziesiąt kilogramów deską ratunkową, przyciągnęli mężczyznę i jego sprzęt do brzegu.
- Jestem przestraszony jedynie tym całym zamieszaniem. Przecież nic mi nie groziło - mówił po akcji 48-letni paralotniarz.
Tym razem, na szczęście, nikomu nic się nie stało. Jednak strażacy apelują o niewchodzenie na zamarznięte jeziora. Lód miejscami jest jeszcze bardzo cienki i nietrudno o tragedię.