ŚwiatStrajk głodowy - po tę obosieczną broń sięgają tysiące

Strajk głodowy - po tę obosieczną broń sięgają tysiące

Tylko w ciągu ostatniego roku dla wyższej idei głodziły się tysiące ludzi. I wciąż ich nie brakuje, choć w przeszłości wielu doprowadziło się na skraj śmierci, a zbyt wielu nawet przekroczyło tę granicę - pisze Aneta Wawrzyńczak dla Wirtualnej Polski.

Strajk głodowy - po tę obosieczną broń sięgają tysiące
Źródło zdjęć: © AFP | Louisa Gouliamaki

27.04.2012 | aktual.: 27.04.2012 08:37

Co łączy Mahatmę Gandhiego, Julię Tymoszenko, ponad 200 więźniów Guantanamo, pakistańskiego biznesmena i kubańskiego doktora psychologii? Wszyscy mieli (lub mają) wroga, z którym walczą - wojnę, korupcję, cenzurę internetu albo więzienia, gdzie są trzymani. W walce tej sięgali (lub dopiero sięgają) po broń, która rani przede wszystkim nich: strajk głodowy.

Tylko w ciągu ostatniego roku dla wyższej idei głodziły się tysiące ludzi. Hindus Anna Hazare, spadkobierca Gandhiego i działacz społeczny, bo tak chce walczyć z korupcją. Pakistańczyk Jhangir Akthar, biznesmen, bo też chce zlikwidować plagę łapówkarstwa, szerzącą się w jego ojczyźnie. Rosjanin Oleg Szejn, bo domaga się powtórzenia wyborów mera Astrachania. Ponad tysiąc Palestyńczyków, większość z wyrokami dożywocia, zamkniętych w izraelskich więzieniach. Sześć tysięcy kirgiskich więźniów, domagających się poprawy warunków życia i zatrzymania fali przemocy, którą stosują wobec nich strażnicy więzienni; jedna czwarta z nich z zaszytymi ustami. Wreszcie Julia Tymoszenko, była premier Ukrainy, która głodówkę rozpoczęła 20 kwietnia, by - co sama deklaruje - zwrócić uwagę świata na to, co dzieje się dziś na Ukrainie.

Lista jest długa, a powinna być jeszcze dłuższa. Bo tych, którzy gotowi są umrzeć z głodu, by zwrócić uwagę świata na cel, dla którego walczą, wciąż nie brakuje. Teraz oczy całego świata najbaczniej przypatrują się sytuacji w Bahrajnie. Skazany w ubiegłym roku na dożywocie za udział w antyrządowych protestach Abdulhadi al-Chauadża, założyciel Bahrajńskiego Centrum Praw Człowieka, jest na skraju śmierci głodowej. Jego córka Mayram powiedziała 23 kwietnia w rozmowie z duńską telewizją TV2 (Chauadża ma podwójne obywatelstwo, duńskie i bahrajńskie), że jej ojcu "zostały dwa-trzy dni". Jego prawnik Mohammed al-Dżiszi podkreśla jednak, że al-Chauadża się nie ugnie. - Nie przestanie, dopóki nie uwolnią go albo nie wykończy się od środka - powiedział al-Dżiszi.

Ojciec wszystkich głodujących

Zaledwie 160 cm wzrostu, właściwie sama skóra rozciągnięta na drobnych kościach, krótko przystrzyżone włosy, skromne okulary i długa biała szata. Mohandas Karamchand Gandhi - ojciec wyzwolonych Indii i promotor biernego oporu, w tym wyrzeczenia się jedzenia dla wyższej idei. Tego ostatniego władze kolonialne zakazały w 1861 roku, choć tradycja poszczenia, by coś osiągnąć, ma w Indiach korzenie sięgające 750 lat przed naszą erą.

Mahatma powrócił jednak do tej tradycji. Głodował, by przeciwstawić się brytyjskiemu uciskowi w Indiach, wymusić na władzach Indii zwrot części majątku narodowego, który należał się Pakistanowi czy wspomóc strajkujących pracowników i zmusić pracodawców do negocjacji. Udawało mu się to, czego nie dokonało wielu przed nim ani po nim - wpłynąć na władze, wymusić zmianę, osiągnąć cel.

