Stop pedofilii
Dyrygent Polskich Słowików, prezes Stowarzyszenia Dzieci w Europie, ksiądz z Tylawy, wreszcie aresztowanie znanego psychoterapeuty. Coraz więcej informacji o seksualnym wykorzystywaniu dzieci. Według badań prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza, aż 14% dzieci do 15. roku życia, czyli kilkaset tysięcy, jest wykorzystywanych seksualnie (patrz: ramka).
Ponad 18 tys. Polaków miesięcznie poszukuje treści pedofilskich w Internecie. – Te dane są przerażające – twierdzi Jakub Śpiewak, prezes Fundacji Kid Protect, która przeprowadziła badania. Początkowo sądzono, że będą to odosobnione przypadki, tymczasem okazuje się, że skala zjawiska jest duża. Śpiewak przypomina, że pornografia dziecięca jest superbiznesem. Jeśli weszła do Polski i działa tak bezkarnie, na pewno szybko się rozwinie. Brutalne nadużycia towarzyszą nam od dawna, ale jeśli dotyczyły znanych osób, wyciszano je. Aferze Dworca Centralnego (to tam eleganccy panowie nagabywali dzieci) szybko ukręcono łeb. Dlaczego? Krążą plotki o pedofilii osób o znakomitych nazwiskach. Ten też? – zawahanie trwa krótko i wiadomość puszczana jest dalej. Jako sensacja, jako hak – nic więcej. O dziennikarzu podejrzanym o pedofilię też już się nie mówi.
– Ludzie są przekonani, że pedofile to wpływowe, bezkarne lobby – komentuje Jakub Śpiewak. W tej sytuacji trudno się dziwić, że pedofilia na prowincji traktowana jest jeszcze gorzej. Kłopotliwe przesłuchania, płacz matek, policjanci nie bardzo wiedzący, co dziecku się stało – to wszystko powoduje, że pedofilia narasta w podziemiu – jako ta podwórkowa, ale i ta elitarna, klubowa, głównie przyczajona w Internecie. Tej jest coraz więcej. Czy sprawa Andrzeja S. to zmieni? Oby wywołała lawinę gniewu i konkretnych zmian prawa. My tę lawinę chcemy poruszyć.
Autorytet w areszcie
Najpierw sprawa Andrzeja S. – Jest skończony – mówi psycholog społeczny, prof. Janusz Czapiński – i to bez względu na to, czy został wrobiony, czy jednak coś mu udowodnią. Nie ma przyszłości nie tylko jako terapeuta, lecz także jako człowiek. Koniec. Bo media, po krótkim zdziwieniu, wydały już wyrok. Andrzej S. został zatrzymany natychmiast po stwierdzeniu, że zdjęcia obnażonych dzieci należą do niego. Jednych zdecydowane działanie policji cieszy, drugich dziwi (czyżby terapeutę rzucono na żer, żeby ukryć innych sprawców?). Jednak wszyscy przyznają, że prokuratura nie byłaby tak odważna wobec znanego specjalisty, gdyby także u niego w domu, a nie tylko na śmietniku, nie znaleziono mocnych dowodów. Czy prawdziwych, czy spreparowanych, to się dopiero okaże. Jedna z wersji głosi także, że Andrzej S. przygotowywał książkę o polskich pedofilach na wysokich stanowiskach, a ci postanowili go wyeliminować. „Ktoś go wrobił”, „wkręcili go”, „mieli na niego haka” – to najczęściej powtarzające się sformułowania. Jedna z
jego współpracownic mówi, że S. zajmował się identyfikacją płciową dzieci, rodzice przynosili mu fotografie maluchów, gdy te próbowały przebierać się w stroje płci przeciwnej. Może to tylko o te zdjęcia chodzi? Znakomity psycholog Jacek Santorski w pierwszym odruchu przypomina, że S. wydał powieść, może chciał zbadać środowisko, stąd tyle zdjęć.
