Stracili przez wojnę swoich najbliższych, teraz żyją bez nadziei
Wojna domowa w Syrii to problem całego świata. Ale ten konflikt to również dramaty zwykłych ludzi, którzy musieli uciekać z kraju i stracili kontakt ze swoimi bliskimi. Manni straciła męża, Abdel samotnie wychowuje trójkę dzieci, a Zeina nie wie, co stało się z jej aresztowanym mężem. Reporterka Wirtualnej Polski Dominika Płońska rozmawiała z uchodźcami w Libanie.
Manni od niedawna jest wdową, samotnie wychowuje dwóch kilkuletnich synów. Niedawno przeszła na emeryturę, choć trudno w to uwierzyć, patrząc na jej wysportowaną sylwetkę. Przez lata pracowała jako nauczycielka wuefu. Szczęście jej rodziny przerwało oblężenie miasta przez tzw. państwo islamskie.
Życie w Al-Hasakah było coraz trudniejsze. Jej mąż, który przed wojną pracował w branży naftowej, próbował utrzymać rodzinę sprzedając warzywa. Choć miasto broniło się skutecznie przed terrorystami, na ulicach panował chaos. Szabrownicy regularnie okradali męża Manni, aż w końcu ten nie wytrzymał stresu i dostał zawału serca. Gdy trwała walka o jego życie, nagle w szpitalu wyłączono prąd. Mężczyzna nie przeżył.
Manni wspomina, że mąż cieszył się, gdy rodzina pozbyła się zobowiązań finansowych. Mówił, że teraz zaczną żyć. - Dwa miesiące po, tym jak spłaciliśmy wszystkie kredyty, Yousef zmarł - mówi kobieta w rozmowie z Wirtualną Polską.
Pochodzący z Homs 40-letni Abdel jest ojcem trójki dzieci. Ponad trzy lata temu, wraz ze swoją żoną i dziećmi uciekli z Homs do libańskiego miasta Trypolis. Ruba, żona Abdela, na kilka miesięcy przeniosła się do swojej rodziny w Libanie. Niedługo później odeszła od męża i dzieci.
- Poznała innych ludzi i stwierdziła, że nie może dłużej tutaj żyć. Ich obyczaje różnią się od naszych. Jak wam wytłumaczyć, czym jest tradycyjny Homs z którego pochodzę? Tam w libańskim Batroun jest dużo więcej wolności. Moja żona nosiła wcześniej chustę. My chcielibyśmy zachować swoje tradycje i żyć tak, jak żyliśmy wcześniej - opowiada Wirtualnej Polsce Abdel.
Teraz planuje wyjazd z Libanu. Będzie próbował - razem z dziećmi - przez morze dotrzeć do Europy. - My tutaj i tak nie żyjemy, jesteśmy martwi - tłumaczy swoją decyzję.
35-letnia Zeina od trzech lat samotnie wychowuje cztery córeczki, trzy kilometry od ojczystej Syrii, w libańskim miasteczku Aandqet.
- Moje ostatnie wspomnienie z Syrii: gdy spojrzałam za siebie i zobaczyłam te wszystkie kobiety, które tak jak ja szły. Nie widziałam już za sobą miasta, tylko te kobiety. Dla nas nie było problemu z przedostaniem się przez posterunki armii syryjskiej, ale reżim zawsze zabierał mężczyzn. Plan był więc taki, żeby mój mąż przedostał się do nas później, nielegalnie - opowiada Zeina.
Jej mąż nie zdążył uciec z Syrii, aresztowała go armia syryjska, po tym, gdy weszła do zbuntowanego Talkalakh.
- Ta rozłąka mnie spustoszyła - wspomina Zeina. Od czasu ucieczki z Syrii nie ma żadnych wieści na temat męża. Wierzy, że wciąż jest przetrzymywany w więzieniu. - Córka pyta mnie, co robi jej tata, gdzie teraz jest, czy jest możliwe, że jeszcze żyje. Mężczyźni, którzy trafiali do więzień, często byli zabijani. Jeśli jest nam pisane jeszcze go kiedyś spotkać, to go spotkamy - dodaje ze łzami w oczach.