- Gandhi podejmował głodówki w dużej mierze w ramach akcji zastępczych, udawało mu się coś osiągnąć przez połączenie strajku głodowego z modlitwą, ale też ze wsparciem zewnętrznym - wyjaśnia politolog Filip Ilkowski z Inicjatywy "Stop Wojnie". Gandhi był o tyle wyjątkowym przypadkiem, że i jego rodacy, i władze kolonialne musiały liczyć się z jego olbrzymią popularnością. - Władze wiedziały, że jeśli Gandhi umrze, będzie źle, na przykład strajki się nasilą - mówi politolog. Gandhiemu udało się wywalczyć kilka ze swoich postulatów, podobnie jak części innych głodujących: Palestyńczykowi Chaderowi Adnanowi, przywódcy lokalnej komórki Islamskiego Dżihadu, który został zwolniony z więzienia po 66 dniach głodówki na znak protestu wobec uwięzienia go bez postawienia zarzutów czy wspomnianemu już Hazare. Mniej szczęścia miał rodak Gandhiego, Swami Nigamanand. Zmarł po 115 dniach głodówki, a władze i tak nie przychyliły się do jego postulatów, m.in. wstrzymania prac wydobywczych w
pobliżu świętej rzeki, Gangesu.

- W jakimś stopniu głodówka może wstrząsnąć establishmentem politycznym, ale tylko pod warunkiem, że jest połączona z ruchem na zewnątrz, który ma realną siłę - wyjaśnia Ilkowski. I wcale nie ma na myśli mediów, które często odgrywają kluczową rolę przy puszczaniu w eter przypadków strajków głodowych. - Gdy mamy do czynienia z konfliktem lokalnym, media wcale nie muszą nagłaśniać sprawy. Tak jak w przypadku Gandhiego, najważniejszy był udział i wsparcie ludzi, którzy byli sprawą zainteresowani - mówi politolog.

Przyznaje jednak, że w przypadku strajku głodowego więźniów "czwarta władza" jest równie istotnym aktorem dramatu, co sami skazańcy. - Strajki więźniów są adresowane tylko do mediów, obliczone na to, że władza będzie musiała się ugiąć pod żądaniami, bo sprawa zostanie nagłośniona i władzom będzie się to politycznie opłacać - wyjaśnia Ilkowski. Nie zawsze jednak się tak dzieje, a dramatyczne losy Bobby’ego Sandsa i dziewięciu innych członków IRA i INLA są tego doskonałym przykładem.

Żelazna Dama kontra zagłodzony Bobby

Robert George Sands stanął na czele grupy więźniów, którzy zbuntowali się przeciwko zniesieniu "specjalnego statusu" - obowiązującego od 1972 roku prawa, które czyniło z nich de facto więźniów politycznych. Nie był pierwszym, który głodował w murach brytyjskich więzień - ponad 60 lat wcześniej strajk głodowy podjęła Marion Dunlop. Szybko została uwolniona - władze więzienia nie chciały, by umarła jako męczennica. Ale Dunlop i tak stała się przykładem dla kolejnych więźniów. Ci nie mieli tyle szczęścia - przymusowo, wręcz brutalnie karmieni, umarli za kratkami. Nauczone tym doświadczeniem władze brytyjskie zmieniły taktykę. "Ustawa o kocie i myszach", jak zostało ochrzczone nowe prawo, pozwalała uwalniać głodujących więźniów, gdy stan ich zdrowia się pogarszał. Jednak gdy tylko się wykurowali... z powrotem trafiali za kratki.

Pomimo tych epizodów, to właśnie Bobby Sands stał się drugą, obok Gandhiego, twarzą głodówki. W jego ojczystej Irlandii, wyrzeczenie się jedzenia jako forma walki była znana jeszcze zanim św. Patryk w V wieku schrystianizował mieszkańców wyspy. Ówczesny kodeks cywilny pozwalał na głodówkę w określonych okolicznościach. I tak wierzyciel, który bezskutecznie domagał się zwrotu długu, w ostateczności mógł rozgościć się na schodach domu swojego dłużnika i rozpocząć strajk głodowy. Podobne prawo mieli wszyscy, którzy zostali skrzywdzeni przez daną osobę i szukali zadośćuczynienia. Protesty te kończyły się szybko, bo pozwolić komuś umrzeć na progu własnego domu, zwłaszcza z głodu, było wtedy wielką ujmą na honorze. Jednak kilkanaście wieków później 10 Irlandczyków zmarło, a winą za ich śmierć wielu obarczyło Margaret Thatcher. Żelazna Dama nie zgodziła się spełnić postulatów Irlandczyków, domagających się m.in., by zwolniono ich z obowiązku noszenia więziennych uniformów, wykonywania prac czy pozwolono na jedne
odwiedziny, list i paczkę tygodniowo. Po śmierci Sandsa, który przeżył 66 dni głodówki, tłumaczyła się przed Izbą Gmin: "Pan Sands był skazanym przestępcą. To był jego wybór, by odebrać sobie życie" .