Jedni mówią o tysiącach znalezionych zdjęć, drudzy o setkach. Konsultant ds. psychologii klinicznej, prof. Jan Tylka, twierdzi, że do pracy z dziećmi takie ilości fotografii nie są potrzebne. Prof. Zbigniew Lew-Starowicz przypomina, że w czasie wykładów używa się specjalnych zdjęć z typowymi sytuacjami, na których dzieci mają opaski na oczach. Jaka jest prawda, okaże się w śledztwie, ale jeżeli zarzuty są prawdziwe, to, zdaniem prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza, Andrzejowi S. od lat brakowało możliwości znalezienia ratunku. Jedna z wersji mówi, że sam zadzwonił na policję. W tym miejscu złośliwi podają, że jako wieloletni ekspert policji właśnie w sprawach pedofilii najlepiej wiedział, jak beznadziejnie toczą się te dochodzenia. W związku z tym wszedł im w ręce, stanął pod śmietnikiem i prezentował znamię. Makabra jak z tandetnego filmu. To możliwe, potwierdzają psycholodzy. Wystawił się, bo miał dość tego, co robił. Jest wiele niewiadomych. Prof. Janusz Czapiński zauważa, że początkiem każdej tego typu sprawy
było zeznanie ofiary. Tu, choć minęło kilka dni od zatrzymania, nikt nie zgłosił, że przypomina sobie coś nietypowego. Być może, dzieci sądziły, że biorą udział w eksperymencie naukowym? Byłby to szatański zamysł, ale możliwy, bo tak sprawny psycholog, jak mówi jeden z jego znajomych lekarzy, nie jest starszym panem szarpiącym chłopców za majtki. Dlatego nie ma ofiar, które by się skarżyły.
Wujek Kazio
Historie się mnożą. Na trzy miesiące trafił właśnie do aresztu Kazimierz K., znany w Bełchatowie szef Stowarzyszenia Dzieci w Europie, podejrzewany o wielokrotne molestowanie seksualne nieletniej. Szok jest tym większy, że zawsze działał w środowisku najmłodszych i na ich rzecz. Znany był w biurze UNICEF i warszawskim Biurze Rzecznika Praw Dziecka, choć jak mówi Barbara Rogalska z tego biura, nie budził zaufania. Ofiara to dziewięcioletnia dziewczynka przygarnięta przez daleką krewną Kazimierza K. Ponoć pomagał jej odrabiać lekcje. Dziecko się nie zwierzało. Po drugiej próbie samobójczej trafiło do terapeuty. Wyszło na jaw, że chodzi o molestowanie. Kazimierz K. nie przyznał się do zarzutów. – Ileż on robił dla miasta! – ludzie nie mogą uwierzyć. Dopiero co podczas finału miejskiego konkursu fotograficznego wręczał dzieciom ufundowane przez siebie nagrody specjalne: płyty z Konwencją Praw Dziecka. Wielokrotnie organizował konferencje poświęcone prawom dzieci. Dawniej radny SLD oraz członek Komisji Rodziny i
Opieki Społecznej. Obecnie również ławnik Sądu Okręgowego w Piotrkowie Trybunalskim.
– Znałam go osobiście – opowiada jedna z urzędniczek urzędu miasta. – Dzieci go lubiły. Zwierzały się ze spraw osobistych. Co rusz słyszało się, że robi jakiś konkurs, a to o prawach dziecka, a to o Unii Europejskiej, wystawę, wycieczkę, szkolne warsztaty europejskie. Był nawet gościem Moniki Richardson w programie „Europa da się lubić”. Wszyscy są w szoku. W środowisku funkcjonuje jako „wujek” albo „Kazio”, niegroźny starszy pan. Ludzie mówią, że dzieci rzucały mu się na szyję. Nikt niczego nie podejrzewał? – Z działań Kazimierza K. wyłaniał się pozytywny obraz stowarzyszenia – mówi Sławomir Szymański, oficer prasowy KPP Bełchatów. – Wszyscy go chwalili. Wydawało się, że zasługiwał na uznanie. Nikt nie zgłaszał zastrzeżeń. – Kto kontroluje takie stowarzyszenia? – zastanawia się Magdalena Hernandes z UNICEF. – Jest ich w Polsce ok. 2 tys. My nie jesteśmy organem kontrolnym. Nie mamy środków, warunków ani odpowiednich narzędzi.
