Strajk pchnie PKP na ślepy tor
Firmy, klienci, już dziś liczą straty i
grożą, że przed sądem będą żądać odszkodowań za każdą godzinę
przestoju PKP, którymi kieruje Maciej Męclewski. Na planowanym na
13 listopada proteście nikt nie zyska - pisze "Puls Biznesu".
10.11.2003 | aktual.: 10.11.2003 06:26
Według gazety, firmy zajmujące się transportem drogowym nie są w stanie przejąć zobowiązań PKP Cargo, a linie lotnicze przegrywają cenowo. Nawet Przewozy Regionalne, za którymi ujmują się kolejarze, nie chcą strajku ograbiającego kolej o 20-50 mln zł dziennie.
H. Klimkiewicz z Zespołu Doradców Gospodarczych "TOR" powiedział dla "Pulsu Biznesu", że strajk na kolei dla całej gospodarki jest to rzecz bardzo niebezpieczna. Gdyby strajk trwał dłużej niż 2-3 tygodnie, może się okazać, iż zapasy na składowiskach hut czy elektrowni ulegną wyczerpaniu. Co prawda, organizatorzy strajku deklarują, że przewozy rudy dla hut będą realizowane na bieżąco. Nie wspominają o elektrowniach, ale wydaje się, iż można zaryzykować stwierdzenie, że nad nimi również będzie rozwinięty ten parasol. Tak więc największe niebezpieczeństwo, zatrzymanie pracy elektrowni i hut, raczej nam nie grozi.
W ocenie Klimkiewicza, ten strajk chce zakonserwować obecny układ, który jest absolutnie niewydolny. Z drugiej - sankcjonuje określony układ polityczny, do czego nie ma absolutnie uprawnień, a nawet system finansowania. Strajk ten wywołał większe zainteresowanie rządu stanem kolei. 20 lat temu, gdy w Japonii przeprowadzono ogromną restrukturyzację kolei, osobą odpowiedzialną za jej realizację był premier rządu. Podobnie jest w Niemczech czy we Francji.
Tymczasem u nas - jak podkreśla Klimkiewicz - minister Pol powierzył nadzór nad koleją wiceministrowi Muszyńskiemu. W efekcie dwa lata zostały zmarnowane, nie zrobiono dokładnie nic.