Może po prostu Bobby Sands i jego kompani nie widzieli innego wyjścia z sytuacji? Ilkowski przekonuje, że ekstremalny post jako forma strajku wcale nie jest demonstracją siły. - Głodówka jest aktem desperacji. To broń ostateczna. Nie przypadkiem często są one podejmowane w więzieniach - wyjaśnia.

Tortura dla organizmu

"Jedzenie nie jest tak wielkim działaniem, jak nie-jedzenie. Spożywasz pokarm i zapominasz o tym, nie jest to specjalnie wielka aktywność. Ale gdy nie spożywasz pokarmu, to duża sprawa; nie zapominasz o tym. Całe ciało o tym pamięta, każda komórka się tego domaga. Ciało jest poważnie zaniepokojone. Jest bardzo aktywne, aż po sam rdzeń. Nie ma mowy o pasywności", pisze Osho, hinduski guru, w książce "Medytacja - sztuka ekstazy".

Patrząc jednak na tych, którzy celowo odmawiają sobie jedzenia, trudno dostrzec transcendentalną wręcz moc niejedzenia jako działania. Co do jednego należy się jednak zgodzić - każda komórka głodzonego organizmu domaga się pożywienia. Gdy go nie dostaje z zewnątrz, zaczyna szukać go w środku. Tak zaczyna się powolny proces wyżerania organów wewnętrznych.

Pierwsze trzy dni nie sieją spustoszenia w organizmie, bo czerpie on energię z zapasów glukozy. Później jednak te się kończą, a spragniona kalorii wątroba zaczyna przetwarzać zgromadzony tłuszcz. Po trzech tygodniach ciało wkracza w etap "zamorzenia głodem" . Organizm, by przeżyć, żywi się od środka - mięśnie, organy wewnętrzne, szpik kostny przetwarza w energię. A później umiera. Najczęściej między 52. a 74. dniem głodówki. I choć nad stanem protestujących często czuwają lekarze, mają związane ręce, bo dwie deklaracje Światowego Stowarzyszenia Medycznego (WMA) - tokijska z 1975 roku i maltańska z 1991 roku - zakazują im karmienia swoich podopiecznych siłą.

Ilkowski przekonuje jednak, że słowo pisane nie zawsze przekłada się na rzeczywistość. Nawet jeśli jest ono szumnie nazywane konwencją. - Władze jeśli chcą, mogą człowieka na siłę podtrzymać przy życiu. Karmienie dożylne nie jest wielkim problemem. Jedno można napisać w konwencji, a to co zrobi państwo, to druga sprawa - mówi politolog. Rzeczywiście, gdy Guillermo Fariñas po śmierci głodowej innego kubańskiego dysydenta, Orlando Zapaty Tamayo, pod koniec lutego 2010 roku rozpoczął swoją 23. głodówkę, był pod nieustanną obserwacją władz. A kiedy Coco, jak nazywają go rodacy zasłabł na początku marca, jak spod ziemi wyrośli agenci służb bezpieczeństwa i zawieźli dysydenta do pobliskiego centrum onkologicznego.

Czy cena nie jest zbyt wysoka?

"Najpierw cię ignorują. Potem śmieją się z ciebie. Później z tobą walczą. Później wygrywasz" - miał powiedzieć Gandhi o etapach biernego oporu. Rzeczywistość nie jest jednak tak piękna w przypadku głodówki. Zbyt wielu ludzi doprowadziło się na skraj śmierci, zbyt wielu nawet przekroczyło tę granicę, by móc zachęcać aktywistów, działaczy, więźniów: głodujcie, a cel swój osiągniecie.

Ilkowski przekonuje, że są skuteczniejsze i mniej drastyczne dla jednostek metody walki. - Moim zdaniem najskuteczniejszą bronią są akcje pracownicze, ponieważ uderzają ekonomicznie w rządzących. Czyli strajki, jakaś odmowa pracy, okupacja zakładów, gdzie podważa się prawo nie tylko do realizacji zysków, ale i prawo do własności. To najsilniejsza broń, bo uderza tam, gdzie najbardziej boli - w kieszeń.

Trudno nie przyznać mu racji. Kiedy władze przychylniejszym okiem spojrzą na nasze postulaty - gdy to, co robimy boli nas czy rządzących?

Aneta Wawrzyńczak, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)