Byle jakie śledztwa
W zalewie pedofilskich sygnałów są i te najgłośniejsze. Oto słynny „Gazownik”, Tadeusz S. Jego ofiary to przede wszystkim kilkunastoletnie dziewczynki, które typował, stojąc pod szkołami. Zdarzyło mu się jechać za upatrzonym dzieckiem nawet przez całe miasto. – Wchodził za dziewczynką do bloku i czekał, aż otworzy drzwi mieszkania. Upewniał się, czy w lokalu nie ma dorosłych, a następnie dzwonił, przedstawiając się jako pracownik gazowni. Gwałcił w domach ofiar – opowiada jeden z mokotowskich policjantów. Na ślad seryjnego gwałciciela policjanci trafili przypadkowo. Tadeusza S. wytypował specjalny program komputerowy AFIS, służący do porównywania odcisków palców zgromadzonych w policyjnych kartotekach. Okazało się, że odciski zabezpieczone w domach ofiar pasują do sprawcy jednego z popełnionych przed laty rozbojów. Skojarzenie tych danych zajęło komputerowi niespełna 12 minut. Niestety, niesprawdzenie własnych baz danych nie było jedynym błędem policji. Śledczy bowiem założyli, że gwałciciel to mieszkaniec
Warszawy, wykluczając podejrzanych z innych miejscowości. Tymczasem Tadeusz S. mieszkał w Lubomirku koło Nasielska. Inna głośna sprawa – braci J. Niespełna 10-letnia dziewczynka rozbiera się przed obiektywem kamery. Przymierza kolejne ubrania, pytając filmującego ją mężczyznę: – Jakie założyć majteczki, żebym się podobała mojemu chłopcu? On będzie dotykał mojej piersi i pupy, a potem... – mówi cichym głosem.
Bracia J. z warszawskiego Żoliborza kręcili pedofilskie filmy od co najmniej 20 lat. Na taśmach widać tylko jednego z nich – Marcina i dlatego jedynie on stanie przed sądem. Akt oskarżenia w tej sprawie trafił na początku czerwca do sądu. Marcina J. oskarżono o kręcenie filmów z nagimi dziećmi i nakłanianie ich do onanizowania się przed kamerą. Już sam fakt, że sprawa znalazła finał w sądzie, można uznać za sukces. Bracia pedofile mieli bowiem niebywałe szczęście do prokuratury. Pierwsze doniesienie przeciwko J., złożone przez ich sąsiadkę, trafiło do prokuratury już w październiku 1998 r. Rok po doniesieniu sprawę umorzono po raz pierwszy. W 2002 r. śledczy chcieli ją definitywnie zamknąć, argumentując, że przestępstwa się przedawniły. Zamierzenia prokuratorów zaalarmowały dziennikarzy – „Super Express” opisał pedofilów, opublikował ich zdjęcia, podał nazwiska i adresy. No i najgłośniejsza sprawa Dworca Centralnego. Prezes polskiego oddziału niemieckiego koncernu, Wolfgang D., organizator znanego festiwalu
muzycznego, Waldemar P., profesor Uniwersytetu Warszawskiego, Paweł C., biznesmen Waldemar T. i inni – słowem, stołeczna śmietanka towarzyska, a zarazem członkowie elitarnego „klubu pedofilów z Dworca Centralnego”. Dziwne? Nie. Jakub Śpiewak z Fundacji Kid Protect zwalczającej internetową pornografię dziecięcą przypomina, że pedofilem może być każdy, niezależnie od rasy, wieku, płci czy zawodu.
Policjanci z komisariatu kolejowego wpadli na ich trop w sierpniu 2002 r. – po tym jak otrzymali informację, że na terenie dworca odbywają się „miłosne schadzki”. W zamian za seks oferowano drobne sumy pieniędzy, częstowano alkoholem i papierosami, mężczyźni pozwalali pograć u siebie w domach w gry komputerowe. W ciągu kilku tygodni policjanci zebrali niezbite dowody. Na współpracę ze stróżami prawa zdecydowało się również trzech molestowanych chłopców. I na tym skończyły się sukcesy wymiaru sprawiedliwości. Potem było już tylko pasmo dziwnych posunięć. W styczniu 2003 r., z powodu nagle objawionej choroby nowotworowej, zwolniono z aresztu Wolfganga D. Wypuszczony na wolność prezes uciekł z Polski. Jego nieobecność na kilka miesięcy zablokowała możliwość rozpoczęcia procesu siatki. Wreszcie podjęto decyzję o wyłączeniu Niemca do odrębnego postępowania.
