PolskaStraż Graniczna tłumaczy się z zarzutów o rasizm

Straż Graniczna tłumaczy się z zarzutów o rasizm

Straż Graniczna zaprzecza zarzutom stawianym im przez opiekunów i uczniów z holenderskiej wycieczki, która po odprawie na przejściu granicznym w Ludwigsdorf-Jędrzychowice (Dolnośląskie) poskarżyła się na zbyt długie procedury i potraktowanie uczniów "w sposób dyskryminujący i rasistowski".

02.06.2005 | aktual.: 02.06.2005 21:01

Do incydentów miało dojść podczas wjazdu i wyjazdu z Polski 24 i 26 maja. Skargę na zachowanie pograniczników przekazano ambasadzie RP w Hadze. Rzeczniczka ambasady Małgorzata Zdzienicka potwierdziła, że we wtorek do placówki dotarł list opisujący incydent. Nie zdradziła szczegółów, ale sprawę określiła jako "niezwykle przykrą".

Dodała, że gdy tylko list trafił do ambasady, został przekazany Komendzie Głównej Straży Granicznej, "by wyjaśnić, do czego na przejściu granicznym rzeczywiście doszło".

Sprawa jest wyjaśniana - powiedział rzecznik Ministerstwa Spraw ZagranicznychSpraw Zagranicznych Aleksander Chećko. Dodał, że z dotychczasowych ustaleń wynika, że "relacje holenderskich mediów są przesadzone". Według rzecznika, to polska placówka w Hadze zabiegała o podanie podstawowych informacji, kiedy i gdzie miało dojść do incydentu, by możliwe było sprawdzenie doniesień.

Opiekunka, która złożyła protest w ambasadzie w Hadze, Trudy Coenen zarzuciła niegrzeczne zachowanie urzędnikom niemieckim, a polskim - "jeśli to możliwe" - jeszcze bardziej niegrzeczne. "(Polscy urzędnicy) oglądając paszport dziewczynki, wydawali z siebie nieprzyzwoite odgłosy. Żartowali między sobą, nie rozumiałam, o co chodzi, ale jestem przekonana, że żarty miały podtekst seksualny" - relacjonuje Coenen w piśmie.

"Po obejrzeniu paszportów wszystkich dzieci (urzędnicy) zapytali, czy są ze mną również normalne dzieci. Odpowiedziałam, że to nie dzieci są nienormalne, tylko oni" - pisze holenderska nauczycielka. Według niej, wszystkie procedury na granicy trwały cztery godziny.

Jak poinformował rzecznik prasowy Łużyckiego Oddziału Straży Granicznej Leszek Duczyński, postępowanie wyjaśniające nie potwierdziło zarzutów o "rasistowskim, ksenofobicznym, czy wręcz seksualnym kontekście zachowania funkcjonariuszy ani polskiej, ani niemieckiej straży granicznej". Dodał, że polski strażnik nie rozmawiał z nikim oprócz opiekunki grupy. Wiele wątpliwości budzi też to, w jakim języku miałby czynić niestosowne uwagi. Strażnik nie mówi ani po niderlandzku, ani angielsku, ani arabsku, tym bardziej turecku czy filipińsku - powiedział.

Według Duczyńskiego, zgodnie z procedurą, do autokaru weszło dwóch pograniczników: Niemiec i Polak. Pierwszeństwo kontroli przysługiwało niemieckiemu strażnikowi. Stwierdził on, że wśród pasażerów znajdowały się osoby z innych krajów niż unijne, a wobec nich wymagana jest kontrola paszportowa. Mieli być jej poddani obywatele Maroka, Turcji i Filipin. Niemiecka kontrola wykazała, że jeden Marokańczyk nie ma wizy i jego pobyt w Niemczech jest nielegalny. Został ukarany mandatem - powiedział.

Według pograniczników, kolejne dwie osoby pochodzenia marokańskiego miały ważne wizy, ale nie posiadały ważnych paszportów. Jedna Marokanka legitymowała się paszportem matki, druga nie miała paszportu, ale była wpisana na listę uczestników wycieczki. Niemcy potwierdzili ich tożsamości w Amsterdamie i wystawili zastępcze dokumenty podróży.

Duczyński mówił, że po tych czynnościach, które trwały mniej więcej od godz. 11 do godz. 13, do autokaru wszedł ponownie polski funkcjonariusz. Odebrał od opiekunki grupy paszporty i poinformował, że ich sprawdzenie zajmie ok. 30 minut. Żeby nie przedłużać czasu odprawy, poprosił kierowcę autobusu, aby ten wykorzystał przerwę na wykupienie opłaty drogowej. O godz. 13.30 zakończyła się polska odprawa graniczna i autokar opuścił przejście - dodał rzecznik. Podkreślił, że nieprawdą jest, że podobnym "szykanom" poddano wycieczkę podczas powrotu do Holandii. Chciałbym wyrazić ubolewanie, a wszystkich pokrzywdzonych i czujących się poszkodowanymi - przeprosić. Sprawa będzie ona przedmiotem szerszego omówienia i wyciągnięcia wniosków, aby takie sytuacjeájuż nigdy nie miały miejsca - dodał Duczyński.

Sprawa wzbudziła duże zainteresowanie holenderskich mediów. Jeden z zajmujących się nią dziennikarzy, Cees Grimbergen telewizji NCRV powiedział, że choć uczestnicy wycieczki nadal utrzymują że w czasie przekraczania granicy doszło ze strony straży granicznej do "zachowań rasistowskich, seksistowskich i dyskryminujących", on byłby ostrożny w wydawaniu takich opinii.

Jego zdaniem, błędnie zinterpretowano zachowania straży - pobyt autokaru na granicy był dłuższy, gdyż nie wszyscy uczestnicy wycieczki posiadali wymagane polskim prawem dokumenty. Według niego, również pytanie, czy w wycieczce jadą normalne dzieci, które miał zadać jeden ze strażników, mogło wynikać z odmienności kulturowej. Polska nie jest tak wielokulturowa i bogata etnicznie jak Holandia; pytanie nie musiało mieć podtekstu rasistowskiego - powiedział.

Dodał, że wieczorem w programie w telewizji holenderskiej spotkają się uczestnicy wycieczki i przedstawiciele polskiej placówki dyplomatycznej w Hadze by porozmawiać m.in. o "granicznym incydencie".

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)