Na tym jednak kłopoty się nie skończyły, okazało się bowiem, że „gdzieś zapodziali się” chłopcy, których zeznania stanowiły podstawę aktu oskarżenia. Proces ruszył dopiero w czerwcu 2003 r. I tutaj kolejna niespodzianka – sąd, na wniosek obrony, uchylił decyzję o areszcie wobec ośmiu podsądnych, pozwolił im wyjść za symboliczne kaucje od 15 do 100 tys. zł. Areszt utrzymano tylko wobec jednego z mężczyzn – Bogusława G. Głównemu oskarżonemu, Waldemarowi T., zakazano wyjazdu z kraju. Zwieńczeniem tych wszystkich afer jest głośna sprawa poznańskiego dyrygenta. Proces ślimaczy się od stycznia. Ostatnia rozprawa została odroczona, bo do sądu nie przyszedł Jan R., organizator pikiet pod aresztem, w którym siedzi dyrygent. Końca procesu dowodowego nie widać, bo obrona wciąż zapowiada nowe argumenty. Coraz więcej spraw, coraz więcej byle jakich śledztw i bezradnych sądów.
Psycholog – etyka i prawo
– Sprawa Andrzeja S. rykoszetem uderzy w osoby, które z nim współpracowały, także żonę, znaną dziennikarkę, i córkę – wylicza prof. Czapiński i dodaje, że najpotężniejszy cios dostało całe środowisko zawodowe. – Tak dobrze rozwijający się rynek usług psychologicznych zwinie się, a część psychoterapeutów po prostu zbankrutuje – dodaje prof. Czapiński i tłumaczy, że martwi się nie o biznes, lecz o kondycję psychiczną Polaków, którym fachowa pomoc w trudnych czasach jest potrzebna. Przestraszeni są rodzice, których dzieci, także ofiary pedofilii, kierowane były do psychologów. Teraz tam nie pójdą. Jeden z najlepszych warszawskich psychiatrów skarży się, że pacjenci godzą się tylko na leczenie pigułkami, propozycja psychoterapii, naturalnego etapu leczenia, przyjmowana jest z obrzydzeniem.
Bowiem myli się ten, kto sądzi, że „sprawa S.” ma jakiekolwiek pozytywne społecznie odpryski. Chyba tylko to, że z osłupieniem możemy prześledzić, jak opieszale w tych sprawach działa policja, jak maltretowane zeznaniami są ofiary, jak wyrozumiałe dla sprawców są sądy. I przypomnieć sobie, że afera Dworca Centralnego zakończyła się tylko zamknięciem płotek. Poza tym cały ten szum medialny podgrzewający atmosferę linczu nie uwrażliwia ludzi na sam problem pedofilii, np. z „Faktu” czytelnik dowie się, że pedofil jest osobą ponurą, samotną, niemówiącą dzień dobry, bo taki jest Andrzej S. Bzdura. Inna to pełne oburzenia stwierdzenie (też „Fakt”), że dzieci wchodziły na terapię same. Tymczasem nie jest to żaden przymus ani początek mrocznych działań, lecz wymóg udanej terapii. Tak więc przy okazji „sprawy S.” wbito ludziom do głów, że do psychologa i psychiatry chodzić nie warto, a już na pewno nie pomoże on dziecku.
Prof. Janusz Czapiński przypomina, że w Sejmie leży ustawa regulująca kwestie zawodu psychologa. Ponieważ parlament ma na głowie swoje afery, wejdzie ona w życie od 2006 r. Dopiero wtedy ta szczególna profesja będzie koncesjonowana, co wreszcie wykluczy partaczy, którzy psychologii uczyli się na kursach wieczorowych, a nie na uczelni. Zdaniem psycholog Ewy Woydyłło, nawet idealna ustawa nie wykluczyłaby Andrzeja S. z zawodu. Jako terapeuta był najlepszym z najlepszych. Czy do tej sytuacji mogło nie dojść? – Oczywiście – odpowiada Ewa Woydyłło. – Wieloletnia, samotnicza praca, na tak wysokim poziomie profesjonalizmu, mogła prowadzić do sytuacji, że terapeuta miał problemy sam ze sobą. W USA, choć pracuje się indywidualnie, terapeuci tworzą zespoły. Wtedy łatwiej dostrzec niepokojące sygnały. Powszechna jest także instytucja przewodnika życiowego i treningów psychologicznych.
Ksiądz bez ochrony
Przewodnik życiowy przydałby się także księżom, którzy sami powinni być przewodnikami duchowymi. Oto głośny proces tylawski katolickiego księdza Michała M., zakończony właśnie po trzech latach wyrokiem dwóch i pół roku więzienia w zawieszeniu za molestowanie seksualne sześciu małych dziewczynek. Tylawa to biedna miejscowość. Rodziny pokrzywdzonych dzieci są skromne i ubogie. To, że sami najbliżsi dziewczynek molestowanych przez duszpasterza na ogół nie bardzo zdawali sobie sprawę, jak głębokie szkody w psychice ofiar mogą wyrządzić tego rodzaju przeżycia, sprzyjało energicznym próbom tuszowania całej sprawy przez miejscowego księdza dziekana. Zarzuca mu się zastraszanie świadków „dla uniknięcia skandalu”, czego zdawali się pragnąć również niektórzy jego przełożeni. A wszystko to jakby Kościół nie miał za sobą smutnego doświadczenia skandali pedofilskich w Stanach Zjednoczonych i 145- -stronicowego raportu Episkopatu USA, z którego wynika, że w latach 1950-2002 ze 110 tys. żyjących w USA kapłanów 4392 miało
kontakty seksualne z ponad 10 tys. dzieci. Odszkodowania dla ofiar molestowania seksualnego kosztowały dotąd Kościół w USA ponad 600 mln dol. W Polsce badania nad zjawiskiem pedofilii wśród duchownych są w początkowej fazie. Proces w sprawie tylawskiego księdza był dopiero drugim tego rodzaju. Pierwszym skazanym za pedofilię był sądzony pół roku wcześniej pod zarzutem molestowania seksualnego pięciu uczennic ksiądz z miejscowości Połoski na Podlasiu, w diecezji siedleckiej. Tamtejszy biskup niezwłocznie usunął go, jeszcze przed aresztowaniem, z funkcji proboszcza i przeprosił wszystkie osoby, które mogły zostać pokrzywdzone.
Normy postępowania wprowadzone przez amerykański Episkopat przewidują, że każdy ksiądz czy diakon, który choć raz dopuści się molestowania seksualnego, zostanie odsunięty na zawsze od posługi kapłańskiej, przy czym nie wyklucza się usunięcia go ze stanu kapłańskiego i przekazania w ręce sprawiedliwości.
Sąd życzliwy pedofilom
W prasie publikowane są informa cje, z których można ułożyć prawdziwą litanię upokorzenia ofiar. Oto 12-latek wysłany przez opiekę społeczną do Szpitala Chorób Płuc w Istebnej. Dziecko wraca pobite, mówi o nadużyciach seksualnych. Sprawa zostaje umorzona, bo wychowawca ma nieposzlakowaną (!) opinię. W Gdyni 20-latek brutalnie zgwałcił dwóch chłopców. Przetrzymywał ich całą noc, ale sąd uznał, że nie jest niebezpieczny dla otoczenia i wypuścił go z więzienia. Molestowane dziewczynki z Łazisk tygodniami czekają na przesłuchanie, a mikołowski sąd nie zastosował aresztu wobec mężczyzn, którzy je skrzywdzili. Dlaczego? Bo sąd jest na urlopie i nie przejmuje się, że podejrzany zwieje albo będzie zastraszał. Inna historia: pięcioletnia Anetka była molestowana przez sąsiada. Ale prokurator wypuścił go z aresztu, bo podejrzany ma żonę i dwójkę dzieci. Poza tym uznał, że przypadek Anetki nie był drastyczny. Dziewczynka boi się wyjść z domu.
Wydany w zeszłym roku „Atlas przestępczości w Polsce” podaje, że od wielu lat za pedofilię skazuje się rocznie ok. 500 osób. Jednak tzw. ciemna liczba przypadków, niewykrytych lub niezgłaszanych może być bardzo duża. Polskie sądy są bardzo łaskawe. W kodeksie karnym zapisano maksimum dziesięć lat, ale średnia długość kary orzekanej to dwa, trzy lata. Warunkowo kary zawieszane są w co drugiej sprawie, a po sankcję najsurowszą sięga się tylko kilka razy w roku, gdy np. doszło do szczególnie brutalnego gwałtu. Nadzór kuratora nad „zawieszonym” skazanym jest fikcją. Zdaniem Jakuba Śpiewaka z Fundacji Kid Protect, konieczne jest także poszerzenie uprawnień policji, m.in. o prawo do prowokacji lub zakupu kontrolowanego. To pozwoliłoby skuteczniej walczyć z pedofilią w Internecie. Mocnym polskim sygnałem może być w tej chwili wyrok w sprawie księdza z Tylawy. Jednoznacznie orzeczono winę duchownego, choć twierdził, że jest niewinny. Wreszcie powiedziano głośno, że zło pedofilii trzeba piętnować bez względu na to,
kto jest sprawcą.
Kastrować czy leczyć
– Co zrobić z ludźmi, którzy wyszli z więzienia po odsiedzeniu wyroku za pedofilię? – zastanawia się prof. Marian Filar. Jego zdaniem, należy ich poddać nadzorowi lekarsko-sądowemu, a wcześniej, jeszcze za kratkami, należałoby wprowadzić programy terapeutyczne. Oczywiście, psychoterapia ma sens tylko wtedy, gdy jest dobrowolna. Jednak wielu pedofilów, choć nie współczuje swoim ofiarom, przynajmniej boi się więzienia. Publikowanie listy pedofilów (wzorem brytyjskich gazet) prof. Filar uważa za złe, średniowieczne piętnowanie rozpalonym żelazem.
– Pedofilów należy leczyć, choć musimy sobie zdawać sprawę, że kuracje są drogie, bo kosztują kilkaset złotych miesięcznie, i nieskuteczne. Szacuje się, że udaje się pomóc co piątej osobie – mówi dr Irena Pospiszyl z Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. – Jestem zwolenniczką kar i przymusowego leczenia, bo po prostu w tej chwili nie ma lepszych metod. Sprzeciwiam się kastracji. Być może, lekarstwo obniżające poziom testosteronu odbierze pedofilom siły. Na razie trwają obiecujące badania kliniczne w jednej z izraelskich klinik.
A w Polsce? W Sejmie jest „ustawa antypedofilska”, złożona dzięki uporowi Katarzyny Piekarskiej, przewodniczącej sejmowej Komisji Sprawiedliwości. Zapisano w niej właśnie przymusowe leczenie, a także zakaz podejmowania pracy zawodowej w instytucjach mających jakikolwiek kontakt z dziećmi. Dziś pedofil wypuszczony z więzienia znika we mgle. – Wszystkie kluby parlamentarne były za, teraz ustawa jest w komisji sejmowej – tłumaczy Katarzyna Piekarska i dodaje, że wprowadzono bardzo ważny zapis, by dzieci były przesłuchiwane tylko raz. Skończy się trauma wielokrotnego opowiadania o koszmarze. – Temat pedofilii był traktowany po macoszemu. Z jednej strony, społeczeństwo domaga się ich kastrowania, likwidowania, wieszania, a z drugiej strony, nie było żadnych rozwiązań, by leczyć schorzenie i chronić dzieci – dodaje prof. Lew-Starowicz, który jest zadowolony z nowych rozwiązań. A jak radzą sobie inni? W Czechach dopuszczalna jest kastracja na żądanie pacjenta, w Niemczech skazany ma wybór: więzienie albo kastracja
farmakologiczna, czyli zażywanie leku na obniżenie popędu płciowego. W Szwajcarii w referendum zgodzono się na dożywotnie internowanie przestępców seksualnych W Wielkiej Brytanii doszło do bezprecedensowego wyroku – poza więzieniem pedofil ma zakaz korzystania z Internetu i telefonu komórkowego. Jednak próby trwałej izolacji spotykają się z oporem Rady Europy.
Najostrzejsze przepisy dotyczące rejestracji przestępców seksualnych są w USA. FBI prowadzi ogólnokrajową bazę danych. Rejestr jest w Anglii, stworzenie go rozważają Belgia i Holandia. Jak trudne są procesy pedofilów, niech świadczy belgijski proces stulecia, czyli sprawa Dutroux. Stał się tylko sensacją medialną. Ciągnął się dwa lata, głównego oskarżonego skazano wreszcie na 30 lat więzienia, ale istnienia międzynarodowej sieci pedofilskiej, której odnoga miała znajdować się w Polsce, nie udowodniono. Historie ostatnich lat pokazują, że pedofile organizują mocne sieci. W Szwajcarii aresztowano 40 osób, w Niemczech w wyniku operacji „Pecunia” zdjęcia pornograficzne z dziećmi znaleziono w 1400 mieszkaniach. W Norwegii aresztowano ponad 150 osób podejrzanych o pedofilię, we Francji – 65 osób. W Polsce łapie się jednostki, nie szuka całej grupy albo tuszuje się sprawę. W tej sytuacji artykuły i akcje społeczne, takie jak „Zły dotyk” czy „Dziecko w sieci”, ostrzegające przed pedofilami w Internecie wyostrzają
słuch, ale wywołują też lęk. Ludziom wydaje się, i słusznie, że zostali z tym problemem sami.
Iwona Konarska, Edyta Gietka, Mirosław Ikonowicz, Marcin Ogdowski